Twarz
W filmie Juliusza Machulskiego Vinci, skądinąd nie moim ulubionym, jest scena spotkania przywódcy złodziejskiej szajki ze specjalistą od materiałów wybuchowych – niezbędnym ogniwem w projekcie kradzieży i podrobienia upatrzonego dzieła sztuki. Człowiek ten nie rozpoznaje twarzy. Zapytany o dzieci rzuca tylko, że są jego, jeśli bawią się obok jego samochodu. Widzi twarz, ale nie odróżnia i nie zapamiętuje.
Przez kilka miesięcy degustacji online, kiedy pracowaliśmy na jednolitych, ponumerowanych fiolkach, miałam wrażenie, że widzę wina, ale ich nie odróżniam. Numery zlewały się w jedną nieczytelną masę, a buteleczki stawały na wydrukowanej lub odręcznie napisanej liście. Wyszukiwałam w internecie ich etykiety – twarze, które mogłabym w mgnieniu oka rozpoznać. Pamięć smaku i zapachu jest wielka, ale czy nie łatwiej o nią i czy nie jest trwalsza, jeśli się do niej doda bodziec wzrokowy? Wino wciąż ma oko, nos i usta. Jednak od roku nie ma twarzy.
O etykietach wiadomo, że spełniają istotne funkcje informacyjne – taka zresztą jest przecież ich geneza. Miały umożliwiać inwentaryzację, rozpoznawalność w transporcie. Dziś mają też – a może przede wszystkim – zwracać na siebie uwagę. Są wyróżnikiem wina, zapadają w pamięć. Ta ostatnia funkcja etykiety, z perspektywy wielu ludzi – zarówno po prostu początkujących, jak i zaawansowanych, ale istotnie wzrokowców, wydaje się równie ważna jak rola informacyjna.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!