Odczarowanie zamiast rozczarowania
W Polsce narasta rozczarowanie polityką rządu węgierskiego wobec Rosji. Jego konsekwencją są głosy wzywające do bojkotu tamtejszego winiarstwa, a w łagodniejszej wersji – bojkotu winiarskich wydarzeń organizowanych przez węgierski rząd. To doby moment, by na nowo przemyśleć polski stosunek do madziarskich win.
Głośno było w zeszłym tygodniu o decyzji polskich blogerów, którzy postanowili zbojkotować Hungarian Wine Summit, wydarzenie współorganizowane przez węgierską rządową agencję promocji rolnictwa.
Jakkolwiek rozumiem doskonale potrzebę wyrażenia sprzeciwu wobec Orbána, wydaje mi się zasadne oddzielić grubą kreską działania jego rządu od działań (lub ich braku) węgierskich winiarzy. I to wcale nie dlatego, że ci drudzy są z reguły krytycznie nastawieni do swojego rządu. Jest wręcz odwrotnie: duża ich część to zadeklarowani konserwatyści, którzy od Orbána nie zamierzają się odciąć. Powody są inne.
Po pierwsze, nie mamy żadnych powodów, by myśleć, że winiarze z Węgier popierają rosyjską inwazję na Ukrainę. O ile mi wiadomo, żadna tego typu deklaracja nie padła. Zdarzają się komunikaty niezręczne, takie jak facebookowy wpis na stronie lubianego przeze mnie egerskiego producenta St. Andrea o wystawie rosyjskiej malarki we wnętrzach winiarni (zakładam jednak, że było to planowane wcześniej). Co prawda, nie znam też żadnej deklaracji wyrażającej sprzeciw wobec wojny, ale zakładam, że wobec Węgrów nie ma zastosowania wybór, przed którym stawia się dzisiaj wielu rosyjskich artystów czy sportowców w Europie: sprzeciw albo konsekwencje zawodowe.
Tu dochodzimy do drugiego powodu: Węgry to nie Rosja, której obywatele i firmy nie mają wyjścia i muszą opowiedzieć się po stronie dobra lub zła, bo milczenie odczytane będzie jako wsparcie reżimu. Węgrzy mają znacznie szerszy margines błędu, w niczym nieróżniący się w gruncie rzeczy od marginesu błędu winiarzy europejskich. Tak jak poparcia wojny nie oznacza dzisiaj milczenie 99% producentów wina w Europie, tak nie oznacza tego milczenie Węgrów. Nawet jeśli chcielibyśmy przyjąć zasadę, że winiarze muszą dźwigać na swoich barkach decyzje rządu, z pewnością więcej powodów do bicia się w piersi mieliby winiarze niemieccy, których politycy konsekwentnie odmawiali Ukrainie wstąpienia do NATO i robili z Putinem interesy, o których Orbán mógłby tylko pomarzyć. Piszę o tym, nie dlatego, żeby licytować grzechy, ale pokazać nonsens takiego utożsamienia.
Ktoś powie: nie chodzi o utożsamianie winiarzy z rządem, ale rodzaj apelu „Obudźcie się, bratankowie, bo inaczej zbojkotujemy Wasze wina”. A także o sygnał dla Orbána, że jedna z najbardziej symbolicznych branż w kraju, jest w tarapatach. Jeśli chodzi o apel, myślę, że znacznie skuteczniejsze byłoby wywołanie do tablicy węgierskich winiarzy. Potrafię wyobrazić sobie, że część z nich, zasypana pytaniami z Polski, zupełnie szczerze skrytykowałaby Rosję. Polacy wzorowo wywiązują się w ostatnim czasie z presji na inne kraje i organizacje polityczne i sportowe, nie widzę więc przeszkód, żeby byli równie skuteczni w świecie wina. Oficjalny facebookowy profil Wina Węgierskie w sposób nie pozostawiający wątpliwości potępia agresję i wspiera Ukraińców, być może polscy fani mogliby sprawić więc, żeby w podobny sposób zareagował międzynarodowy profil Wines of Hungary (który konsekwentnie milczy) albo znani węgierscy winiarze. Taki rodzaj aktywnej, wywierającej presji komunikacji, wydaje mi się skuteczniejszy także z punktu widzenia oddziaływania na węgierski rząd, bo wspomniany sygnał wyszedłby nie od Polaków, których Orbán, jak się okazuje, już zaszufladkował jako politycznych wariatów, ale z własnych szeregów.
Mówiąc to wszystko, mam świadomość, że część tych środowisk i samych winiarzy milczy, bo wcale nie ma zamiaru wyprzeć się swojego rządu. I to nie z powodów konformistycznych, ale ideowych. Jeśli tego do tej pory nie dostrzegaliśmy, to w dużej mierze dlatego, że oślepiała nas miłość do węgierskiego winiarstwa.
Zawód miłosny i odczarowanie
Mimo krytycznej postawy co najmniej połowy polskiego społeczeństwa wobec Orbána, sympatie wobec Węgrów, tamtejszej kultury i wina miały się u nas do rozpoczęcia wojny w Ukrainie bardzo dobrze. Wynikało to oczywiście z historycznych sentymentów i kulturowych podobieństw. Podkreślana na każdym kroku zażyłość między naszymi krajami mogła przysłonić fakt, że obydwa społeczeństwa nie zawsze kształtowały się pod wpływem tych samych doświadczeń i w wielu aspektach istotnie się różnią.
Sentyment szczególnie mocno widać było dotąd w polskim świecie wina, w którym przybrał on postać bardzo wspólnotowy, rodzinny, czy wręcz duchowy. Chcieliśmy wierzyć, że węgierskie winiarstwo jest swoistą emanacją polskiej duszy na bardziej łaskawej dla winorośli madziarskiej ziemi. W głosie zupełnie współczesnych i trzeźwo myślących fanów węgierskich win słyszałem nieraz dalekie echo szlacheckiej miłości do węgrzynów.
Tymczasem ci, którzy wydawali się nam tak bliscy, w obliczu historycznych wydarzeń okazali się zupełnie inni, niż chcieliśmy wierzyć. Kiedy La Rioja Alta z dalekiej Hiszpanii ogłasza, że kończy sprzedaż win w Rosji, a Decanter, że nie dopuści rosyjskich win do swojego konkursu, doświadczeni przez komunizm Węgrzy milczą. To może rodzić reakcję przypominającą zawód miłosny, tym większy, im większa była miłość i projekcja własnego przekonania o wspólnotowości. Ale sęk w tym, że nasz zawód nie jest winą węgierskich winiarzy – od lat nic nie zapowiadało, że zachowają się inaczej.
Zawód ten pogłębia jeszcze podskórne przekonanie, że wybitne wina muszą wyjść spod ręki wielkich (także w sensie etycznym) ludzi. Wiemy co najmniej od czasu skandalicznych wypowiedzi Fulvio Bressana, że tak nie jest. Za winiarskim geniuszem i mądrym, czasem zachmurzonym ciężką pracą spojrzeniem, wcale nie musi skrywać się umiłowanie pokoju, demokracji i praw człowieka. Połączenie rolniczego trybu życia z przerośniętym ego i bezkompromisowością niekoniecznie stanowi najlepszy grunt dla tych wartości.
Zarówno ślepą miłość, jak i utożsamienie piękna i sprawiedliwości (bo mamy tu w gruncie rzeczy do czynienia z tym starym naiwnym konceptem), należy przezwyciężyć, by swobodniej i bardziej trzeźwo spojrzeć na węgierskie wina. Węgry nie są „naszą” krainą wina. Skończmy z historycznym balastem i traktujmy tokaje i egri bikavéry na równi z winami z Mozeli czy Rheingau. Wszystkim wyjdzie to chyba na zdrowie.