Nalepkopijcy
Nie piłem nigdy Pétrusa. Jakoś nie było okazji, no a portfel też się nie przyłączał (3–6 tys. euro za flaszkę, w zależności od rocznika). O Pétrusie wiem tyle co w książkach, a zwłaszcza pamiętam anegdotę Marka Bieńczyka „Pétrus na śniadanie, bywało gorzej”. Czy tęsknię? Nie, ale w końcu mnie zaproszono i kupiłem bilet na Ryanaira. Za 47 zł, tyle co kropla Pétrusa spływająca po szyjce.
Nie piłem nigdy Domaine de la Romanée-Conti. Portfel odmówił, okazje były, jak to się mówi, niejednoznaczne. Bodaj w 2017 roku postanowiłem, że trzeba to przełamać, i po znajomości wymusiłem zaproszenie na degustację nowego rocznika w Londynie. To jedna z nielicznych imprez, gdzie te wina (20 tys. euro za butelkę) leją tak po prostu – ponoć pilnują jednak bardzo, żeby nie podchodzić drugi raz. Miałem już nawet bilet na Wizz Aira, ale coś wypadło, chyba panel kadarki, i musiałem odwołać.
Harlana (1000 dolarów) piłem raz, na degustacji zorganizowanej przez Mondaviego, który chciał pokazać, że jest równie dobry, co pięć razy droższe etykiety. Po dolewkę nie podszedłem. Mondavi był dobry, ale mniej dobry od Château Lafite i Margaux. Margaux lubię za etykietę, bo mam słabość do francuskiego klasycyzmu, fasada Château Margaux to dla mnie jednoznaczny ideał piękna, czego o samym winie (500–2000 euro) nie mogę powiedzieć.