To się w głowie nie mieści!
Słodzicie herbatę? Ja nie słodzę. Ale kiedy jestem na przykład w Maroku, chętnie pijam miętowy ulepek serwowany tam na każdym kroku. Problem pojawia się wtedy, gdy przez trzy tygodnie podróżowania po wioskach mniejszych i większych, skazana jestem na picie tej ciepłej, słodkiej herbaty od rana do wieczora, bo świeżej wody czasem brak i bezpieczniej jest pić coś przegotowanego. Zapewniam Was, że w pewnym momencie jedyne, o czym marzyłam, to jakiś zwykły szczur zanurzony w szklance przez kilka minut i podany bez cukru!
Nocując u pewnej miłej rodziny w Dolinie Szafranu, po tym jak już wieczorem zjedliśmy z jednego talerza i przegadaliśmy kilka godzin, starając się omijać tematy religijne, ośmieliłam się wystąpić z prośbą o gorzką herbatę. Zapadła cisza. Pani domu spojrzała na mnie tak, jakbym prosiła ją o zgrillowanego kapcia i odrzekła: „Nie rozumiem. Herbata nie jest gorzka”.
Co to znaczy nie jest? – pomyślicie. Nie jest, kiedy się jej nie posłodzi, prawda? Ale nie, nawet, jeśli Wam się to w głowie nie mieści, to w wielu miejscach w Maroku tak właśnie było: herbata nie istnieje bez cukru. Słodzi się ją na etapie przygotowywania, w garnku i nie można dostać jej w innej postaci. W trakcie tej podróży musiałam zrewidować jeszcze wiele moich przekonań, wiele rzeczy, w które wierzyłam lub które stanowią element mojej rzeczywistości, zostało zanegowanych. O zgrozo, był taki moment, kiedy moje własne istnienie zostało zanegowane!!!
Takie podróże uczą pokory i otwartości. To, co wydaje nam się oczywiste w Europie, okazuje się absurdalne, śmieszne, obrazoburcze, a czasem nawet „nieistniejące” w innych szerokościach geograficznych. I nagle czujemy się jak istota z innej planety, wyrwana ze swojego światka, niezrozumiana, czasem ciekawa dla innych, ale czasem odrzucana z założenia.
Są i na Zachodzie rzeczy, które jeszcze do niedawne nie mieściły nam się w głowie. Dla ludzi nieśledzących zmian w świecie winiarskim, ale cokolwiek o nim wiedzących, Tokaj to na przykład wino słodkie. Zawsze takie przecież było i trudno nie przyznać im racji. Ja po raz pierwszy byłam w Tokaju 17 lat temu, pić już wtedy mogłam i zapamiętałam z tej wyprawy słodycz tej węgierskiej spécialité. A jednak już ponad 15 lat temu (zatem początek tego trendu miał miejsce właśnie wtedy) węgierscy winiarze postanowili odpowiedzieć na potrzeby rynku oraz liczne zapytania klientów/turystów i produkować wina wytrawne. Albo czy na przykład Arizona kojarzy się Wam z regionem winiarskim? Otóż odkąd słynny muzyk Maynard James Keenan z zespołu Tool postanowił założyć tam winnicę i zrobił reklamę zarówno swoim winom, jak i tamtejszej ziemi (kręcąc film z samym sobą w roli głównej: „Blood into Wine”), inni poszli w jego ślady i dziś mamy już nawet festiwal arizońskich win! (Swoją drogą, nigdy nie piłam i mam nadzieję, że uda mi się do nich dotrzeć w tym roku, mimo że Wojtek Bońkowski słyszał o nich same złe rzeczy!). A co z tym, co odkrywacie lub za chwilę odkryjecie z nami? Chodzi mi o „nowe światy” winiarskie: Bułgarię czy Albanię, które podobno dają radę!
Tak to właśnie jest, że musimy być czujni i otwarci, nie zawsze to, w co wierzyliśmy jest prawdą lub jest jedyną prawdą. Ludzie są różni, kultury są różne, do tego wszystko ulega ciągłej zmianie, jesteśmy jak na wielkiej karuzeli. Życzę wam pozytywnych zawrotów głowy, kiedy będziecie odkrywali nowe wina, nowe smaki i poznawali zakręconych ludzi. A film o arizońskich zmaganiach polecam. Przesłodzoną herbatę miętową zresztą też!