Tokajska wydmuszka
Mało brakowało, a ta część rubryki pozostałaby białą plamą. Nikt tego nie chciał napisać. O Tokaju złego słowa powiedzieć nie można, bo jego się nie tyle lubi, co wielbi, wyznaje, hołubi, jest się w nim, a przynajmniej blisko. Tokaj to świętość, wino królów, renesans i przyszłość w jednym. Tokaj, choć węgierski, jest przecież taki nasz – tradycja w końcu zobowiązuje, jest tam wzgórze Krakó, które nazwę wzięło od Krakowa, i są zaprzyjaźnieni winiarze. I świetne festiwale, i restauracje dobre, i hotele, i wreszcie ten skurczybyk furmint, szczep nad szczepy, duma nasza i wasza, który się leje jak Polska długa i szeroka, od Bałtyku po Tatry, w każde polskie gardło, hektolitrami!
Oczywiście to nieprawda. Tokajskie wina, jak i węgierskie w ogóle, to w Polsce margines marginesów. Według statystyk Węgry zajmują dziewiąte lub dziesiąte miejsce wśród krajów eksportujących wino do Polski, z udziałem w rynku ok. 2,5 proc. są daleko za taką, dajmy na to, Mołdawią czy Portugalią.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!