#Wywiad: Sebastian Giraldo Makovej
Winicjatywa: Degustacja w ciemno, obsługa trzech stolików naraz, wiele skomplikowanych zadań. W tym roku finał sommelierskich mistrzostw był naprawdę trudny.
Sebastian Giraldo Makovej: Dobrze się czułem na scenie. Po prostu lubię to robić. Najgorsze jest oczekiwanie – przed finałem i potem, przed ogłoszeniem wyników. W warszawskim konkursie scenariusz był dość podobny do zawodów bałkańskich. Tam nie potrafiłem wystarczająco dobrze wykorzystać pomocnika sommeliera i nie skończyłem konkurencji. W Polsce wiedziałem, że muszę to zmienić.
Nie bez znaczenia była też reakcja publiczności. Czułem, że ludzie dobrze się bawią i że podoba im się to, co robię na scenie. To był jeden z moich najlepszych konkursów.
W degustacji w ciemno rozpoznałeś w dwóch czerwonych winach chianti classico i brunello di montalcino. Co poczułeś, gdy okazało się, że to Château Latour i Château Haut-Brion z rocznika 1999?
Najpierw poczułem się jak idiota. W winie, które kosztuje 600 euro, znalazłem coś znacznie tańszego. W dodatku zrobiłem to na scenie przed dziesiątkami ludzi. Ale w takiej konkurencji łatwo o pomyłkę. Chwytasz się jakiegoś wątku i podążasz za tym, co sobie wymyśliłeś.
W drugiej części tej konkurencji, kiedy trzeba było opowiedzieć coś o samych châteaux, poczułem się lepiej, bo trochę tych historii znam. A sprzedawanie wina to m.in. opowiadanie historii, ukazanie klientom rzeczy wyjątkowych, o których nie mają pojęcia.
Jak oceniasz organizację mistrzostw?
Rzeczywistość przeszła moje oczekiwania. A wcale nie oczekiwałem mało. Organizacja tych mistrzostw wykroczyła daleko poza poziom regionalny. To nie tylko profesjonalizm, ale też zaangażowanie i frajda, jaką ludzie mają tu z tego, co robią. Czułem się co najmniej tak, jak na mistrzostwach Europy. Miałem też pewność, że profesjonalne jury oceni mnie za to, co naprawdę wiem i potrafię.
Jaka jest twoja filozofia pracy?
Jeśli chodzi o wino, nie ma zadania, któremu bym nie podołał, takie mam poczucie. Kiedy w jednej z konkurencji serwowałem polskie wino bez żadnej informacji na etykiecie [białe cuvée z Piwnic Półtorak – przyp. red.], po prostu blefowałem. Ale to część tego zawodu. Moim podstawowym zadaniem jest sprawiać, by ludzie w restauracji czuli się dobrze. Jako klient nie chciałbym być obsługiwany przez kogoś, kto jest zestresowany, bo ma problem z otwarciem butelki wina. Nie wymagam perfekcji: wolę po prostu widzieć kogoś uśmiechniętego, to wprawia mnie w dobry nastrój.
Czy to twoje pierwsze zwycięstwo w konkursie sommelierskim?
Wygrałem wcześniej na Węgrzech. Dwa razy – bo mamy dwa stowarzyszenia. W związku z tym w ubiegłym roku odbyły się dwa konkursy w tym samym tygodniu, jeden w poniedziałek, drugi w niedzielę. Wygrałem w obu. Byłem też drugi w konkursie bałkańskim, a w mistrzostwach świata 31.
Czym się zajmujesz na co dzień?
Jestem ambasadorem marki winiarni Sauska. Głęboko wierzę w wina węgierskie i cieszę się, że znalazłem producenta, któremu ufam i którego mogę szczerze reprezentować. Wcześniej pracowałem w restauracjach, sklepach z winem, byłem konsultantem. To coś zupełnie innego. Sauska ma swoją restaurację w Villány [Sauska 48; kolejna zostanie otwarta w tym roku w Tokaju – przyp. red.], w której zajmuję się szkoleniem sommelierów i zarządzam winami. A jeśli czasem brakuje mi pracy „na sali”, biorę sobie kilka zmian.
Opracowali Sławomir Sochaj i Tomasz Prange-Barczyński.