Winnica Płochockich Johann M.A.C. 2017
Przez długi czas tematem dyżurnym polskiego winiarstwa był moment wprowadzania nowego rocznika do sprzedaży. Bywało, że pojawiał się na rynku zbyt wcześnie, a reprezentującego go wina były bardzo młode i często boleśnie niedojrzałe. Zwykle uzasadniane było to czynnikami ekonomicznymi (w końcu to nie my opłacamy rachunki samych winiarzy) czy „ciśnieniem” ze strony dystrybutorów i restauratorów. Zarazem jednak popyt na wina od wielu producentów i tak cały czas przewyższał podaż. W efekcie nie było nawet szans na spróbowanie ich w optymalnej formie – niektóre z nich potrafiły wyprzedać się całkowicie w ciągu miesiąca. Choć dziś sytuacja jest nieco lepsza, a pewne przesunięcie czasowe umożliwił też czas pandemii i związane z nią obostrzenia, to wciąż są producenci, którzy w listopadzie „stoją” już bez wina. Na szczęście są też tacy, których asertywność w kwestii wyboru momentu rozpoczęcia sprzedaży jest wręcz legendarna.
Z pewnością należy do nich Marcin Płochocki, prowadzący wspólnie z żoną Basią (do tego duetu, w przyszłym roku dołączy w pełnym wymiarze także syn Piotr) sandomierską Winnicę Płochockich. Ten zasłużony na polskiej scenie winiarskiej producent, ma w ofercie kilkanaście różnego rodzaju etykiet, z których część trafia do sprzedaży wcześniej (choć nigdy za wcześnie), ale są wśród nich wina, którym Marcin każe czekać na debiut latami – dopóki nie uzna, że są w odpowiedniej formie. W tej grupie znajdziemy zarówno wina białe (Inspira Volcano – aktualnie 2018), jak i czerwone (Geltus – zweigelt, także 2018), jednak najpóźniej do sprzedaży trafiają wina dłużej macerowane na skórkach, czyli te, które często nazywamy pomarańczowymi. Obydwaj reprezentaci tej kategorii pochodzą z rocznika 2017 (!) i są zdecydowanie warte uwagi.
Nowością w portfolio jest Johann M.A.C. 2017, który pod nieco konspiracyjną nazwą kryje johannitera macerowanego na skórkach przez 2 tygodnie i dojrzewającego przez kilkanaście miesięcy w dębowych beczkach. Kiedy przedpremierowo próbowałem go prawie rok temu, w swoich notatkach zapisałem „garbnik jak cholera”. Teraz miałem szansę do niego powrócić i choć wciąż jest winem bardzo młodym, to jednak dużo bardziej przystępnym. Tanina wciąż jest obecna, ale zdecydowanie lepiej wtopiona, pojawiła się za to cała feeria aromatów – od pigwy, przez suszone jabłko, zioła i herbatę po cedr, karmel, a nawet intrygujące niuanse liści tytoniu. Z pewnością wielowymiarowe, z solidnie zarysowaną strukturą i nieprzesadzonym alkoholem (12,5%). Ma potencjał na kolejną dekadę. To mógłby być mój pierwszy świąteczny prezent w tym roku (95 zł). ♥♥♥♥
O Qvevri 2017 pisałem już w relacji z Dublina, ale Płochocki ma w przypadku tego wina jeszcze inną zasadę. Wino cały czas dojrzewa w beczkach i dopiero po wyczerpaniu puli pochodzącej z jednej beczki, butelkowana jest zawartość kolejnej. Ten proces nastąpił niedawno, a to oznacza, że aktualna partia dojrzewała w beczce (używanej) przez 4 lata! Z kronikarskiego obowiązku przypomnę wcześniejsze dzieje tego wina: kupaż seyval blanc (75%) i johannitera, najpierw macerowany jest w kwewri przez 6 miesięcy, razem z szypułkami, a kolejne pół roku – już po ich usunięciu. Dopiero później trafia do beczek, a z nich bez – filtracji i klaryfikacji – do butelek. Nowe rozdanie robi nie mniejsze wrażenie od poprzedniego. Także tu mamy imponującą dawkę aromatów przypraw – anyżu, goździków, białego pieprzu, imbiru, gałki muszkatołowej i liści laurowych, są też suszone, żółte owoce, zioła i herbaciany akcent. Z oczywistych powodów, tym razem nieco więcej jest taniny, która w ciągu najbliższych 6 miesięcy powinna się dużo lepiej zintegrować. Do tego dochodzi dobrze zaznaczona kwasowość i długi pigwowo-herbaciany posmak. To naprawdę imponujący styl, zdecydowanie sugeruję wcześniejszą dekantację (130 zł). ♥♥♥♥
W podanych cenach wina można zamówić bądź zakupić bezpośrednio w winiarni.
Źródło win: degustowane na zaproszenie producenta.