Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

#Wywiad: Marek Dutkiewicz

Komentarze

Tomasz Prange-Barczyński: „Czarodziejka gorzałka” w Jolce; flaszka whisky z Korą w hotelu w Krakowie; chińska wódka maotai z Januszem Krukiem w legendarnej restauracji Szanghaj w Warszawie; ostatnia zakurzona butelka pomarańczówki przy pisaniu Windą do nieba z Krukiem… Jakoś niewiele wina w twoich wspomnieniach zawodowych.

Marek Dutkiewicz: Przygotowując się do naszego spotkania, sięgnąłem pamięcią wstecz i znalazłem starożytną pieśń, właśnie dla 2 plus 1. Nazywała się Lada dzień przyjdą święta i występował tam tekst „znowu tanie wino będziemy grzać”. Chodziło oczywiście o grzańca, którego bazą nigdy nie było wino wytworne. Oczywiście Za ostatni grosz i „wino z zielonych lat chcę znów pić”. Boję się, że to dotyczy jednak wina z napisem „wino” na etykiecie, które składało się głównie z siarki i jabłek. Taka to była epoka. Daniel Olbrychski w swoim dawnym domu w Mięćmierzu zachwalał niegdyś wino Sophia, które wchodziło wtedy na polski rynek, i twierdził, że było przepyszne. Sam pamiętam tunezyjskie wino Gellala…

Zbigniew Hołdys twierdzi, że to pierwsze wino, jakie pił w życiu (z gwinta), a Marek Kondrat opijał nim maturę.

W polskich piosenkach wino się mimo wszystko pojawia: Agnieszka Osiecka napisała: Pijmy wino za kolegów…

…których wciąż omija raut…

Ostatnio, nie wiedzieć czemu, króluje w pieśniach szampan. Choć i dawniej Edward Hulewicz śpiewał „za zdrowie pań, za zdrowie, szampana pijmy aż do dna, panowie”. Nawet jeśli chodziło mu o sowietskoje igristoje.

Natomiast strasznie mnie irytuje powtarzająca się fraza „wina dzban”, która występuje najczęściej w pieśniach biesiadnych. Prawdopodobnie chodzi o to, że potrzebna jest czasem jednosylabówka jako rym na końcu frazy. Na przykład u Wojtka Waglewskiego, którego o nic złego nie posądzam, bardzo często występuje gin. Znowu – jedna sylaba. Ale dlaczego gin?

© Archiwum Marka Dutkiewicza.

Waglewski często w swoich pieśniach śpiewa o wspólnym piciu wina z żoną.

Tak jak perkusista T. Love, Sidney Polak, który otwierał wino ze swoją dziewczyną. Natomiast to, co naprawdę mnie wkurza, to porzekadło, że ktoś jest jak wino – im starszy, tym lepszy. Koncentrat głupiej bezmyślności. Przyjaźniłem się z Jankiem Wejchertem i w czasie jednego ze spotkań pod Warszawą zaprosił mnie do degustacji w ciemno. Eliminacje trwały, walczyłem w pocie czoła, pod koniec pojedynku nieśmiało zaproponowałem: „Hiszpania? Może Priorat?”. Wygrałem, choć nic o Prioracie nie wiedziałem. Typowe beginner’s luck. Ale kara musi być! W nagrodę dostałem pudło z potężną butelką wina, właśnie z Prioratu. Flacha przeżyła dwie przeprowadzki. Kiedy ją w końcu otworzyliśmy… Niestety, Zed’s dead, baby.

Muszę ci się przyznać, że większości wątków winnych w piosenkach po prostu nie lubię.

Nie jestem wielkim fanem gondoli, ale musiałem się kiedyś poświęcić dla dziecka i w czasie pobytu w Wenecji skorzystaliśmy z tego środka transportu. Niestety, facet, mimo że wyglądał stylowo (koszulka w paski, słomkowy kapelusz), znał tylko jedną pieśń, Red, Red Wine, a właściwie jedynie jej refren. Śpiewał go na okrągło przez godzinę.

Zostawmy piosenki, porozmawiajmy o artystach. Czy w ostatnich latach branża muzyczna polubiła wino? Czy to wciąż kraina „czarodziejki gorzałki”?

Gorzałki nie. Niedobitki rockandrollowców tkwią przy „whisk(e)y-moja żono” – to jest taka magia. Niewykluczone, że działa tu wzór Stonesów, którzy – patrz Keith Richards – stali długo przy Jacku Danielsie. Ale młodsze pokolenie, zwłaszcza ludzie związani z popem, wolą wino. Środowisko muzyczno-producenckie sporo jeździ po świecie i co nieco o winach wie. Nie znam natomiast zbyt wielu hiphopowców, więc nie wiem, co oni wchłaniają…

Wieść niesie, że pewna popularna polska artystka zastrzegła sobie w kontrakcie, że w garderobie po koncercie musi czekać na nią butelka schłodzonego białego wina. I to nie byle jakiego, ale takiego… za co najmniej 30 złotych!

Mam nadzieję, że to wredna plotka rozpuszczana przez konkurencję. Ale skoro o piosenkarkach mowa – zimą 2006 roku przyjechała do Warszawy na jedyny koncert Grace Jones. Występ odbywał się w Sali Kongresowej i poważnie się opóźnił. Okazało się, że gwiazda zażądała ostryg i szampana. Szampan nawet był, ale nie ten. Grace chciała wyłącznie Cristala od Roederera. Nie wiem, czy miała to wpisane w kontrakcie, w każdym razie taki był jej kaprys. Zaczęło się nerwowe poszukiwanie wina. Poważna delegacja krążyła po najlepszych warszawskich restauracjach, żeby tylko dostarczyć jej flaszkę przed koncertem. Gdzieś ją w końcu wykopali, dowieźli, artystka łaskawie zgodziła się wyjść na scenę, dała zresztą doskonały występ.

Swoją drogą wizerunek Grace Jones budzi mnie każdego dnia. Kiedy Hanka Bakuła postanowiła mnie namalować, zapytała, z kim chciałbym być w parze na obrazie. Powiedziałem – z Grace Jones! Piosenkarka jest na nim obcięta na zapałkę, wygląda tak jak w Bondzie, w Zabójczym widoku z 1985 roku. Kiedyś ten nasz wspólny portret wisiał w holu, a mój czteroletni wówczas syn Ksawery, pytany przez gości, kim jest mężczyzna na obrazie, odpowiadał: „Tata”. A ta pani obok? „Mama!”.

Portret Marka Dutkiewicza i Grace Jones autorstwa Hanny Bakuły.

Pamiętasz moment przełomu, kiedy poczułeś, że wino jest bardziej interesujące niż inne alkohole?

Przede wszystkim przy sporej ilości ciężkich trunków, które ze względu na charakter mojego zawodu przetoczyłem przez organizm, stwierdziłem, że może warto przejść jednak na lżejszy asortyment. Ale to nie był jedyny powód. W zamierzchłych czasach miałem dwa marzenia: żeby trochę pojeździć po świecie, co zaczęło mi się udawać jeszcze w latach 80. XX wieku, oraz żeby posiąść elementarną wiedzę o serach i winach – ambicja może trochę snobistyczna czy nawet egzotyczna w tamtych czasach. Do serów nigdy nie powróciłem, lecz jeśli chodzi o wina, przynajmniej europejskie, to trochę się przykładam.

Konkretny kierunek?

Razem z Joanną [Dark, żoną – przyp. red.] jesteśmy italianofilami. Przez 20 lat zjeździliśmy ładny kawał Italii, więc o winach włoskich wiem nieco więcej niż przed tymi wyprawami.

A jakieś jedno szczególne wino?

Próbowałem reanimować na własny użytek chianti, ale w związku z knowaniami producentów nie bardzo się to udało. Za to brunello di montalcino – zdecydowanie tak! To jest rzecz, która mnie cieszy i cieszyć będzie. Barolo jest, rzecz jasna, winem niesłychanie wytwornym i eleganckim, nie komponuje się jednak z kuchnią, która mi odpowiada. Lżejsze barbaresco lubię natomiast pić latem. Cieszą mnie też wina o zasięgu lokalnym, rzadko wychodzące poza granice regionu, w którym powstają.

Nie przepadam za valpolicellą, morellino czy primitivo. A także – choć to pieśń z innych stron – za syrah, zinfandelem czy carménère. A choć krzywo na to patrzysz, nie opuszcza mnie sympatia do supertoskanów – zwłaszcza Tignanello i Fontalloro.

Wróciłeś właśnie z Sycylii. Jakieś odkrycia?

Może to żadna rewelacja, ale wszędzie nero d’avola. Raz lepsze, raz gorsze, ale wyznaję zasadę, że będąc w określonym miejscu, pijam to, co tam powstaje. A nero trzyma poziom. Swoją drogą, niedaleko od Taorminy, na stokach Etny, od 2001 roku ma swoją winnicę Mick Hucknall, wokalista Simply Red, ale jego wina są trudno dostępne. Mam za to na DVD koncert Hucknalla z Teatro Antico, właśnie w Taorminie. Te ruiny są doskonale nagłośnione, o czym miałem okazję się przekonać. Podobnie jak Teatro Massimo w Palermo. Tak się złożyło, że byliśmy tam ostatniej zimy we czwórkę na koncercie noworocznym, każdy siedział osobno, w innym punkcie widowni, ale akustyka była wszędzie fantastyczna.

Teatr znany przede wszystkim z końcowych scen Ojca chrzestnego III

Tak, trzeba uważać na cannoli. Bywają czasem niebezpieczne.

…a w 1949 roku pokazano w Massimo Króla Rogera Karola Szymanowskiego, i to w obecności Jarosława Iwaszkiewicza, twórcy libretta do tej opery.

Niestety, nie wszyscy o tym pamiętają, ale my owszem. Teatr jest niesamowity, podobnie jak wyczuwalny tam aksamitny cień historii.

Z kolei w jednej z uliczek odchodzących od piazza Verdi, gdzie stoi teatr, jest jeden z lepszych wine barów w Palermo, Bottiglieria Massimo.

Przy następnej okazji! Byliśmy z Joanną na Sycylii bodaj pięć razy i wciąż nam mało… Kiedy będziemy tam znowu, chcemy zwiedzić południe i zachód, m.in. Agrygent. Swoją drogą, na Sycylii osiedla się coraz więcej Polaków.

Jakim typem degustatora jesteś?

Mamy w domu mały skład wina, ale różnimy się znacznie z Joanną w kwestii wyboru. Ona uważa, że powinniśmy zdecydować się na jakieś wino, które nas nie zawiedzie i które będzie zawsze pod ręką. To tak jak z wakacjami – albo jeździsz zawsze w to samo miejsce, albo szukasz nowych wrażeń. Ja szukam. Raz z sukcesem, raz bez. Na szczęście na warszawskim Żoliborzu, gdzie mieszkam, mamy sporo zaprzyjaźnionych sklepów z winem. Staram się być raczej odkrywcą.

A najgorsze odkrycie, jakie pamiętasz?

Zmienia się klimat, współczesne wina szybciej dojrzewają, zawierają znacznie więcej alkoholu i trudno tego nie wyczuć. Przy 15 proc. alkoholu woń spirytusu potrafi cię dotknąć. Parę razy takie sytuacje mi się zdarzały, zwłaszcza gdy mówimy o Hiszpanii. Priorat mnie parę razy ostatnio zawiódł, a bardzo go kiedyś szanowałem.

© Archiwum Marka Dutkiewicza.

Czy jakieś wino powaliło cię na kolana?

Dla mnie i Joanny był to szczególny wieczór. Wenecja. Wypatrzyłem knajpę Ai Gondolieri, o której Michelin wyraża się serdecznie. Zamówiliśmy prostą kluskę z truflami, wetknąłem nos w kartę win. Wytypowałem Venko z Tenuty Sant’Helena od Fantinela. Zestaw gron był szczególny – merlot, cabernet franc i pinot noir. To nie moi faworyci, ale pomyślałem, że może nowa jakość z tej kompozycji się wykluje. No i flaszka uśmiechnęła się do nas. Uśmiechnął się też pan kelner, poklepał mnie po plecach i pogratulował „good choice!”. Potem już ani w okolicy, ani na lotnisku nie trafiłem na tę butelkę. Sprawdziłem w ojczyźnie, czy może tym ktoś handluje. Pech, pech, pech. Nikt już, niestety. Była hurtownia w Ukrainie, trafiła ją wraża rakieta. I na razie od Venko jesteśmy odcięci. Pomogli przyjaciele z Italii, poratowali kilkoma butelkami. Lecz cóż – pod naszym chmurnym niebem zniknęła iluzja. Przeciętne, banalne rosso. Tak jak retsina – da się wypić w Grecji, a w Polsce jest lichym żywicznym sikaczem. Niektóre wina należy pić tam, gdzie się urodziły. Banalna, ale jednak prawda.

Wiem, że lubisz filmy związane z winem. A przynajmniej Bezdroża.

Jeśli kino jest odbiciem rzeczywistości, to warto zwrócić uwagę na to, że Ameryka powoli odwraca się od piwa. Tak sądzę, a przynajmniej wydają się tak sądzić filmowcy. Być może picie wina na ekranie jest bardziej spektakularne czy fotogeniczne. Przez dziesięciolecia przeciętny Amerykanin na filmie wracał do domu, otwierał lodówkę i wyciągał jakiegoś obrzydliwego buda albo lite’a i wsączał w siebie. W barach popijali tequilę albo burbona, czy zbliżone wynalazki. Aż wreszcie wkroczyło wino. Bezdroża są świetnym filmem, lekkim i bezpretensjonalnym, który odziera picie wina z celebry, co w niektórych kręgach w Stanach może być szokujące, bo przez pewien czas wino było tam trunkiem wyrafinowanym i snobistycznym, nie mówiąc już o tym, że gdzieś w Idaho pewnie mało dostępnym.

Teraz w filmach fabularnych mamy pewne schematy: jakiś mieszczuch znienacka dziedziczy winnicę na południu Francji czy we Włoszech, jakaś Amerykanka zakochuje się w Toskanii, co się wiąże z konsumpcją wina. Oczywiście, zmienia to ich naturę, stosunek do życia, do kultury. I cały czas jest winem podlewane. Ale można od tego schematu uciec. Jest taki film Francuski pocałunek. Buńczuczny i zgryźliwy francuski złodziejaszek szmugluje do Francji jedną jedyną sadzonkę winorośli, żeby założyć winnicę i rozpocząć nowe życie. Wydaje mi się, że to świeższe spojrzenie, choć dosyć kuriozalne.

Co w winie porusza cię najbardziej? Czy chciałbyś napisać piosenkę z winem w roli głównej?

Wino uwalnia w nas endorfiny. Sprzyja przyjaźniom i miłości. Nie wyzwala agresji – w przeciwieństwie do „czarodziejki gorzałki”. No i oczywiście in vino veritas.

Mogę zapomnieć twoje imię,

lecz nie zapomnę tamtej nocy,

gdy świat pokochał nas po winie

i dał nam szansę, by się stoczyć.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.