Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Jasna cholerka w zakolu Tybru

Komentarze

Terramante trudno nazwać projektem garażowym. Właściciele marki, Sycylijka i Kalifornijczyk nie mają bowiem nawet garażu. Robią za to świetne naturalne wina w zakolu Tybru, nieopodal Todi, w miejscu, które słynie z różnych rzeczy, ale na pewno nie z wina.

Claudia Rizza i Everett Thomas
© Tomasz Prange-Barczyński

Nie trafiłbym na nich, gdyby nie skłonność do grzebania w mapach. Zresztą, nie odwiedzam już (prawie) winiarni w czasie urlopu poświęcając cały czas rodzinie. W dodatku Monica Larner będąca nosem i podniebieniem Roberta Parkera jr. we Włoszech pozbawiła mnie złudzeń, by szukać czegoś sensownego w okolicach Todi, w południowo-zachodniej Umbrii (nic, czego byś nie znał…).

A jednak… przeglądając Google Earth w poszukiwaniu możliwych tras spacerowych w okolicach Madonna del Piano, gdzie mieszkaliśmy, natknąłem się na znajomy symbol winiarni. Satelitarne zdjęcie pokazywało dwie, obsadzone winoroślą parcele w samym łuku Tybru, który tutaj toczy leniwie swe wody rozmiarem przypominając Liwiec lub Świder.

Wysłałem mail i szybko dostałem odpowiedź. Claudia Rizza pisała: przyjedź w piątek, gdy z Kalifornii wróci Everett Thomas, mój mąż i enolog, Amerykanin. Zaczęło się robić ciekawie. W czasie któregoś z porannych spacerów wzdłuż Tybru podszedłem w okolice winnic i posiadłości Terramante, by we wskazany dzień nie mieć kłopotu z dojazdem. Żadnych szyldów, wskazówek, tablic. Obrastająca łagodne wzgórze winnica pojawiła się nagle, gdy wyszedłem z dzikiego lasu podążając dobry kilometr wzdłuż rzeki szutrową, pełną wybojów drogą. W piątkowe popołudnie zajechałem już autem na skromny parking przed domem przypominającym ni to wieżę, ni skromnych rozmiarów twierdzę. Wkrótce miałem dowiedzieć się, że kamienne casale pochodzi z XIII w. i właściwie do czasu, gdy Claudia i Everett kupili posiadłość w 2004 r. miało przez kilkaset lat właścicieli noszących to samo nazwisko.

Everett Thomas © Tomasz Prange-Barczyński.

Przyjechali tu szukając wytchnienia. Ona, Sycylijka z Marsali, on artysta malarz z Kalifornii. Nigdy wcześniej nie robili wina, Przyjechali kamperem, bo w starym domu nie było prądu i wygód. Ale mieli w zakolu Tybru święty spokój. Do czasu. Mimo, że miejscowi nie obdarzyli ich natychmiastowym zaufaniem i nie powitali otwarcie (you know: Uuuuummmbriaaa… mówi Claudia przybierając ton i minę, jakimi starszy się małe dzieci) znalazł się napotkany nad rzeką wędkarz, który zapytał, czy z kilku wiekowych krzewów winorośli, które sterczały przed domem mógłby jesienią zrobić wino. Everett nie miał nic przeciwko, tym bardziej, że sam nie miałby pojęcia, co zrobić z owocami. No i jesienią nad Tybrem już go nie było.

Następnego roku wiosną sąsiad czekał ze szklanym gąsiorem pełnym wina z posiadłości Claudii i Everetta. Oboje zgodnie twierdzą dziś, że było to najgorsze wino, jakie w życiu pili i że używali go głównie to tępienia chwastów. Ale świadomość, że z ich ziemi można w ogóle coś uzyskać podziałała inspirująco. Tego samego roku Everett posadził pierwsze krzewy. Do sprawy podszedł metodycznie. Kupował najlepsze klony sangiovese, między innymi u Biondi-Santi i Paolo de Marchi’ego w Isole e Olena. Zasadził też trochę syrah, które w środkowych Włoszech jest przecież niemal autochtonem, sagrantino i odrobinę viognier do zmiękczania czerwonych win. Na popularne w okolicy grechetto nie zdecydował się, choć przyznaje, że w Umbrii odmiana daje dobre wina, nawet w okolicach Todi.

Macigno. © Tomasz Prange-Barczyński

Zapytany o glebę, Everett opowiada o litym piaskowcu zwanym macigno przykrytym cienką warstwą gliny i wapienia. Claudia przerywa mu rzucając, że ziemia, na której rośnie ich winorośl, jest przede wszystkim zroszona krwią pięciu tysięcy ofiar wielkiej bitwy, jaką stoczyli tu w 1310 r. gibellini z Todi z gwelfami z Perugii. Bitwa toczyła się o zamek w Montemolino górujący nad winnicą. 709 lat temu wygrali gwelfowie, którzy castello rozebrali, a materiał wykorzystali przy budowie innych obiektów rozsianych po okolicy.

Pierwszym rocznikiem Terramante był 2007. W takim roku udaje się wszystko – przyznał Everett. W zbiorach pomogli miejscowi emeryci, dziadkowie, którzy mieli najzwyklejszą radochę, że znów mogą popracować w winnicy, napić się w towarzystwie wina i zjeść. Cały plon starczył na jedną beczkę. Pomagierzy poprosili tylko, żeby nie robić im zdjęć przy pracy, bo mogliby stracić emeryturę, gdyby ktoś doniósł, że robią u obcych na czarno.

Z czasem winnica rozrosła się do 2,5 ha. Claudia i Everett uprawiają ją ekologicznie, wina fermentują spontanicznie i ich nie filtrują. Nazywają je naturalnymi od razu dystansując się do tego niejasnego terminu. Wszystkie butelki sygnowane są znakiem IGP Umbria. Teoretycznie właściciele Terramante mogliby aplikować o zastrzeżoną nazwę pochodzenia DOC Todi, jednak mało kto taką apelację kojarzy i w sprzedaży win z pewnością by to nie pomogło. Ze sprzedażą w ogóle jest kłopot – na szczęście tylko lokalną. Gdy moi gospodarze zapukali kilka lat temu do paru dobrych enotek w Todi dowiedzieli się, że nikt tu nie szuka lokalnych win. I tak butelki Terramante rozchodzą się w całkiem poważnych cenach głównie w Belgii i Szwajcarii.

W międzyczasie do kieliszków trafia mocne, ale świetnie zrównoważone, niemal słone, blade rosé Eurosia 2018 (♥♥♥♡, 12 euro) z sangiovese z niewielką domieszką viognier. O jego nazwie za chwilę. Na drugi ogień idzie Porcamiseria 2017 (♥♥♥♡, 17 euro), co można przetłumaczyć luźno jako „jasna cholercia” albo „cię choroba”. Wino z czystego sangiovese grosso (czyli, jak nazywają je w Montalcino – brunello), ale z najmłodszych parceli. Pachnie i smakuje wspaniale soczystą czereśnią kordial i dojrzałymi wiśniami, jest pieprzne i mocne, ale brak mu jeszcze struktury. Za kilka, kilkanaście lat ta winorośl da wspaniałe wina.

I w końcu Iubelo 2015 (♥♥♥♥, 24 euro) – ładnie dojrzałe, rasowe sangiovese, pieprzne, korzenne, o lepszej strukturze i równowadze niż Porcamiseria i o pół stopnia od niego lżejsze (13,5 proc.). Gospodarze przepraszają za brak w degustacji topowego Laudatusa, kupażu sangiovese i sagrantino, które jest wyprzedane. Wina są szczere i smaczne, bardzo pijalne, choć degustujemy je w sierpniowym skwarze.

Kościół św. Eurozji © Tomasz Prange-Barczyński

Kiedy wyrażam chęć zwiedzenia piwnicy, zostaję zaproszony do samochodu. Wspinamy się do pobliskiego Montemolino: kilka domów, kościół, częściowo odbudowane castello. Wszystkiego 25 dusz. Szukaliśmy miejsca na małą przetwórnię – wspomina Claudia – a kogóż by pierwszego zapytać o wolną piwnicę, jak nie księdza, który zna wszystkich. Pomieszczenie znalazło się natychmiast – w podziemiach skromnej świątyni. Umowa została sformułowana tak, że w obliczu prawa Claudia i Everett stali się również najemcami… kościoła. Podobno wściekło to biskupa, który jednak, wobec problemów biurokratycznych wiążących się z rozwiązaniem kontraktu odstąpił od tego. Za to spora część produkcji Terramante kościelnej piwnicy nie opuszcza.

Co z tego, że wynajmujemy kościół, skoro i tak nie mam do niego kluczy – śmieje się Claudia – a chciałam ci pokazać figurę patronki, świętej Eurozji. Ma różowy płaszcz i trzyma w ręku kiść winogron. Gdy ją zobaczyłam, od razu pomyślałam, że nazwę jej imieniem nasze rosato – dopowiada winiarka. W drodze powrotnej mijamy dom na sprzedaż. Nadał by się na winiarnię – kiwa głową Everett – ale w naszym wieku nie możemy myśleć o kolejnych inwestycjach. Syn kończy studia i na razie nie pali się do przejęcia Terramante. Zostawimy mu ją jako opcję.

Claudia i Everett cieszą się, że po latach mają w okolicy wielu przyjaciół. Tyle, że to w większości obcokrajowcy. Umbryjczycy są nieufni. You know, Uuuuummmbriaaa… Na początku zdałam sobię sprawę – dodaje Claudia – że jeśli coś by się stało, nie wiem, zabrakłoby mi benzyny na środku drogi, nie miałabym do kogo zadzwonić. Everett, mimo trudów związanych z pracą w winnicy i przetwórni oraz niejasną przyszłością całego projektu przyznaje, że kupienie ziemi w zakolu Tybru i obsadzenie jej winną latoroślą było najlepszą rzeczą, jaka mogła się mu przytrafić.

Gdy rozmawiamy o trudach produkcji wina pozwalam sobie na uwagę, że zwykle rzeczywistość okazuje się dużo trudniejsza, niż marzenie o zostaniu takim fajnym winiarzem. – Dlaczego nie przejechałeś kilka lat wcześniej i nam tego nie powiedziałeś, zanim to wszystko zaczęliśmy? – pyta ze śmiechem Claudia. Odwiedźcie ich kiedyś eksplorując południowo-zachodnią Umbrię. Przed mostem na Tybrze w Madonna del Piano w lewo, w nieoznakowaną, szutrową drogę, w las (jadąc od strony Todi). Ucieszą się, a wy spróbujecie wyjątkowych win, o które trudno we włoskich enotekach.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.