Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Nowa fala w Kalifornii, cz. 1

Komentarze

Jak na region, który dostarcza na polski rynek najwięcej win, o Kalifornii mówi się i pisze zaskakująco mało. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, gros sprzedawanego u nas kalifornijskiego wina kryje się za etykietami, o których nikt na serio traktujący swoje kubki smakowe, nie chce rozmawiać. Po drugie, ceny win od tamtejszych renomowanych producentów, nie należą do najniższych. Po trzecie, o czym piszemy od lat, brak u nas praktycznie średniej półki (choć zdarzają się wyjątki). Po czwarte wreszcie, z odległości 15 tys. km Kalifornia wydaje stylistycznym monolitem, w którym od czasu ery Parkerowskiej niewiele się zmieniło.

Winnice w Dolinie Napa. © Sławomir Sochaj

Na szczęście w ostatnich latach pojawiło się na naszym rynku kilku ciekawych producentów, którzy pokazują nową twarz Kalifornii, takich jak Paul Lato, Lioco czy Birichino. Od dawna jest obecny w Polsce Ridge, legendarny producent, który był pionierem odwrotu od hiper-owocowego stylu. Jednak pod względem liczebności  reprezentacja nowofalowców z Kalifornii wypada u nas bladziutko.

O tym, jak bardzo bladziutko, miałem okazję przekonać się w czasie mojej majowej podróży nad Pacyfik. Reportaż z tego wyjazdu znajdziecie w najnowszym numerze Fermentu, a poczynając od dzisiejszego, tekstu chciałbym Was zabrać do mniej znanych miejsc (choć tych bardziej znanych też nie zabraknie), w których jakościowy ferment trwa w najlepsze. Tam, gdzie nowe pokolenie winiarzy inspiruje się Europą, stawia na chłodne siedliska i stosuje uprawę organiczną lub biodynamiczną. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się o nich więcej, zachęcam do lektury książki The New California Wine Jona Bonné, z którą praktycznie nie rozstawałem się podczas mojej podróży (o klasycznych przewodnikach w europejskim stylu można w przypadku Kalifornii tylko pomarzyć, nad czym ubolewał już kiedyś Sławomir Chrzczonowicz).

Zaczynam od najcieplejszych regionów, w których zawrotną karierę robią w ostatnich latach odmiany rodańskie. W kolejnych powieje trochę chłodem.

Typowy obrazek w Sierra Foothills. © Sławomir Sochaj

Sierra Foothills

Przyznam szczerze: nie odwiedziłbym Sierra Foothills, gdyby nie Jezioro Tahoe. Ten region nie leży na najbardziej wydeptanych szlakach enoturystycznych, a już z pewnością nie kojarzy się z nową falą. Na obszarze miliona hektarów, ciągnącym się przez 260 km u podnóża Sierra Nevada, pasma rozdzielającego Kalifornię i Nevadę, winnic jest tyle, co kot napłakał, a znaczna ich część obsadzona jest zinfandelem. Przecinając ten region z góry na dół nie ma się wątpliwości, że większą atencją cieszy się tu wypas bydła. Z rzadka pojawiają się niewielkie, rodzinne winnice, będące znakiem, że najprawdopodobniej wjechaliśmy w obszar pomniejszej apelacji AVA.

Skinner Vineyards. © Sławomir Sochaj

Wokół Lake Tahoe, które przywitało mnie śniegiem, można znaleźć pojedyncze winnice, ale z winiarskiego punktu widzenia najciekawsze jest leżące na południe od jeziora hrabstwo El Dorado. Jak sama nazwa wskazuje, czasy jego świetności przypadły na Gorączkę Złota (pokłady kruszcu odkryto tam w 1948 roku). Wielu z przybyszy szukających szczęścia pochodziło z Południowej Europy. Wielu wykopane pieniądze zainwestowało w winiarstwo. Potomkiem jednego z poszukiwaczy złota (ten był akurat Szkotem) jest Mike Skinner, właściciel Skinner Vineyards, jednego z topowych producentów regionu.

Jego posiadłość znajduje się na terenie Fair Play, apelacji o najwyższej średniej wysokości w Stanach (nie brak tu winnic leżących 900 m n.p.m.). To pozwala uzyskać rzadko spotykaną w kalifornijskim interiorze świeżość. Za jakość win Skinnera odpowiada w dużej mierze Chris Pittenger, enolog z Sonomy, który w zeszłym roku odszedł i poświęcił się swojemu biznesowi. Wieść niesie, że przeniósł się na to wyżynne odludzie, by mieć bliżej na narty nad Tahoe. Jego słabość do chłodu czuć w doskonałym roussanne, czerwonych kupażach i – przede wszystkim – fenomenalnym mourvedre.

Winnice w Fair Play. © Sławomir Sochaj

Najlepsze wina

Skinner Vineyards El Dorado Roussanne 2015 – Wyraźnie beczkowe, strukturalne, a przy tym nieprzerysowane roussanne pachnące jabłkiem, gruszką i cytrusami. Złożone, ze świetną, cytrusową kwasowością i głębią owocu (28 $). ♥♥♥♥

Skinner Vineyards Eighteen Sixty-One 2015 – Kupaż grenache (54%), mourvedre (34%) i syrah (12%) o pięknym aromacie czerwonych owoców, kwiatów i lukrecji. Z zadziorną, szypułkową taniną, a przy tym niepozbawione gracji. Świeżość wzmacniają akcenty ziołowe i mineralne (32 $). ♥♥♥♥

Skinner Vineyards El Dorado Estate Grown Mourvèdre 2015 – Wybitne, mineralne mourvedre. Piękny bukiet ciemnych owoców, kwiatów i lukrecji. Delikatnie potraktowane dębem, z potężną taniną, nieco pieprzne i bardzo apetyczne. Doskonała świeżość i fantastyczna jakość owocu (60 $). ♥♥♥♥

Winnice w Willow Creek. © Sławomir Sochaj

Paso Robles (i San Luis Obispo)

Paso Robles odwiedziłem jadąc z Santa Barbary do Monterey. Moim celem było Willow Creek, jedna z najbardziej na zachód położonych, a przez to najchłodniejszych części regonu, która status apelacji AVA otrzymała zaledwie pięć lat temu. Jej sekretem są chłodne bryzy wiejące znad oddalonego o kilkanaście kilometrów Pacyfiku i wapienne gleby – rzadkość w Kalifornii. Na wapiennym podłożu leży tu słynna posiadłość James Berry, która zaopatruje w grona wielu topowych producentów, nie tylko z Paso Robles, i która obrodziła w ostatniej dekadzie najwyżej ocenianymi winami Paso Robles. Gwiazdami Willow Creek są m.in. Cris i JoAnn Cherry, właściciele Villa Creek.

Cris Cherry, fan furminta. © Sławomir Sochaj

Oboje przeprowadzili się do Paso Robles w 1996 roku, by założyć tu restaurację. Kilka lat później stworzyli na jej potrzeby pierwsze wino. Dwa lata temu ostatecznie zerwali z gastronomią, by poświęcić się wyłącznie winiarstwu. Ich winnice i winnice, z których skupują grona, są biodynamiczne, certyfikowane przez Demeter. Cris wita mnie opowieścią o swojej podróży do Tokaju i fascynacji wytrawnym furmintem oraz kieliszkiem swojego niezłego fiano. Wszystkie jego wina mają przyjemną, kremową fakturę, są dopieszczone i świetnie zbalansowane, a jego Avenger jest jednym z najlepszych kupaży rodańskich, jakie miałem okazję spróbować w czasie mojej podróży.

Mark i Ciera Adams z Ledge Vineyards. © Sławomir Sochaj

Kilka kilometrów od państwa Cherry rezydują państwo Adams – Mark i Ciera, właściciele Ledge Vineyards. Mark jest byłym (i trochę obecnym) muzykiem, Ciera – byłą sopranistką Opery w Los Angeles, która występowała wspólnie z Placido Domingo, ma też doktorat UCLA. O tej niezwykłej parze i o ich Chevrolecie Impala Super Sport z 1964 roku piszę więcej w Fermencie. Tu napomknę tylko, że Mark mówi o sobie „pasterz gron”, a w swojej winnicy, na piaszczystym podłożu, uprawia głównie odmiany rodańskie, bez amerykańskich podkładek. Wina są w pełni naturalne i pięknie łączą bujny owoc z chłodno–mineralnym kośćcem.

Najlepsze wina

Villa Creek Edna Valley Slide Hill Vineyard Syrah 2014 – Wino robione z gron pochodzących z winnicy w sąsiednim San Luis Obispo, leżącej jeszcze bliżej oceanu. Częstuje pięknym aromatem jeżyn, pieprzu. lukrecji i nut korzennych. Mroczne, potężne od szypułkowych tanin, anyżowe, z chłodem przeszywającym miękką owocową materię (65 $). ♥♥♥♥

Villa Creek Paso Robles Avenger 2016 – Fantastyczny blend syrah (70%), petite sirah, grenache i mourvèdre. Piękny aromat ciemnych owoców, jagód, wiśni i fiołków. Mięsiste, soczyste, głębokie, z piękną kwasowością, sporym potencjałem i niekończącym się, mineralnym finiszem (60 $). ♥♥♥♥

Ledge Templeton Gap Dante Dusi Vineyard Zinfandel 2016 – Niezwykłe wino ze stuletnich krzewów nieznanego klonu zinfandela nasadzonych bez podkładek. Połowa fermentowała z szypułkami. Starzone 18 miesięcy w dużych 400–litrowych beczkach z dębu francuskiego. W aromacie maliny, wiśnie i truskawki, Soczyste, powietrzne, z nietypową dla tego szczepu (i regionu) kwasowością i mocną strukturą. Jeden z najlepszych zinfandeli mojego wyjazdu, choć przyznam uczciwie, że nie temu szczepowi poświęciłem najwięcej uwagi (30 $). ♥♥♥♥ 

Do Kalifornii podróżowałem na własny koszt. Degustowałem na zaproszenie producentów.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • „Jak na region, który dostarcza na polski rynek najwięcej win, o Kalifornii mówi się i pisze zaskakująco mało. ”
    pełna zgoda

    „Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, gros sprzedawanego u nas kalifornijskiego wina kryje się za etykietami, o których nikt na serio traktujący swoje kubki smakowe, nie chce rozmawiać.”
    pełna zgoda

    „Po drugie, ceny win od tamtejszych renomowanych producentów, nie należą do najniższych. ”
    pełna zgoda ale jedna uwaga wyjaśniająca. Kalifornijscy renomowani producenci oferują renomowane wina mniej więcej w tej samej klasie cenowej (albo nawet trochę taniej) co renomowane Bordeaux i producenci z Doliny Rodanu albo znacznie taniej niż renomowani producenci z Burgundii. Tak wiec mimo że najlepsi kalifornijscy producenci sprzedają wina od 100 USD w góre to i tak w zasadzie taniej od renomowanych producentów francuskich.

    „Na szczęście w ostatnich latach pojawiło się na naszym rynku kilku ciekawych producentów, którzy pokazują nową twarz Kalifornii, takich jak Paul Lato, Lioco czy Birichino.”
    na podstawie swojego kilkunastoletniego doświadczenia w obserwacji tego co piją Amerykanie jeśli chodzi o wina kalifornijskie to uważam, że jedynie Paul Lato ma dobra renomę choć nie jest to jeszcze top jeśli chodzi o wina z pinot noir, chardonnay czy syrah, natomiast producenci Lioco czy Birichino to kompletne „no name” jesli chodzi o segment wysokiej jakości win z Kalifornii. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek czytał opinie amerykańskich konsumentów dzielących sie swoimi notkami czy wrażeniami o wypitych wina na temat tych dwóch wytwórni.

    I jeszcze uwaga co do cen, te ceny typu 30 czy 60 dolców dla amerykańskiego konsumenta to są odpowiedniki( siła nabywcza pensji vs ceny) 30zł czy 60 zł dla polskiego konsumenta. Tylko jakie wina przeciętny Amerykanin może kupić za 30 czy 60 dolarów a jakie przeciętny Polak za 30 czy 60 złotych. Podejrzewam, że wino kosztujące w USA 60 dolców, w Polsce byłoby sprzedawane za 480 zł.

    PS. w nawiązaniu do pierwszego akapitu liczę na to, że na Winicjatywie będzie więcej artykułów na temat kalifornijskich win wysokiej jakości bo na temat „plastikowej masówki” rzeczywiście trochę się na portalu pojawiło.

    • (Winicjatywa)

      Marek Hnatyk

      Na pewno „kompletnym no name” nie można nazwać winiarni, o której już 5 lat temu Jon Bonné pisał w swojej książce: „Lioco’s single-vineyard wines became New California icons, a hit at restaurants across the country”.

      • Sławomir Sochaj

        Panie Sławomirze, to jest kompletny „no name” proszę mi wierzyć, to tak jakby pisać powiedzmy o Chateau Pontesac w kontekście wysokiej jakości/renomowanych win z Bordeaux.
        Z całym szacunkiem dla Birichino i Pontesac ;-)
        Aha specjalnie z uwagi na dwa artykuły ( w tym Pana) chciałem kupić najnowszy numer Fermentu, niestety w promieniu 70 km od miejsca w którym mieszkam nie ma takiej możliwości ;-(
        Wysłałem mejla w tej sprawie do redakcji Winicjatywy ( sprzedaży wysyłkowej Fermentu) ale mi nikt nie odpisał.
        Liczę wiec na dalsze Pana wpisy i kolegów redakcyjnych na temat poważnych win kalifornijskich na Winicjatywie ( w pełnym tekście).
        Pozdro

      • Sławomir Sochaj

        Co do opinii, którą Pan cytował, Lioco nie stały sie nowymi ikonami, ikony dalej te same co 20 czy 10 lat temu.

        • (Winicjatywa)

          Marek Hnatyk

          1. Panie Marku, nie lekceważyłbym jednak opinii kogoś takiego jak Jon Bonné. Nawet jeśli sam nie do końca zgodziłbym się z tym, że to ikony, to jednak podany przez mnie cytat dowodzi, że z pewnością nie mamy do czynienia z no-name’ami.

          2. Jeśli prawdą byłoby, że w Kalifornii na szczycie nic się nie zmienia, byłby to region szczególnie pokrzywdzony przez los, bo ostatnie dwie dekady w wielu ważnych regionach winiarskich przyniosły istotne przetasowania w czołówce. 20 lat temu mało kto słyszał o Hirschu, a nikt z pewnością o Paksie Mahle, czyli producentach dzisiaj bardzo cenionych. Nawet wśród bliższych Panu stylistycznie „lotniskowcach” z najwyższej półki opisywanych w poprzednim numerze Fermentu przez Wojciecha Bońkowskiego znaleźć można nowe projekty, takie jak Promontory czy Covert.

          • Sławomir Sochaj

            Moje zdanie to jest takie że sytuacja z topem/ikonami to jest dokładnie tak samo jak z Bordeaux. Od 20 lat te same wina. No może w Kalifornii minimalnie większy ruch. Promontory to jest uboczny projekt Billa Harlana wiec w zasadzie dalej ten sam sos.
            Owszem różnica powstała powiedzmy po 2000r. bo do fali z lat 90-tych doszło trochę nowych topowych producentów (Scarecrow, Sloan, Saxum, Carter, Realm, Hundred Acre, Continuum, Aubert) ale od poczatku XXw. czołówka jest już w zasadzie bez zmian.
            To że nowi próbują sie lansować na jakiś nowych trendach to sam widzę, to jest normalne i tak zawsze będzie ( nie tylko w Kalifornii) ale czołówka , powiedzmy ok 30 najdroższych lotniskowców jest nie do ruszenia w kwestii cen, siły brandu, renomy i kultowości.

          • Sławomir Sochaj

            Jeśli ktoś byłby zainteresowany listą najlepszych win kalifornijskich ( czyli de facto najlepszych w USA) to tutaj jest dobre podsumowanie:
            https://www.intowine.com/top-75-wines-california
            Ja z tej listy wymieniłbym tak ze 20-25 win na inne, ale większość zasłużyła na takie wyróżnienie.