Nie lubię starych, nie lubię młodych
Nie lubię starych win. Choć lepiej byłoby powiedzieć – nie lubię win zbyt starych. Nie cierpię tego momentu, kiedy hołubiona w piwnicy butelka zamiast pięknej głębokiej barwy wysyła ostrzegawcze pomarańczowo ceglaste refleksy; kiedy zamiast głębokich aromatów dojrzewania atakuje zapachami oksydacji przypominającymi zwietrzałe sherry. Kiedy w ustach zamiast aksamitnych tanin czuć tylko piasek winnego kamienia i octową kwasowość. Oczywiście wiele win pijemy zbyt młodych – takie czasy. Dotyczy to przede wszystkim, ale oczywiście nie wyłącznie, bordeaux, burgundów, brunello i barolo. Nawiasem mówiąc, do brunello przekonała mnie dopiero pionowa degustacja starszych – to znaczy kilkunasto- co najmniej letnich roczników Lisiniego, zorganizowana przez jednego z przyjaciół. Pijąc więc tego typu wina zbyt młode, a praktycznie tylko takie są w sprzedaży, skazujemy się na picie win niekompletnych, nie gotowych, pozbawionych prawdziwej elegancji i finezji, które kształtują się latami.
Jednak każde wino, z wyjątkiem może tokajów, żółtych win z Jury czy wszelkich win wzmacnianych, prędzej czy później osiąga swój kres. Oczywiście nie zawsze jest wówczas popsute, zawsze jednak budzi żal za tym, co było i co odeszło w zapomnienie. Mogę wzruszać się pijąc barolo z 1964, to ze zdjęcia, ale zachwycać się nim nie mogę – to nostalgia, a nie obiektywna ocena pozwala mi je w ogole wypić. Mogę cieszyć się jak dziecko, kiedy Daniel Bouland, wspaniały winiarz i człowiek – znajdźcie mi drugiego takiego Francuza, który przyjmie Was w niedzielę o ósmej rano – otóż mogę się cieszyć pijąc 40-letnie morgon – bo jest nie zepsute. Dobrze to świadczy o winiarzu, jego klasie, czystości jaka potrafi zachować podczas całego procesu winifikacji, ale wino, choć nie popsute, jest zwyczajnie słabe. Po prostu jego czas minął.
Tym bardziej za to cieszą winne niespodzianki – wina, które powinny już schodzić a okazują się w pełni formy. Piłem ostatnio czternastoletnie Bordeaux, Château Tour du Foussat z 1998 roku. Zwykłe, proste Bordeaux z Prawego Brzegu. Bieżące roczniki kosztują coś w granicach trzydziestu paru zł. Otóż wbrew przewidywaniom wino trzyma się zaskakująco dobrze. Głęboka, ciemna barwa, piękny, elegancki bukiett klasycznego Bordeaux z aromatami dojrzałych owoców, przypraw, pieprzu, konfitur z jeżyn, aksamitne, naprawdę aksamitne taniny i sporo frajdy. Fakt, że 1998 był dla merlota z Prawego Brzegu dość łaskawy, niemniej podręcznikowa ewolucja tego prostego wina budzi zdziwienie.