Wino w kosmosie
Jestem winocentrykiem. Przypadłość tę opisał niedawno na łamach Fermentu Sławomir Sochaj. Drażni mnie, gdy ktoś na chianti mówi „czjanti”, z niechęcią patrzę na najpiękniejszego nawet człowieka chwytającego kieliszek inaczej niż za nóżkę czy stopkę.
Jestem winocentrykiem, choć staram się nad tym panować i coraz częściej odkrywam w sobie nieznane wcześniej pokłady wyrozumiałości. Ostatnio przez trzy dni skutecznie gryzłem się w język, by nie zwrócić uwagi miłej znajomej, że obściskuje czaszę kieliszka. Więcej nawet: poczułem autentyczne zażenowanie, czytając fejsbukową połajankę innych winocentryków, których o winocentryzm bym nie posądzał. Koleżanka podsłuchała oto w restauracji, jak para przy sąsiednim stoliku do tatara, żurku, krewetek i sernika zamówiła półsłodkie wino. Żartom i szyderze nie było końca. Prześmiewcy zaproponowali borygo z ranigastem udekorowane tabletką alkaprim, Dorato, Szampanskoje Igristoje („bo pasuje do wszystkiego”). Ktoś podsumował wreszcie, że „Ferdek Kiepski za 500+ wdrapał się na szczyt i szaleje”. Zrobiło mi się od tego wszystkiego bardzo smutno i jeszcze krytyczniej na własny winocentryzm spojrzałem. W końcu od dwudziestu lat powtarzam, że najlepsze jest to wino, które nam smakuje. Jakie mam prawo zaglądać komuś do kieliszka?
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!