Bor, Mámor, Bénye 2019 – w dobrą stronę
Na niektóre wydarzenia warto spojrzeć z dystansu. Od zakończenia tegorocznej edycji naszego ulubionego tokajskiego festiwalu – Bor, Mámor,Bénye – minął ponad miesiąc, w sam raz tyle, by z odpowiedniej perspektywy pokusić się o podsumowanie.
Nie sposób zacząć od innego tematu niż data. Po dwóch lipcowych edycjach (w 2017 i 2018 roku), zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, festiwal powrócił do swojego oryginalnego, sierpniowego terminu. Dodatkowo, ten wypadł dokładnie w trwający w naszym kraju długi weekend, można więc było się spodziewać, że gości z Polski nie zabraknie. I tak się stało. Pobiliśmy wszelkie frekwencyjne rekordy (zresztą cały festiwal zanotował wzrost gości o około 30% w porównaniu z poprzednią edycją), a wśród odwiedzających pojawili się zarówno stali bywalcy, jak i osoby odwiedzające Tokaj po raz pierwszy. Dominowały głosy zadowolenia – tak z niepowtarzalnej atmosfery w ogrodach poszczególnych winnic, jak i próbowanych win, choć nie zabrakło pojedynczych, krytycznych głosów, dotyczących w głównej mierze organizacji.
Zakładam, że te drugie pochodzić musiały właśnie od festiwalowych debiutantów, którym atmosfera generalnego luzu i pewnego chaosu (godnego najlepszych, włoskich wzorców) mogła zwyczajnie nie przypaść do gustu. Nie dało się bowiem nie zauważyć, że w porównaniu do lat ubiegłych tegoroczna organizacja zanotowała jednak… istotny progres. Przede wszystkim uruchomione zostały bezpłatne busy łączące Erdőbénye z okolicznymi miasteczkami (choćby Sárospatak, Tolcsva, Bodrogkeresztúr, Tarcal czy Mád), w których nocowało wielu gości, przede wszystkim obcokrajowcy. Kursy odbywały się punktualnie (sprawdzałem kilkakrotnie na skórze własnej i znajomych), choć zapewne w przyszłym roku korekty wymagać będą ich poszczególne godziny (w sobotę jedyny kurs powrotny przewidziany był o 1:00 w nocy). Na pojawiające się od razu pytania – czemu po prostu nie uruchomić większej ilości kursów, odpowiedź jest prosta – brakuje na nie pieniędzy. Wszystkie festiwale winiarskie na Węgrzech borykają się aktualnie z tym samym problemem – wsparcie finansowe ze strony państwa, będące od lat istotną częścią każdego z budżetów zostało obcięte, dofinansowanie sponsorów okazuje się niewystarczające, w efekcie dochodzi nawet do konieczności odwoływania festiwali, czego ofiarą stał się w tym roku choćby obiecujący Kerekdomb Fesztivál w Tállya.
Drugim z istotnych pozytywów była gastronomia. Od zawsze mocny znak firmowy Bor, Mámor, Bénye, rok temu zanotował bolesny spadek formy, stąd znalazł się teraz pod szczególnym nadzorem. Powróciła zróżnicowana kuchnia, większych wpadek nie zanotowano (poza sporym opóźnieniem w czasie czwartkowego rozpoczęcia festiwalu związanym jednak z problemami natury elektrycznej). Po raz pierwszy na stronie internetowej festiwalu można było też znaleźć szczegółowe informacje o gastronomicznej „zawartości” każdego z winiarskich podwórek. Do moich faworytów należały orientalne wariacje w bistro A.Leves z Miszkolca (w ogrodzie winiarni Bardon), Bordos Burger (Sanzon Tokaj) i rzecz jasna Anyukám Mondta (Béres). Na plus zaliczam też istotną poprawę w zakresie komunikacji – z większością młodych ludzi z festiwalowej obsługi można było wreszcie bez problemu porozumieć się w języku angielskim.
Bez względu na atmosferę, jedzenie i muzykę, najważniejsze w Erdőbénye jest wino i w tym roku nie można było narzekać na brak atrakcji z nim związanych. Poza tradycyjną już, otwierającą festiwal, czwartkową degustacją, z udziałem wszystkich producentów (najbardziej smakowały mi wytrawna, muszkatowa i świetnie orzeźwiająca Sárgamuskotály 2018 z winnicy Pro Vinum, ♥♥♥+, oleiste i kwiatowe Tokaji Cuvee 2017 z winnicy Jakab, ♥♥♥♡ i cytrusowa Doxa 2018 – czyli powrót jednego z hitów winnicy Abraham Pince, ♥♥♥♡), mieliśmy w tym roku kilka znakomitych degustacji komentowanych. Warto wyróżnić przegląd win z odmiany hárslevelű. Moi faworyci to: fantastyczne, mineralne Rány 2017 z Sanzon Tokaj (♥♥♥♥+) i wciąż bardzo młode, zadziorne Serédi 2017 z Préselő (♥♥♥♥) potwierdzające, że rocznik 2017 przebija pod każdym względem 2018. Bardzo ciekawa była też degustacja win z jednej z najbardziej uznanych lokalnych winnic – Rány. Tu najlepiej wypadły: kompleksowy, sprężysty Furmint 2017 z Sanzon Tokaj (♥♥♥♥+), krystalicznie czysty, pikantny i mineralny Rany 2017 od Attili Homonny (♥♥♥♥♡) i lekko naftowy, pieprzny, ale wciąż bardzo młody Furmint 2013 z winnicy Jakab (♥♥♥♥+). Prawdziwą perełką była degustacja aszú z lat 2017-1956, prowadzona przez Krisztiána Ungváry, właściciela winnicy Vayi (nawet najstarsze roczniki wciąż w świetnej formie).
Dużym powodzeniem (miejsca skończyły się jeszcze przez rozpoczęciem festiwalu) cieszyła się prowadzona przez moją skromną osobę piątkowa degustacja dla gości z Polski obejmująca wina w większości już niedostępne w sprzedaży, a będąca dobrym wstępem do odwiedzin poszczególnych winnic. Kilka win zapamiętałem szczególnie, na czele z Omlas+ 2016 z Ábrahám Pince (kupaż białych odmian, niesamowita złożoność i elegancja, ♥♥♥♥+), Lepény 2016 od Norberta Csite (furmint i hárslevelű, 30-letnie krzewy, cytrusowe, mineralne i jedyne wino producenta powstające wyłącznie w stalowych zbiornikach, ♥♥♥♥) oraz Aszú 1972 zachowane w piwnicach wspominanego Krisztiána Ungváry, który twierdzi, że był to najlepszy rocznik aż do 2013 roku, ♥♥♥♥♡).
„Polska” degustacja była też okazją do zaprezentowania dwóch nowych producentów w Erdőbénye. Pierwszym z nich jest założone w 2015 roku Pro Vinum (aktualna powierzchnia upraw to 1,5 hektara), który na festiwalu zadebiutował w zeszłym roku. Położona na skraju miasteczka winnica ma prawdopodobnie jeden z najlepszych tarasów „z widokiem” w okolicy, dobrą ofertę enoturystyczną i coraz bardziej zauważalne wina. Oprócz wspomnianego Sárgamuskotály 2018 sporą porcję orzeźwienia dostarczało też wino musujące – bez nazwy, nawet jeszcze bez etykiety, hárslevelű z dodatkiem furminta, którego butelki rozchodziły się jak ciepłe bułeczki (♥♥♥+). W kolejnych latach warto mieć tego producenta na uwadze.
Drugą nową winnicą jest Vinito choć w tym przypadku można mówić bardziej o premierze „marki” i obecności na festiwalu niż debiucie jako takim. Jej właścicielem jest György Tóth (wraz z rodziną i wspólnikiem), który jako enolog pracuje u różnych, tokajskich producentów od kilkunastu lat. Posiada 15 hektarów upraw winorośli w okolicach Erdőbénye, do tej pory dostarczał grona innym producentom, teraz najlepsza część z nich przeznaczona została dla własnej produkcji. Budynek winiarni znajduje się tuż przy wjeździe do miasteczka, trwa jeszcze jego remont, by z czasem służył także jako miejsce dla degustacji i noclegów. Z pewnością zmiany dotyczyć muszą także etykiet, które w tym momencie trudno uznać za przyciągające uwagę. Wkrótce większy porządek powinien zapanować także w samych winach (na razie wiele roczników z różnych lat). Z próbowanych win najciekawszym był late harvest z 2013 roku i… 221 gramami cukru resztkowego. Deklasyfikacja (z tym poziomem cukru wino mogłoby być 6-puttonowym aszú) wynika z użycia w trakcie winifikacji wyłącznie stalowych zbiorników, zamiast dojrzewania w beczce. W efekcie otrzymujemy wino o koncentracji i słodyczy, którą można kroić nożem, ale nieźle zrównoważone, w dodatku w standardowej butelce o pojemności 0,75 litra (♥♥♥♡). Czekam na wina z nowego rocznika.
Zwracam także uwagę na nowe roczniki win z Bardon. Przez długie lata styl tej winiarni zdominowany był przez nadmierną miłość do użycia beczki na każdym etapie produkcji, przez co wina były dla mnie wyraźnie męczące, a owoc – praktycznie niewyczuwalny. Wszystko zmieniło się z przejęciem sterów przez nowego enologa – Ádáma Molnara, który starzenia w dębie nie uznaje w ogóle, wina spędzają za to długi czas na osadzie (ponad 12 miesięcy), zachowują też dobry balans pomiędzy cukrem resztkowym (którego zwykle jest około 5 g) i kwasowością. Szczególnie podobały mi się dwa ostatnie roczniki furminta z parceli Meszes – szczupły, lekko pikantny 2016 (♥♥♥♡) i zdecydowanie bardziej soczysty, dobrze zbudowany, z delikatnie wyczuwalną taniną, rocznik 2017 (♥♥♥♥). Była to też jedna z najprzyjemniejszych, pionowych degustacji, w których brałem udział w ostatnim czasie – odbyła się wieczorem na murku w ogrodzie winiarni.
Wreszcie – last but not least – nie mogę nie wspomnieć o nowych winach z Ábrahám Pince. Część z nich – jak wspominana Doxa czy świetny, owocowy i dojrzalszy a aromatach niż poprzedni rocznik – Diokut 2018 (♥♥♥♥) są już w sprzedaży, ale warto czekać też na wina, które dopiero się w niej pojawią. Z prezentowanych przez Róberta Pétera próbek, największe wrażenie zrobił Kerektölgyes 2018 (czysty furmint, długa fermentacja, bez użycia beczki) z nutami pulpy jabłkowej, pestek i gruszek oraz świetną kwasowością (♥♥♥♥) i Palánkos 2018 (furmint i hárslevelű), fermentowany w beczkach z dębu węgierskiego, pieprzne, pikantne, z ziołowym finiszem (♥♥♥♥+). Patrząc jednak na to, ile pomysłów kłębi się w głowie popularnego „Robiego”, jestem pewien, że tradycyjnie zaskoczy nas czymś jeszcze.
Powrót do sierpniowej daty przyjęli z ulgą chyba wszyscy, może poza Zsoltem Bergerem, poprzednim prezesem festiwalu, który w 2017 roku przeforsował przesunięcie go na lipcowy termin, a po odwołaniu go ze stanowiska, wyrósł na głównego krytyka tej imprezy (w tym roku jego winiarnia Karádi-Berger i otaczający ją lubiany ogród był w czasie festiwalu zamknięty). Jednak teraz nowi organizatorzy będą musieli udowodnić, że są w stanie przywrócić festiwalowi pełnię blasku. Pierwsze kroki zostały zrobione w zeszłym roku, teraz postawiono kilka kolejnych. Nie będzie to proste zadanie, nie tylko z powodu wskazanych wcześniej ograniczeń finansowych, ale i sporej, festiwalowej konkurencji, która ostatnimi laty wyrosła w Tokaju, ale wierzę, że kolejna edycja będzie oznaczać dalszy progres. Termin jest już znany: 13-16 sierpnia 2020.
Do Erdőbénye podróżowałem na koszt własny, w festiwalu i poszczególnych punktach jego programu uczestniczyłem na zaproszenie Organizatorów. Winicjatywa i Ferment były patronami medialnymi festiwalu Bor, Mámor, Bénye.