Kalifornia okiem importera
Na marginesie artykułu Marcina Jagodzińskiego Kalifornia dla każdego wywiązała się dyskusja na temat pozycji win z tego pięknego, słonecznego kraju na naszym zachmurzonym, marcowym rynku. Jako pracownik importera Winkolekcja nie zamierzałem zabierać głosu. Jednak gdy pojawiło się słońce, pomyślałem, że warto może przedstawić sprawy tak jak je widzi importer właśnie. Jako punkt wyjścia zacytowałbym wypowiedź mojego imiennika, także reprezentującego importera, Sławka Hapaka:
Otóż – w odbiorze konsumenta – Kalifornia nie jest żadnym brandem.
Święte słowa. Brand win kalifornijskich to wyszydzane (słusznie, czy nie) Carlo Rossi wraz z jego prekursorami w Polsce, czyli macierzystą firmą Gallo i oczywiście Sutter Home. Firmy te bez wątpienia spopularyzowały Kalifornię naszym rynku – rzecz w tym, że uczyniły to plasując w najniższym tego rynku segmencie. Taka pozycja nie zachęca specjalnie do importerskich wysiłków i inwestycji. Chyba, że ktoś chciałby zwiększyć w swoich magazynach powierzchnię zajmowaną przez „wina, których nikt nie kupuje”.
Jak słusznie zauważył jeden z dyskutantów Marek – jakość wielu win kalifornijskich trudno zakwestionować. Możemy oczywiście dyskutować o stylu tych win, ale jeśli nie chcemy popaść stereotypy, musimy przyznać, że także w tym względzie postęp w Kalifornii jest ogromny, winiarze innowacyjni, a wina różnorodne. Tylko co z tego wynika? Ano niewiele. Importer win kalifornijskich musi być przygotowany na zderzenie z marnym wizerunkiem o wielkiej sile rażenia. Niewiele w ciągu ostatnich lat zmieniły w tym zakresie wysiłki niestrudzonej propagatorki kalifornijskich win Agnieszki Wojtowicz. Tym mniej zapewne zmienią starania importerów, zwłaszcza, że zderzają się z następną barierą, czyli niewiedzą. I tu kolejny problem. Konsumenci i dystrybutorzy win z innych krajów mają do dyspozycji całą gamę przewodników winiarskich, dość łatwo dostępnych. W przypadku win z Kalifornii jest trudniej. Z aktualnych rzeczy mamy tylko Wines of California DeSimone’a i Jenssena oraz The New California Wine Jona Bonné. Nie ma autorytetów – a może po prostu ich nie znamy, to nie ma znaczenia – na miarę Peñína, Veronellego, Bettane’a i Desseauve’a czy choćby takiego kompendium jak Wina Europy Bieńczyka i Bońkowskiego, które ułatwia klientowi orientację, ustawia pewną hierarchię wartości, wreszcie ułatwia importerowi poszukiwania.
Do importerskich problemów dochodzą także uciążliwości importu spoza UE. Zaczyna się od sprowadzenia próbek do degustacji. W przypadku wina z UE sprawa jest banalnie prosta. Kiedy jednak przychodzą próbki spoza Unii, zaczynają się problemy – butelki trafiają na cło, zaś procedura ich zwolnienia trwa kilka tygodni. Potem zamówienie, pozyskanie i wysyłka banderol (też według bardziej uciążliwej niż w przypadku importu z UE procedury), no i trwający około dwóch miesięcy transport. Jeżeli mamy u producenta kredyt kupiecki, np. 90 dni, to zanim towar dotrze do Polski, nadchodzi termin płatności. Niektórzy producenci z krajów Nowego Świata otworzyli swoje składy w Europie. To dobra wiadomość, ale nie dotyczy wszystkich.
Firma, dla której pracuję, sprowadza wina od ośmiu producentów spoza Europy. Tylko dwóch ma w Europie składy, z których można wino sprowadzać. Pozostali nie. Recepta pana Marka: „…te wina można kupić w UE dokładnie tak samo jak wina z np. Francji, więc dla naszych firm nie ma żadnej różnicy czy importuje wino francuskie czy kalifornijskie od handlarza z Holandii czy Niemiec” może się sprawdzić w przypadku importera sprowadzającego wino dla swojego własnego sklepu lub restauracji. Dla dystrybutora zaopatrującego większy segment rynku różnica jest i to zasadnicza. Już na wejściu do Polski wina będą droższe o marżę europejskiego pośrednika, trudniej więc będzie konkurować z innymi dostawcami. I tak nieuchronnie do drzwi importerskiego składu puka ekonomia. Wina kalifornijskie w zakupie są obecnie raczej drogie. O ile w granicach 2–3 euro można kupić niezłą Langwedocję, Rodan, a Chile nawet poniżej 2€, to za porównywalną jakościowo Kalifornię przyjdzie zapłacić około 5. Gdy dodamy do tego znacznie droższy transport i naprawdę uciążliwe procedury, to nie ma się co dziwić gorszej dostępności.
Najlepszym podsumowaniem wydaje się więc zdanie pana Marka, choć wypowiedziane w innym jak sądzę kontekście:
Sądzę że importerzy czy dystrybutorzy mają własne interesy w promowaniu takich a nie innych win.
Dokładnie tak.