Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

#10LatWinicjatywy: Kuchnia wyjazdowa

Komentarze

Istotna część tekstów publikowanych od 10 lat na Winicjatywie (a od 5 lat także w Fermencie) jest owocem dziennikarskich wyjazdów naszych redaktorów. Podróżujemy po całym świecie – choć siłą rzeczy kluczowa część tego rodzaju wydarzeń odbywa się w Europie – i na większości z nich jesteśmy jedynymi przedstawicielami naszego kraju. W ostatnich dwóch latach pandemia mocno zweryfikowała nasze plany (i wciąż to robi, w tym roku przesunięto już termin targów Prowein w Düsseldorfie czy Anteprime Toscane we Włoszech), ale dekada podróży to dobry moment na przedstawienie ich od nieco mniej znanej strony. I z subiektywnym przymrużeniem oka.

Jeszcze przed biegiem. © Maciej Nowicki.

Sprinterskie biegi

Sadystycznym upodobaniem organizatorów wielu imprez winiarskich jest wyszukiwanie połączeń z jak najkrótszym czasem na przesiadkę (takie loty statystycznie zdarzają się znacznie częściej od bezpośrednich). Umiejętność sprintu staje się tym samym pożądaną cechą na lotniskach w Monachium, Frankfurcie czy Amsterdamie, stanowiącymi najczęstsze punkty przesiadkowe. Zadanie można sobie dodatkowo utrudnić lub ułatwić, choć oba przypadki mogą mieć charakter względny. Sprint z bagażem podręcznym jest wyraźnie bardziej męczący lecz pozwala nam pozostać ze swoim dobytkiem. Bagaż rejestrowany nie obciąża naszych stawów czy obitych kostek, ale zwykle nie dociera też razem z nami do punktu docelowego. W trakcie pewnego pamiętnego wyjazdu linie lotnicze dostarczyły moją walizkę do hotelu w dniu… powrotnego wylotu do Polski. Dodam, że znajdowały się w niej rieslingi z dwóch polskich winiarni do zaprezentowania w czasie jednej z kolacji we Włoszech…

Z widokiem. © Maciej Nowicki.

Ocieplenie klimatu i dress code

Dłuższe wyjazdy wymagają bardziej zróżnicowanej odzieży, szczególnie gdy obejmują zarówno zwiedzanie winnic, jak i Bardzo Oficjalne Punkty Programu. Problemem często są istotne różnice pogodowe pomiędzy odwiedzanymi w czasie jednego wyjazdu regionami winiarskimi. Dobrym przykładem jest włoska Kampania. W listopadzie, w okolicach Wybrzeża Amalfi temperatury sięgać mogą 20 stopni, a w głębi lądu, w regionie Irpinia nie przekraczać 4. Wreszcie, wiele zależeć może od indywidualnych preferencji. Żakiet lub marynarka jest raczej standardem, choć niektóre z włoskich dziennikarek posiadają oddzielny strój na każdy dzień pobytu, za to ich skandynawski kolega po fachu za każdym razem pojawia się w dresie.

Dziennikarze we Włoszech. © Maciej Nowicki.

Tysiące twarzy, setki miraży

Brać dziennikarska to zresztą temat na osobny akapit. Liczba odbywających się w ciągu 12 miesięcy przeglądów nowych roczników czy regularnych odwiedzin w regionach winiarskich sprawia, że większość osób zna się  ze sobą, uwzględniając rzecz jasna tzw. narodową specyfikę (we włoskich degustacjach zwykle uczestnicy symboliczna liczba Hiszpanów lub wręcz nie ma ich w ogóle, dokładnie odwrotna sytuacja panuje na Półwyspie Iberyjskim). Nie da się ukryć, że jest to ciekawe i bardzo zróżnicowane grono. Nie brakuje w nim Osób Wszechwiedzących, wypowiadających się tonem nie znoszącym sprzeciwu, na każdy temat – od autochtonicznych odmian winorośli w Piemoncie bo zagadnienia budowy promów kosmicznych czy duchów. Część z nich jest żywym dowodem na prozdrowotne działanie wina – najstarsi uczestnicy są grubo po osiemdziesiątce, choć wyglądają o przynajmniej dekadę młodziej.

To akurat wartościowe zwiedzanie. © Maciej Nowicki.

Program to pojęcie względne acz wymagające

Zasada jest prosta – w krajach niemieckojęzycznych program jest zwykle najbardziej dopracowany, a czym dalej, tym więcej chaosu i nieprzewidywalności. Oczywiście nie powinno dziwić, że organizatory chcą pochwalić się jak największą liczbą miejsc, z których są dumni, często oznacza to jednak 12-godzinny program każdego dnia. Dlatego zwykle wystarczy rzut oka na przesłany mailem harmonogram, by nabrać pewności, że „to się nie uda”. Prym wiodą oczywiście Włosi i Hiszpanie, gdzie trafić można zarówno na znakomitą degustację, jak i zwiedzanie ogromnej przetwórni. Odwiedza się także rozmaite zabytki, miejsca narodzin  Świętych, obiekty sportowe, a także lokalizacje, w których postój nigdy nie został wyjaśniony (w ten sposób spędziłem kiedyś trzy godziny nad jeziorem nieopodal włoskiego Orvieto). Do legendy przechodzą wyjazdy na oficjalne kolacje, gdzie mimo napiętego programu podróż z hotelu do restauracji potrafi trwać półtorej godziny. Uniwersalność języka angielskiego często staje się pojęciem względnym, gdy trafia się na wykład lub degustację prowadzoną wyłącznie w języku narodowym. Czasami przyjazd dziennikarzy urasta do rangi uroczystości państwowej, z wszelkim, możliwym przerysowaniem tej sytuacji – o czym już zresztą kiedyś pisałem. Co bardziej zirytowani winopisarze starają się nakłaniać do zmiany irracjonalnego programu dnia lub bojkotować niektóre z jego punktu, muszą jednak pamiętać o najważniejszym…

Zdjęcie zawsze na wagę złota. © Maciej Nowicki.

Po pierwsze – nie krytykować!

Ciekawym spostrzeżeniem jest fakt, że większość z organizatorów nie radzi sobie z krytyką, by nie powiedzieć wprost – reaguje na nią alergicznie. Wszelkie uwagi czy sugestie traktowane są jako oczywisty zamach i chęć podkopywania ich autorytetu, a wobec najbardziej opornych, prawie zawsze wyciągane są konsekwencje. Po bojkocie absurdalnej formy degustacji nowych roczników w Soave i rozpoczęciu wspólnie z Ewą Wieleżyńską i kilkoma innymi dziennikarzami indywidualnej oceny, nikt z nas nie został już zaproszony na kolejną edycję. W podobny sposób zakończyła się próba nakłonienia organizatorów innego wydarzenia (przez litość nie wymienię jego nazwy) do zapewnienia tłumacza osobom nieznającym języka włoskiego.

Zimą lekko nie jest. © Maciej Nowicki.

Własnym sumptem

Jednak nawet wyprawy własnym środkiem transportu na samodzielnie zorganizowane wyjazdy, potrafią obfitować w zaskakujące sytuacje. Najlepiej zapamiętałem chyba wyjazd do Tokaju, gdzie wspólnie z Wojtkiem Bońkowskim i Maćkiem Świetlikiem poszukiwaliśmy win do wylicytowania w czasie Aukcji Tokajskiej. Gdy po 18:00 kończyliśmy pierwszy dzień degustacji, zapytaliśmy znajomego winiarza o polecaną restaurację, na co ten z uśmiechem odparł, że w styczniu o tej godzinie nie zjemy nigdzie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Nie chcąc wierzyć w taki obrót sprawy i ufając, że w ostateczności skorzystamy z oferty jednego z okolicznych hoteli, poświęciliśmy na poszukiwania kolejne półtorej godziny, by w końcu odbyć podróż do Tesco i zakupionymi produktami ugotować obiad w wynajmowanym apartamencie, dziękując Opatrzności, że mamy tam kuchnię.

Nie mam wątpliwości, że wrażeń nie zabraknie także w kolejnej dekadzie.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.