Przegrana na starcie
W niedawnej, raczej bolesnej we wnioskach recenzji z Targów Polskich Win i Winnic w Poznaniu, świadomie pominąłem zaobserwowaną na stoiskach kilku producentów sytuację, uznając, że wymaga ona szerszego omówienia – tym bardziej, że i tak nosiłem się z tym zamiarem od dłuższego czasu. Bo choć od ładnych paru lat mówimy głośno (robię to przecież nie tylko ja), że aromatyczność sibery jest godna jej nazwy, jutrzenka nie okazała się naszą dumą narodową, sadzenie léona millota czy maréchal foch mija się z celem, a regent wymaga cierpliwości (albo musowania), to dla pewnej grupy winiarzy wnioski te wcale nie są takie oczywiste.
Polskie winiarstwo w 2023 roku dokonuje kolejnego skoku – tak pod względem liczby winiarni i powierzchni winnic, jak i jakości samych win ( (świetnym przykładem była choćby ich prezentacja w Dublinie). Jednak odwieczna „wojenka” pomiędzy zwolennikami hybryd a odmian winorośli szlachetnej nadal się tli. Choć stale zwiększa się liczba reprezentantów Vitis vinifera (przypominam: riesling i pinot noir są dziś – odpowiednio wśród białych i czerwonych – na drugich miejscach najpopularniejszych odmian winorośli w Polsce), to zgodnie współegzystują oni z najpopularniejszymi odmianami PIWI (solaris, johanniter, muscaris, souvignier gris, cabernet cortis). Odmiany PIWI uzupełniają tzw. hybrydy pierwszej i drugiej generacji, z których część wymieniłem powyżej, a do których można jeszcze dodać choćby seyval blanc, hibernala czy rondo. Ta ostatnia grupa w szerszym dyskursie (choćby na łamach Winicjatywy) pojawia się jedynie w trzech przypadkach: gdy mamy do czynienia ze wspinającym się na szczyty swoich możliwości enologiem lub winiarzem (wymieńmy Piotra Stopczyńskiego, Michała Pajdosza czy Marcina Płochockiego); gdy producent ma oryginalny pomysł na taką odmianę winorośli i dzięki niemu osiąga zaskakująco dobre rezultaty (choćby znakomite rondo z Winnicy Silesian, naturalistyczny frontenac z Winnicy Płochockich czy róż na bazie léona millota z Winnicy Słońce i Wiatr) lub z połączenia tych dwóch elementów. Rozsądek, ale i użyte przeze mnie określenie „pierwsza generacja” powinny sugerować, że te ostatnie z wymienionych szczepów, w rodzimych winnicach mogą być jedynie efektem dawnych nasadzeń, gdy dopiero poszukiwano drogi do udanej, rodzimej produkcji. Tymczasem…
Trudno stwierdzić, czy zdumiewający kierunek obierany corocznie przez grupę winiarzy jest efektem niewiedzy, pewnym jest za to, że kierują swoje przedsięwzięcie w odmęty przeciętności. Pewne zrozumienie można jeszcze wykazać dla wspomnianych weteranów, którzy jeszcze 8-10 lat temu często stanowili o twarzy danego regionu, w ostatnich latach są wyprzedzeni przez nowe projekty, niczym regionalny pociąg przez mknące sąsiednimi torami pendolino. Jeśli nie decydują się na dosadzanie nowych odmian lub wręcz ich całkowitą wymianę (doskonałym przykładem jest Winnica Pańska Góra w Małopolskim Przełomie Wisły, gdzie decyzję taką podjął prof. Wojciech Włodarczyk), pozostaje im albo przebłysk geniuszu, albo pomoc enologa/konsultanta. W każdym innym przypadku, ich sytuacja z roku na rok będzie coraz trudniejsza – o ile już taka nie jest. Jednak już absurdalne decyzje debiutantów lub winiarni o bardzo krótkim stażu, by postawić właśnie na takie szczepy, trudno nazwać inaczej niż samobójczymi. Ba! W wielu przypadkach mówimy o nasadzeniach jeszcze większych koszmarków, by wymienić pochodzące z Ameryki Północnej takie krzyżówki jak swenson red, adalmina, st. pepin czy la crescent. Praktyczne przykłady? Proszę bardzo!
W repertuarze odmian debiutującej (!) w tym roku na rynku, łódzkiej Winnicy Sopel (aktualnie jeden hektar nasadzeń i kolejne dwa planowane w tym roku) znaleźć można st. pepin, choć producent na szczęście myśli już o jego wycięciu. Gorzej, że podobnej refleksji nie przejawia w kwestii odmian czerwonych, a czerwonym kupażem regenta, léona millota, swensona i frontenaka można by straszyć po nocach niegrzecznych winiarzy. Kujawsko-pomorska Winnica Braci Czart (prawie 2 hektary w Słabomierzu koło Żnina) postawiła m.in. na adalminę i swenson red, które w efektowny sposób odwodzą od chęci obcowania z ich Cuvée, na szczęście inne wina powstały z sensowniejszych odmian. [Aktualizacja: już po opublikowaniu tekstu skontaktował się ze mną producent, by poinformować, że późną wiosną podjął decyzję o rezygnacji z uprawy zarówno aladminy jak i swenson red oraz wycięciu obu tych odmian jako całkowicie nieperspektywicznych. Czyli jednak można! – przyp. autora]. Do dziś trudno jest mi zrozumieć motywację właścicieli Winnicy Giermasińskich, którzy w słynącym z optymalnych warunków do uprawy jakościowej winorośli Małopolskim Przełomie Wisły posadzili m.in. la crescent, st. pepin i léona millota (jakimś cudem zdecydowano się tam także na rieslinga). Efekt? W czasie zeszłorocznego Święta Wina w Janowcu poziom reprezentowanych tam win był słabiutki; moim zdaniem innego rozwiązania niż usunięcie tych odmian i zastąpienie ich innymi – nie ma. W tym samym regionie podobnie zresztą powinien postąpić Mariusz Sienkiewicz (Winnica Sienkiewicz), który z niewiadomych powodów do dających dobre rezultaty souvignier gris i cabernet cortis, dosadził frontenaka, który swoją niedojrzałością i lisimi aromatami wystraszył pokaźne grono degustatorów.
Już w nie tak drastycznym stopniu, ale zdumiewają też niektóre z pomysłów w Lubuskiem. Mimo mojej osobistej sympatii do właścicieli Winnicy Wzgórza Cisowskie, stawiając na nasadzenia seyval blanc czy regenta, nie mają szans na awans (by użyć piłkarskiej terminologii) do czołówki tabeli producentów z tego regionu, choć doceniam, że posłuchali sugestii, by regent trafił na dłużej do dębowych beczek. Wciąż oczekującej na debiut Winnicy Słoneczne Tarasy (aktualnie jeden hektar, ale z możliwością dosadzenia nawet kolejnych dwunastu) już teraz życzliwie sugeruję nie tracić czasu na kompozycję czerwonego wina z zasadzonego tam (na tytułowych tarasach!) rondo i regenta. Usilnie namawiam udany projekt, jakim jest Winnica Mozów (okolice Sulechowa), do porzucenia produkcji czerwonego wina z léona millota, którego jakość odstaje nie tylko od pozostałych win w ofercie, ale i większości w regionie. Wielokrotnie chwaliłem Winnogórę – Winnicę w Ogrodzie za obiecujące sauvignon blanc i znakomite roczniki pinot noir, ale za kupaż tej drugiej odmiany z… ukraińskim gołubokiem powinno stawiać się zarzuty karne. Gołubok straszy zresztą także w dolnośląskiej Winnicy Katarzyna.
Zresztą o sadzeniu seyval blanc tam, gdzie bez problemu odnalazłby się johanniter, o muskatach odeskich zajmujących miejsce muscarisowi czy traminerowi, o rondo i regencie porastających parcele idealne dla zweigelta, mógłbym napisać nie tylko kolejny tekst, ale i krótką rozprawkę. Progres wciąż postępuje, świadomość rośnie, ale mimo to apeluję do winiarzy o poszerzanie horyzontów i zdobywanie wiedzy praktycznej (przerażające jest, jak wielu z nich przyznaje się wprost, że pije wyłącznie własne wina – skąd więc mają wiedzieć, że nie smakują one tak jak powinny?). Do fanów polskiego winiarstwa zwracam się zaś z apelem o bezwzględne namawianie producentów do obrania słuszniejszych kierunków (jeśli nie głosem, to portfelem). Na koniec pamiętajmy o prostej zasadzie: jeśli w danej lokalizacji radzi sobie jedynie swenson red czy la crescent – nie jest to dobra lokalizacja.