#Wywiad: Véronique Drouhin
Oficjalna strażniczka stylu domu Drouhin pierwsze kroki w karierze stawiała w dalekim Oregonie. Gdy zaczynała pracować w Burgundii, kobiet-winiarek w zasadzie tam nie było. Dziś każdego roku tworzy blisko sto różnych burgundów. Z Véronique Drouhin rozmawia Tomasz Prange-Barczyński.
Podobno w domu nie czuła pani presji, że musi zostać winiarką?
To prawda, w dodatku, kiedy byłam mała, kobiety nie pracowały w winiarni. W winnicy tak – przy przycinaniu łoz i innych pracach polowych. Albo przy zabawianiu gości. Kiedy ktoś przyjeżdżał do winiarni – goście, kupcy – mama dla niego gotowała. Ale fizyczna praca w winiarni przeznaczona była dla mężczyzn. Zwłaszcza w Burgundii. Miałam 10 lat, kiedy zaczęłam zdradzać jakieś zainteresowanie winiarstwem. Ojciec mnie nie zniechęcał, co w przypadku naszych sąsiadów i przyjaciół byłoby normalne. W innej rodzinie usłyszałabym: – Nie, nie – to nie dla ciebie.
Tym bardziej że miała pani trzech braci.
Dokładnie! Mój starszy brat, Philipe, zajął się jednak winnicami – w Burgundii i naszej winiarni w Oregonie. Jeden z młodszych braci, Laurent, mieszka pod Nowym Jorkiem i jest ambasadorem rodziny w Stanach Zjednoczonych, najmłodszy z rodzeństwa, Frédéric, zarządza firmą. To naprawdę rodzinne przedsiębiorstwo. Wymaga wiele zachodu i dobrze, że możemy podzielić się pracą. Mój ojciec był sam – trudno to sobie wyobrazić. My możemy dawać sobie wzajemnie rady. Gdy nadchodzi czas zbiorów, wszyscy idą do winnic i próbują owoców, ale na co dzień każdy ma swoje zadania. Moje to robienie wina, co bardzo lubię.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!