Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Przegrana na starcie

Komentarze

W niedawnej, raczej bolesnej we wnioskach recenzjiTargów Polskich Win i Winnic w Poznaniu, świadomie pominąłem zaobserwowaną na stoiskach kilku producentów sytuację, uznając, że wymaga ona szerszego omówienia – tym bardziej, że i tak nosiłem się z tym zamiarem od dłuższego czasu. Bo choć od ładnych paru lat mówimy głośno (robię to przecież nie tylko ja), że aromatyczność sibery jest godna jej nazwy, jutrzenka nie okazała się naszą dumą narodową, sadzenie léona millota czy maréchal foch mija się z celem, a regent wymaga cierpliwości (albo musowania), to dla pewnej grupy winiarzy wnioski te wcale nie są takie oczywiste.

Można zasadzić lepiej, a sadzi się… © Maciej Nowicki.

Polskie winiarstwo w 2023 roku dokonuje kolejnego skoku – tak pod względem liczby winiarni i powierzchni winnic, jak i jakości samych win ( (świetnym przykładem była choćby ich prezentacja w Dublinie). Jednak odwieczna „wojenka” pomiędzy zwolennikami hybryd a odmian winorośli szlachetnej nadal się tli. Choć stale zwiększa się liczba reprezentantów Vitis vinifera (przypominam: riesling i pinot noir są dziś – odpowiednio wśród białych i czerwonych – na drugich miejscach najpopularniejszych odmian winorośli w Polsce), to zgodnie współegzystują oni z najpopularniejszymi odmianami PIWI (solaris, johanniter, muscaris, souvignier gris, cabernet cortis). Odmiany PIWI uzupełniają tzw. hybrydy pierwszej i drugiej generacji, z których część wymieniłem powyżej, a do których można jeszcze dodać choćby seyval blanc, hibernala czy rondo. Ta ostatnia grupa w szerszym dyskursie (choćby na łamach Winicjatywy) pojawia się jedynie w trzech przypadkach: gdy mamy do czynienia ze wspinającym się na szczyty swoich możliwości enologiem lub winiarzem (wymieńmy Piotra Stopczyńskiego, Michała Pajdosza czy Marcina Płochockiego); gdy producent ma oryginalny pomysł na taką odmianę winorośli i dzięki niemu osiąga zaskakująco dobre rezultaty (choćby znakomite rondo z Winnicy Silesian, naturalistyczny frontenac z Winnicy Płochockich czy róż na bazie léona millota z Winnicy Słońce i Wiatr) lub z połączenia tych dwóch elementów. Rozsądek, ale i użyte przeze mnie określenie „pierwsza generacja” powinny sugerować, że te ostatnie z wymienionych szczepów, w rodzimych winnicach mogą być jedynie efektem dawnych nasadzeń, gdy dopiero poszukiwano drogi do udanej, rodzimej produkcji. Tymczasem…

W Winnicy Pańska Góra wycięto wszystkie stare hybrydy. © SWMPW.

Trudno stwierdzić, czy zdumiewający kierunek obierany corocznie przez grupę winiarzy jest efektem niewiedzy, pewnym jest za to, że kierują swoje przedsięwzięcie w odmęty przeciętności. Pewne zrozumienie można jeszcze wykazać dla wspomnianych weteranów, którzy jeszcze 8-10 lat temu często stanowili o twarzy danego regionu, w ostatnich latach są wyprzedzeni przez nowe projekty, niczym regionalny pociąg przez mknące sąsiednimi torami pendolino. Jeśli nie decydują się na dosadzanie nowych odmian lub wręcz ich całkowitą wymianę (doskonałym przykładem jest Winnica Pańska Góra w Małopolskim Przełomie Wisły, gdzie decyzję taką podjął prof. Wojciech Włodarczyk), pozostaje im albo przebłysk geniuszu, albo pomoc enologa/konsultanta. W każdym innym przypadku, ich sytuacja z roku na rok będzie coraz trudniejsza – o ile już taka nie jest. Jednak już absurdalne decyzje debiutantów lub winiarni o bardzo krótkim stażu, by postawić właśnie na takie szczepy, trudno nazwać inaczej niż samobójczymi. Ba! W wielu przypadkach mówimy o nasadzeniach jeszcze większych koszmarków, by wymienić pochodzące z Ameryki Północnej takie krzyżówki jak swenson red, adalmina, st. pepin czy la crescent. Praktyczne przykłady? Proszę bardzo!

Saint Pepin, patron spraw bezsensowanych. © Tado Ukis.

W repertuarze odmian debiutującej (!) w tym roku na rynku, łódzkiej Winnicy Sopel (aktualnie jeden hektar nasadzeń i kolejne dwa planowane w tym roku) znaleźć można st. pepin, choć producent na szczęście myśli już o jego wycięciu. Gorzej, że podobnej refleksji nie przejawia w kwestii odmian czerwonych, a czerwonym kupażem regenta, léona millota, swensona i frontenaka można by straszyć po nocach niegrzecznych winiarzy. Kujawsko-pomorska Winnica Braci Czart (prawie 2 hektary w Słabomierzu koło Żnina) postawiła m.in. na adalminę i swenson red, które w efektowny sposób odwodzą od chęci obcowania z ich Cuvée, na szczęście inne wina powstały z sensowniejszych odmian. [Aktualizacja: już po opublikowaniu tekstu skontaktował się ze mną producent, by poinformować, że późną wiosną podjął decyzję o rezygnacji z uprawy zarówno aladminy jak i swenson red oraz wycięciu obu tych odmian jako całkowicie nieperspektywicznych. Czyli jednak można! – przyp. autora]. Do dziś trudno jest mi zrozumieć motywację właścicieli Winnicy Giermasińskich, którzy w słynącym z optymalnych warunków do uprawy jakościowej winorośli Małopolskim Przełomie Wisły posadzili m.in. la crescent, st. pepin i léona millota (jakimś cudem zdecydowano się tam także na rieslinga). Efekt? W czasie zeszłorocznego Święta Wina w Janowcu poziom reprezentowanych tam win był słabiutki; moim zdaniem innego rozwiązania niż usunięcie tych odmian i zastąpienie ich innymi – nie ma. W tym samym regionie podobnie zresztą powinien postąpić Mariusz Sienkiewicz (Winnica Sienkiewicz), który z niewiadomych powodów do dających dobre rezultaty souvignier gris i cabernet cortis, dosadził frontenaka, który swoją niedojrzałością i lisimi aromatami wystraszył pokaźne grono degustatorów.

Trudno o lepsze ujęcie gołuboka. © Sady i ogrody.

Już w nie tak drastycznym stopniu, ale zdumiewają też niektóre z pomysłów w Lubuskiem. Mimo mojej osobistej sympatii do właścicieli Winnicy Wzgórza Cisowskie, stawiając na nasadzenia seyval blanc czy regenta, nie mają szans na awans (by użyć piłkarskiej terminologii) do czołówki tabeli producentów z tego regionu, choć doceniam, że posłuchali sugestii, by regent trafił na dłużej do dębowych beczek. Wciąż oczekującej na debiut Winnicy Słoneczne Tarasy (aktualnie jeden hektar, ale z możliwością dosadzenia nawet kolejnych dwunastu) już teraz życzliwie sugeruję nie tracić czasu na kompozycję czerwonego wina z zasadzonego tam (na tytułowych tarasach!) rondo i regenta. Usilnie namawiam udany projekt, jakim jest Winnica Mozów (okolice Sulechowa), do porzucenia produkcji czerwonego wina z léona millota, którego jakość odstaje nie tylko od pozostałych win w ofercie, ale i większości w regionie. Wielokrotnie chwaliłem Winnogórę – Winnicę w Ogrodzie za obiecujące sauvignon blanc i znakomite roczniki pinot noir, ale za kupaż tej drugiej odmiany z… ukraińskim gołubokiem powinno stawiać się zarzuty karne. Gołubok straszy zresztą także w dolnośląskiej Winnicy Katarzyna.

Przemyśl zanim zaczniesz sadzić. © Vinomatos.

Zresztą o sadzeniu seyval blanc tam, gdzie bez problemu odnalazłby się johanniter, o muskatach odeskich zajmujących miejsce muscarisowi czy traminerowi, o rondo i regencie porastających parcele idealne dla zweigelta, mógłbym napisać nie tylko kolejny tekst, ale i krótką rozprawkę. Progres wciąż postępuje, świadomość rośnie, ale mimo to apeluję do winiarzy o poszerzanie horyzontów i zdobywanie wiedzy praktycznej (przerażające jest, jak wielu z nich przyznaje się wprost, że pije wyłącznie własne wina – skąd więc mają wiedzieć, że nie smakują one tak jak powinny?). Do fanów polskiego winiarstwa zwracam się zaś z apelem o bezwzględne namawianie producentów do obrania słuszniejszych kierunków (jeśli nie głosem, to portfelem). Na koniec pamiętajmy o prostej zasadzie: jeśli w danej lokalizacji radzi sobie jedynie swenson red czy la crescent – nie jest to dobra lokalizacja.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Co do Winnogóry, ten kupaż z gołubokiem zrobił wrażenie na wielu osobach na ostatnim Festiwalu Otwartych Piwnic Winiarskich, chyba że zachwyty były tylko przez sympatię do właścicieli

  • (Blogger)

    W ostatnim akapicie podnosisz kwestię fundamentalną – ogólną niską erudycję winiarską producentów. Wąskie horyzonty i mała wiedza o możliwościach winnego świata ciąży bardzo nad polskim winiarstwem.
    Możesz pic tylko wina swoje i swoich sąsiadów, jak jesteś w Burgundii czy Kamptal, ale nie na Podkarpaciu (jeszcze).

    • (Winicjatywa)

      Sebastian Bazylak

      W Burgundii też lepiej nie. Burgundy się zrobiły dużo lepsze odkąd młode pokolenie pije (a czasem nawet robi na stażach) Central Otago i Santa Barbara.

  • Zacznę od pozytywu – ten artykuł był potrzebny. Nasadzenia przedziwnych odmian, które niczego pozytywnego nie wniosą, ma natomiast inne dno. Kiedyś znajomy winiarz, którego wina są w Polsce cenione, a nawet poza granicami, powiedział mi znamienną rzecz – ludzie z pieniędzmi lub ziemią, rzucili się na produkowanie wina, bo można dobrze zarobić. Jakość nie jest ważna, bo i tak się sprzeda. A że czasem sprzeda się raz… Przyjdą inni. Ważne więc, aby krzewy były zdrowe i rodziły obficie. Reszta jest nieważna lub mało ważna.
    Niestety, pan redaktor piszący o polskim winie, również dokłada się do tego, że postęp w polskim winiarstwie, snuje się po winnicach, zamiast proporcjonalnie do zwiększającego się areału i doświadczenia winiarzy, wzrastać. Częste oceny win „na wyrost” wprowadzają w błąd i winiarzy i konsumentów. Mało tego, wiele za wysoko ocenianych win, które były złe 10 lat temu, nadal jest złych, a to już jest warte zastanowienia, bo oceny nadal za wysokie.
    Kolega kiedyś mi opowiadał, że będąc u jednego z producentów wina z bazą noclegową, zaczął z nim rozmowę, na temat technicznych aspektów wina, ponieważ hobbystycznie sam je robi, chciał poszerzyć swoją wiedzę. Usłyszał od człowieka, że wyciska się sok z winogron, a potem go fermentuje, a wyjdzie co wyjdzie. Potwierdzam, że wyszło co wyszło, po spróbowaniu różowego i białego. Trudno w takiej postawie znaleźć miejsce na rozwój, postęp jakościowy. Czy to tylko jeden przypadek ? Nie ! Sam podobnych miałem kilka, lub co gorsza, sytuacja, gdy szczątkowa wiedza „winiarza”, objawiała się pychą neofity. Przepraszam prawdziwych winiarzy.
    A tak naprawdę wydaje mi się, że producenci, którzy szybko zaczęli robić dobre technicznie wino, stale, choć w różnym tempie podnoszą poziom swoich produktów. Czasem się zdarzy nowy gracz dobrze przygotowany do tego wymagającego przedsięwzięcia i robi od początku dobre wina, jeszcze inni korzystają z doświadczenia i wiedzy innych winiarzy. Generalnie jest niezbyt dobrze i wszyscy, którzy winem się interesują i wino piją, widzą to.
    W związku z tym, co powyżej, siłą rzeczy trzeba poruszyć sprawę cen. Jeśli wadliwe i bez wad wino kosztuje często tyle samo, to co ma powiedzieć niewyrobiony konsument, gdy otworzy najpierw kiepską butelkę ? Ten sam kolega co powyżej, kupił wino od uznanego wg tego portalu producenta, które chciał zaserwować gościom z zagranicy. Ponieważ miał trzy różne etykiety, postanowił jedną otworzyć na próbę, bo wcześniej ich nie pił. I co ? wszystkie wina wylądowały w zlewie, a kolega powiedział, że wina od tego producenta już nigdy nie kupi. Miałem podobnie w innym producentem znanym ze stron Winicjatywy, ale się nie poddawałem i po 14 latach wreszcie wypiłem jedno wino bez wad.
    Nie piszę nazw winnic i nie podaję nazwisk, bo być może to ja się nie znam i wtedy niechcący kogoś bym skrzywdził.
    Czy napisanie artykułu o odmianach winogron sadzonych w polskich winnicach coś zmieni ? Wydaje mi się, że może to się stać dopiero wtedy, gdy poprawne technicznie wina polskie wina będą kosztować ok. 35PLN – przy odniesieniu ile takie wina kosztują obecnie w krajach winiarskich. Wtedy tym, którzy liczą na szybkie zyski, może się przestać opłacać sadzić idiotyczne odmiany i robić kiepskie wina.

    • Bel Mondo

      Zgadzam się z tym, że bywały przypadki, gdy winiarz kompletnie nie dbał o jakość, bo przy mikroskopijnej skali produkcji i tak znalazła się grupa klientów, zapaleńców gotowa zapłacić nierynkową cenę, aby tylko spróbować polskiego wina, jednak wydaje mi się to coraz rzadsze, a więc można stwierdzić, że to po prostu choroby wieku dziecięcego na raczkującym rynku. Obecnie mam wrażenie, że już coraz trudniej wcisnąć klientowi jakiegoś sikacza za stówkę – teraz płacąc taką cenę możemy dostać już porządne wino z vinis vitifera. Kiedy te przyzwoite będą kosztować 30-40 zł? Gdy pionierom zamortyzują się koszty ziemi, sprzętu, budynków, gdy osiągną odpowiednią skalę.
      Zgoda też do tego, że nawet na Winicjatywie oceny polskich win są/były zbyt pobłażliwe, w przewodniku „Polskie wina” również – solidne zaledwie butelki bywały wynoszone pod niebiosa budując u konsumentów zbyt wygórowane oczekiwania.
      I ostatnia już zgoda, tym razem z autorem tekstu, że trzeba jak najszybciej rezygnować z hybryd. Dla mnie zawsze takie odmiany to były jak boczne kółka w rowerze dziecięcym: w porządku jeśli chcemy mieć pewność, że nie przewrócimy się na pierwszym metrach, ale gdy nauczymy się jeździć, to trzeba je jak najszybciej odpiąć :)