Nowa fala w Kalifornii, cz. 1
Jak na region, który dostarcza na polski rynek najwięcej win, o Kalifornii mówi się i pisze zaskakująco mało. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, gros sprzedawanego u nas kalifornijskiego wina kryje się za etykietami, o których nikt na serio traktujący swoje kubki smakowe, nie chce rozmawiać. Po drugie, ceny win od tamtejszych renomowanych producentów, nie należą do najniższych. Po trzecie, o czym piszemy od lat, brak u nas praktycznie średniej półki (choć zdarzają się wyjątki). Po czwarte wreszcie, z odległości 15 tys. km Kalifornia wydaje stylistycznym monolitem, w którym od czasu ery Parkerowskiej niewiele się zmieniło.
Na szczęście w ostatnich latach pojawiło się na naszym rynku kilku ciekawych producentów, którzy pokazują nową twarz Kalifornii, takich jak Paul Lato, Lioco czy Birichino. Od dawna jest obecny w Polsce Ridge, legendarny producent, który był pionierem odwrotu od hiper-owocowego stylu. Jednak pod względem liczebności reprezentacja nowofalowców z Kalifornii wypada u nas bladziutko.
O tym, jak bardzo bladziutko, miałem okazję przekonać się w czasie mojej majowej podróży nad Pacyfik. Reportaż z tego wyjazdu znajdziecie w najnowszym numerze Fermentu, a poczynając od dzisiejszego, tekstu chciałbym Was zabrać do mniej znanych miejsc (choć tych bardziej znanych też nie zabraknie), w których jakościowy ferment trwa w najlepsze. Tam, gdzie nowe pokolenie winiarzy inspiruje się Europą, stawia na chłodne siedliska i stosuje uprawę organiczną lub biodynamiczną. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się o nich więcej, zachęcam do lektury książki The New California Wine Jona Bonné, z którą praktycznie nie rozstawałem się podczas mojej podróży (o klasycznych przewodnikach w europejskim stylu można w przypadku Kalifornii tylko pomarzyć, nad czym ubolewał już kiedyś Sławomir Chrzczonowicz).
Zaczynam od najcieplejszych regionów, w których zawrotną karierę robią w ostatnich latach odmiany rodańskie. W kolejnych powieje trochę chłodem.
Sierra Foothills
Przyznam szczerze: nie odwiedziłbym Sierra Foothills, gdyby nie Jezioro Tahoe. Ten region nie leży na najbardziej wydeptanych szlakach enoturystycznych, a już z pewnością nie kojarzy się z nową falą. Na obszarze miliona hektarów, ciągnącym się przez 260 km u podnóża Sierra Nevada, pasma rozdzielającego Kalifornię i Nevadę, winnic jest tyle, co kot napłakał, a znaczna ich część obsadzona jest zinfandelem. Przecinając ten region z góry na dół nie ma się wątpliwości, że większą atencją cieszy się tu wypas bydła. Z rzadka pojawiają się niewielkie, rodzinne winnice, będące znakiem, że najprawdopodobniej wjechaliśmy w obszar pomniejszej apelacji AVA.
Wokół Lake Tahoe, które przywitało mnie śniegiem, można znaleźć pojedyncze winnice, ale z winiarskiego punktu widzenia najciekawsze jest leżące na południe od jeziora hrabstwo El Dorado. Jak sama nazwa wskazuje, czasy jego świetności przypadły na Gorączkę Złota (pokłady kruszcu odkryto tam w 1948 roku). Wielu z przybyszy szukających szczęścia pochodziło z Południowej Europy. Wielu wykopane pieniądze zainwestowało w winiarstwo. Potomkiem jednego z poszukiwaczy złota (ten był akurat Szkotem) jest Mike Skinner, właściciel Skinner Vineyards, jednego z topowych producentów regionu.
Jego posiadłość znajduje się na terenie Fair Play, apelacji o najwyższej średniej wysokości w Stanach (nie brak tu winnic leżących 900 m n.p.m.). To pozwala uzyskać rzadko spotykaną w kalifornijskim interiorze świeżość. Za jakość win Skinnera odpowiada w dużej mierze Chris Pittenger, enolog z Sonomy, który w zeszłym roku odszedł i poświęcił się swojemu biznesowi. Wieść niesie, że przeniósł się na to wyżynne odludzie, by mieć bliżej na narty nad Tahoe. Jego słabość do chłodu czuć w doskonałym roussanne, czerwonych kupażach i – przede wszystkim – fenomenalnym mourvedre.
Najlepsze wina
Skinner Vineyards El Dorado Roussanne 2015 – Wyraźnie beczkowe, strukturalne, a przy tym nieprzerysowane roussanne pachnące jabłkiem, gruszką i cytrusami. Złożone, ze świetną, cytrusową kwasowością i głębią owocu (28 $). ♥♥♥♥
Skinner Vineyards Eighteen Sixty-One 2015 – Kupaż grenache (54%), mourvedre (34%) i syrah (12%) o pięknym aromacie czerwonych owoców, kwiatów i lukrecji. Z zadziorną, szypułkową taniną, a przy tym niepozbawione gracji. Świeżość wzmacniają akcenty ziołowe i mineralne (32 $). ♥♥♥♥
Skinner Vineyards El Dorado Estate Grown Mourvèdre 2015 – Wybitne, mineralne mourvedre. Piękny bukiet ciemnych owoców, kwiatów i lukrecji. Delikatnie potraktowane dębem, z potężną taniną, nieco pieprzne i bardzo apetyczne. Doskonała świeżość i fantastyczna jakość owocu (60 $). ♥♥♥♥♡
Paso Robles (i San Luis Obispo)
Paso Robles odwiedziłem jadąc z Santa Barbary do Monterey. Moim celem było Willow Creek, jedna z najbardziej na zachód położonych, a przez to najchłodniejszych części regonu, która status apelacji AVA otrzymała zaledwie pięć lat temu. Jej sekretem są chłodne bryzy wiejące znad oddalonego o kilkanaście kilometrów Pacyfiku i wapienne gleby – rzadkość w Kalifornii. Na wapiennym podłożu leży tu słynna posiadłość James Berry, która zaopatruje w grona wielu topowych producentów, nie tylko z Paso Robles, i która obrodziła w ostatniej dekadzie najwyżej ocenianymi winami Paso Robles. Gwiazdami Willow Creek są m.in. Cris i JoAnn Cherry, właściciele Villa Creek.
Oboje przeprowadzili się do Paso Robles w 1996 roku, by założyć tu restaurację. Kilka lat później stworzyli na jej potrzeby pierwsze wino. Dwa lata temu ostatecznie zerwali z gastronomią, by poświęcić się wyłącznie winiarstwu. Ich winnice i winnice, z których skupują grona, są biodynamiczne, certyfikowane przez Demeter. Cris wita mnie opowieścią o swojej podróży do Tokaju i fascynacji wytrawnym furmintem oraz kieliszkiem swojego niezłego fiano. Wszystkie jego wina mają przyjemną, kremową fakturę, są dopieszczone i świetnie zbalansowane, a jego Avenger jest jednym z najlepszych kupaży rodańskich, jakie miałem okazję spróbować w czasie mojej podróży.
Kilka kilometrów od państwa Cherry rezydują państwo Adams – Mark i Ciera, właściciele Ledge Vineyards. Mark jest byłym (i trochę obecnym) muzykiem, Ciera – byłą sopranistką Opery w Los Angeles, która występowała wspólnie z Placido Domingo, ma też doktorat UCLA. O tej niezwykłej parze i o ich Chevrolecie Impala Super Sport z 1964 roku piszę więcej w Fermencie. Tu napomknę tylko, że Mark mówi o sobie „pasterz gron”, a w swojej winnicy, na piaszczystym podłożu, uprawia głównie odmiany rodańskie, bez amerykańskich podkładek. Wina są w pełni naturalne i pięknie łączą bujny owoc z chłodno–mineralnym kośćcem.
Najlepsze wina
Villa Creek Edna Valley Slide Hill Vineyard Syrah 2014 – Wino robione z gron pochodzących z winnicy w sąsiednim San Luis Obispo, leżącej jeszcze bliżej oceanu. Częstuje pięknym aromatem jeżyn, pieprzu. lukrecji i nut korzennych. Mroczne, potężne od szypułkowych tanin, anyżowe, z chłodem przeszywającym miękką owocową materię (65 $). ♥♥♥♥♡
Villa Creek Paso Robles Avenger 2016 – Fantastyczny blend syrah (70%), petite sirah, grenache i mourvèdre. Piękny aromat ciemnych owoców, jagód, wiśni i fiołków. Mięsiste, soczyste, głębokie, z piękną kwasowością, sporym potencjałem i niekończącym się, mineralnym finiszem (60 $). ♥♥♥♥♡
Ledge Templeton Gap Dante Dusi Vineyard Zinfandel 2016 – Niezwykłe wino ze stuletnich krzewów nieznanego klonu zinfandela nasadzonych bez podkładek. Połowa fermentowała z szypułkami. Starzone 18 miesięcy w dużych 400–litrowych beczkach z dębu francuskiego. W aromacie maliny, wiśnie i truskawki, Soczyste, powietrzne, z nietypową dla tego szczepu (i regionu) kwasowością i mocną strukturą. Jeden z najlepszych zinfandeli mojego wyjazdu, choć przyznam uczciwie, że nie temu szczepowi poświęciłem najwięcej uwagi (30 $). ♥♥♥♥
Do Kalifornii podróżowałem na własny koszt. Degustowałem na zaproszenie producentów.