Mainstream i nie
Ponieważ los sprawił, że dostaję do przejrzenia całoroczną polską produkcję literacką (nie winiarską niestety), wyraźniej widzę, jak w szranki do porównań i do walki o zaszczyty staje to, co nazywamy „mainstreamem” (znane nazwiska, znane wydawnictwa, bardziej przewidywalna tematyka) i to, co pozostaje z własnego wyboru albo z konieczności poza nim, na marginesach. O ile mainstream jest jako tako przewidywalny właśnie, o tyle literatura pozamaistreamowa umie zaskoczyć. Zdarzają się wariactwa, szaleństwa, doły totalne, ale też teksty zupełnie fantastyczne.
Przełożyłem sobię tę sytuację na pisanie winiarskie, gdyż i do niego da się zastosować podobny podział na „mainstream” i „nie mainstream”. Kiedy w połowie lat 1990. zaczęło się polskie pisanie o winie (Wojtek Gogoliński, Krzysztof Kowalski, Sławek Chrzczonowicz, ja sam), czerniliśmy jeszcze strony na pustyni i siłą rzeczy dyktowaliśmy dyskurs. Dopiero raczkował poznański „Świat Wina”, zaczęliśmy zakładać „Magazyn Wino”, internet jeszcze się tak bardzo nie liczył, z Wojtkiem Bońkowskim zaczęliśmy się przymierzać do pierwszych „Win Europy”, było po prawdzie tylko nasze – paru, może parunastu osób na całą Polskę – pisanie i publiczne degustowanie (kilku tak fantastycznych degustacji, jakie udało się wóczas zorganizować przy Collegium Vini, nigdy nie zapomnę), Staliśmy się mainstreamem, aż wreszcie zaczęły się pojawiać jakieś głosy na bokach, forum Gazety Wyborczej nabierało wagi, dochodziło do pierwszych dyskusji, potem polemik, wreszcie pyskówek, strona pozamainstreamowa zaczęła się formować.
Minęło jeszcze trochę czasu i bańka pękła, wraz z wzrostem ochoty na wino i internetową rewolucją o winie zaczęto pisać na lewo i prawo, tak jak fanziny w poezji zaczęły powstawać internetowe „fanziny” winiarskie, wreszcie pierwsze winomańskie strony, z roku na rok coraz silniejsze, jak znane, integrujące część środowiska Sstarwines, gdzie pisuje kilka uznanych piór, i inne, Winomania, Kurdesz, Vinisfera; wielu nawet, jako zwierzę małointernetowe, nie znam. Zaczęło się delikatne przenikanie obu sfer, ktoś spoza mainstreamu zaczął pisać dla mainstreamu (lub odwrotnie), w tej chwili granice powolutku się zacierają. Ciekawe, co będzie dalej.
Marzy mi się nawet Wielkie Winomańskie Zgromadzenie Generalne, raz na parę lat, podczas którego wystąpimy z tekstami, referatami i jak na prawdziwych konferencjach i zlotach gwiaździstych w przerwie będą kawa i ciasteczka.