Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Wódka bez detergentów, czyli Misiek wraca do gry

Komentarze

Dzisiaj coś w ramach powyborczego spuszczania pary: żywe świadectwo tego, że życie poza polityką istnieje. O co chodzi? Ano o to, że Bartłomiej Misiewicz, były rzecznik MON, zajął się produkcją pszenicznej gorzałki pod nazwą Misiewiczówka.

Czasy się zmieniają. © Misiewiczówka

Niby nic w tym wyjątkowego: wielu biznesmenów idzie do polityki i na odwrót – wielu polityków do biznesu. Ale Misiewicz, pieszczotliwie zwany Miśkiem, to przypadek szczególny. Protegowany Antoniego Macierewicza, zatrudniany mimo niewystarczających kompetencji na ważnych państwowych posadach, szybko zaczął kłuć w oczy nawet swoich partyjnych towarzyszy, a jego nazwisko stało się synonimem kolesiostwa. Do tego doszły zbyt ostentacyjnie szampańskie zabawy i chwalenie się możliwościami załatwienia roboty w rządzie. W styczniu 2019 r. CBA aresztowało bon vivanta pod zarzutem „powoływania się na wpływy i czerpanie z tego korzyści materialnych”. Misiek spędził w kazamatach pół roku – wyszedł za kaucją w czerwcu 2019. Z tychże powodów, kiedy gruchnęła wieść o Misiewiczówce, byłem pod wrażeniem. Cieszyłem się, że gość chwycił się wreszcie jakieś normalnej, uczciwej roboty i byłem ciekaw, co też zmajstrował.

Pszenica całkiem dorodna

Firma Alleati Holding produkująca Misiewiczówkę jest bardzo kontaktowa. Po mojej prośbie błyskawicznie dostałem butelkę z autografem samego Big Bossa, a na dodatkowe pytania odpowiedziano błyskawicznie – to wciąż wcale nie tak powszechne w branży. Do pytań i całego anturażu zaraz wrócę – wpierw to, co najważniejsze: czy ta wódka jest dobra?

Tak, ta wódka jest dobra. W bukiecie wanilia, zioła, włoskie orzechy w zielonych łupinach, świeżo zżęte zboże. Usta średniej budowy, niezbyt złożone, ale zrównoważone, bez nadmiernej słodyczy (co ostatnio w klasie premium nagminne), lecz z miłą i lekką nutą kandyzowanego cukru. Początkowa łagodność w finiszu przechodzi w zdecydowaną pikantność i goryczkę – te cechy są nader wyraziste, tak samo jak efekt ogrzewania przełyku (czy nawet lekkiego w nim palenia), rzadko we współczesnych wódkach spotykany. Nie wszystkim będzie to odpowiadać, to trochę staroświecki styl, ale mnie osobiście się podoba. Uwaga techniczna: tuż po otwarciu butelki pojawił się brzydki kwaskowaty akcent wikolowego kleju do drewna – trunek potrzebował dwóch dni (w zakręconej na powrót butelce) żeby dojść do siebie – kontrowersyjna nuta wywietrzała. Za tę wadę odejmuję jeden punkt – takie niespodzianki nie powinny mieć miejsca. Pomijając prosty argument „nie, bo nie”, nie każdy klient ma możność odstawienia flaszki na tak długi czas, podania na stół niezakręconej itp. O stresie wynikającym z przykrego pierwszego wrażenia i niepewności, czy to wrażenie zniknie, nawet nie wspomnę. ♥♥♥♡

Cena jest – jakby napisał Terry Pratchett – „niemal rozsądna”. Za (standardową już chyba w Polsce) „zero siódemkę” trzeba dać 37,90 zł, są też wersje 0,5 i 1 l. Każdy niezdecydowany może bez szkody dla kieszeni przetestować trunek, kupując „małpkę” (100 lub 200 ml) – świetnie; o degustacyjne miniaturki apelowałem do producentów wielekroć.

Kłosy bujają (na wietrze)

Gdybym był złośliwy, napisałbym, że może i człowiek z polityki wyjdzie, ale polityka z człowieka nigdy. Do takiego wniosku doszedłem po lekturze strony internetowej Misiewiczówki oraz odpowiedzi na udzielone mi pytania. Komunikacja Alleati to pyszny miks marketingowej gadki-szmatki i języka politycznej perswazji.

Na stronie jest np. autorytatywne, nieweryfikowalne stwierdzenie, że Misiewiczówka to „najdelikatniejsza wódka w Polsce”. Od 2005 roku, czyli odkąd się tym zawodowo zajmuję, zdegustowałem kilkaset polskich wódek, ale nie podjąłbym się rozstrzygnięcia, która jest „najdelikatniejsza”, bo niby jak to zmierzyć? Poza tym Misiewiczówka raczej nie pretenduje do tego tytułu przez swój ognisty finisz. Kolejny greps: „Misiewiczówka to prawdopodobnie jedyna wódka, która smakuje nawet wtedy, gdy nie jest schłodzona”. Tu mamy z kolei naginanie faktów. Każdy, kto pił cokolwiek z półki premium/super premium, wie że „prawdopodobnie nie”, a raczej „na pewno nie” – różne rodzaje Chopina, Vestal, U’Luvką, Wyborowa Exquisite, Pravda, Potocki, Paderewski – to tylko kilka przykładów, które od razu mi się nasuwają – a mówię wyłącznie o rzeczach spełniających unijną definicję wódki, czyli trunkach z rektyfikatów, o okowitach typu Młody Ziemniak nie wspominam.

Naginanie słów też się znajdzie. „Nasza receptura oparta jest na starannie pielęgnowanych kłosach pszenicy, bez żadnego opryskiwania i bez dodatków detergentów” – czytamy. Z odpowiedzi, którą dostałem od firmy wynika, że „bez dodatków detergentów” nie znaczy, iż do wódki nie dolano płynu do mycia naczyń, tylko że nie ma w niej „odczynników chemicznych, które miałyby zabijać zapach spirytusu”. Z kolei „bez żadnego opryskiwania” po przełożeniu z miśkowego na polski okazuje się informacją, iż spirytus „powstaje z normalnej tradycyjnej uprawy, ale bez nawożenia chemią, czy innymi czynnikami”. Jednak i to nie przybliża nas zbytnio do prawdy – dla uściślenia zapytałem więc jeszcze, co w takim razie znaczy „bez nawożenia chemią”? Czy to, że wyłącznie kompostem lub obornikiem? Tu jednak Miśki straciły cierpliwość: „Tak jak odpisaliśmy, tak proszę zacytować. I tak najważniejsza jest jakość, smak oferowanego produktu oraz wspomnienia z degustacji, nieprawdaż? :)”. Prawdaż. Już się potulnie zamykam i piszę, co mi kazano.

A tak poważnie mówiąc: o ile w pierwszym przypadku czytelnik/klient co najwyżej nie zrozumie, albo się uśmieje z użycia słowa „detergent” w nieprawidłowym kontekście, o tyle w drugim „najprawdopodobniej” zostanie wprowadzony w błąd – bo „bez żadnych oprysków” sugeruje, iż trunek jest eko, a nie jest.

Tajne przez poufne

Ktoś może powiedzieć, że to wszystko drobiazgi, i że się czepiam, a marketing musi tak właśnie wyglądać. Otóż nie musi. Wkurza mnie, że ostatnio cienka czerwona linia między marketingiem a bajdurzeniem jest przekraczana zbyt śmiało i często. Marzy mi się marketing alkoholi mocnych oparty na chwaleniu się surowcami, pokazywaniem, gdzie i jak dany napitek powstaje, jacy świetni fachowcy o konkretnych nazwiskach go robią, etc. etc. Podziela te poglądy rosnący w siłę polski kraft (vide mój reportaż o Podkarpackiej Destylarni Okowity w Fermencie nr 13), ale mainstream, poza nielicznymi wyjątkami (Wyborowa od Mistrza) jeszcze do tego nie doszedł. Kraftowiec – podobnie jak winiarz – zezna dziennikarzowi wszystko niczym na świętej spowiedzi, nawet to, jakich drożdży używa do fermentacji i ile ona trwa. Mainstreamowiec odwrotnie: wszystko jest tu – by zacytować Churchilla – zagadką spowitą w tajemnicę wewnątrz enigmy. W tym konkretnym przypadku udało mi się wysępić informację, że całość produkcji Misiewiczówki odbywa się na terenie Polski, a spirytus jest robiony na zamówienie wg specyfikacji Alleati – jego jakość stale monitorują współpracujący z firmą technolodzy. Natomiast dane o miejscu i sposobie produkcji są chronione ściślej niż Strefa 51.

Więcej szczęścia miałem w korespondencji nt. modelu sprzedaży. Misiewiczówkę pomyślano jako pszeniczną nie tylko dlatego, że pszeniczny alkohol w powszechnej opinii uchodzi za bardzo łagodny, lecz także dla jego oryginalności, co ma zwiększać konkurencyjność. Pomysł niezły – istotnie, pszenica to specjalność naszych wschodnich sąsiadów (Rosja, Ukraina, Białoruś), a w Polsce – jeśli już – segmentu super premium i kraft; w kategorii premium – do której Misiewiczówka słusznie aspiruje – nie ma zbyt wielu konkurentów; na szybko do głowy przychodzą mi tylko Wyborowa Polska Pszenica i Ostoya, od których produkt Alleati jest tańszy.

Sprzedaż na razie opiera się na firmowym sklepie internetowym. Wykorzystuje on – podobnie jak np. Dom Whisky – metodę pełnomocnictwa: klient zleca pełnomocnikowi, którym jest osobna firma fizyczny zakup alkoholu w sklepie stacjonarnym i przesłanie go kurierem. Alleati twierdzi, że sklep hula świetnie, a wszystko jest w pełni legalne i klepnięte przez prawników. Inni dystrybutorzy, z którymi rozmawiałem nie są jednak tej metody pewni i wolą nie ryzykować: tak naprawdę nie wiadomo, jak zinterpretowałby ją sąd, a utrata koncesji to prosta droga do bankructwa – o nową można się ubiegać dopiero po 3 latach od decyzji o jej odebraniu. Ludzie Misiewicza przyznają, że „byłoby przyjemniej, gdyby prawo w Polsce było dostosowane do wymogów XXI wieku”, ale nie zamierzają lobbować za jego zmianą. Szkoda. Może mieliby większe szanse coś dla nas wszystkich wywalczyć.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Nie jestem fanem wódki i zwykłej od premium pewnie bym nie odróżnił ale artykuł fajny ;-)

    • Marek Hnatyk

      Znam wielu takich, którzy po odpowiednio skonstruowanej degustacji zmienili zdanie :-)
      A za miłe słowo dziękuję.

  • Czy próbował Pan Wolf&Oak Żytnia?

    • Krystian Iwanowski

      Niestety, Wolf mimo wielokrotnych obietnic, nie przysyła mi próbek do oceny – przyznaję ze smutkiem, że po którejś-tam próbie odpuściłem i przestałem o nie walczyć.
      Tak więc żytniej wódki, która pojawiła się niedawno nie znam. Natomiast degustowałem ich żytnią okowitę w r. 2018 jako sędzia I Warsaw Spirits Competition i była znakomita – przyznaliśmy jej podwójne złoto z punktacją 92,2.