Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Ludwik Lewin (1944–2022)

Komentarze

Ludwika poznawałem na raty i była to przyjemność rozłożona w czasie. Nie do końca zaspokojona, bo jego odejście w maju tego roku było zdecydowanie zbyt wczesne. Zasłyszane w dzieciństwie nazwisko, choć nie kojarzyłem go jeszcze z konkretną osobą, wydawało mi się sympatyczne, a nawet egzotyczne, i to nie tylko dlatego, że wiązało się z opowieściami o emigracyjnym Paryżu, który został miastem Ludwika po jego emigracji w 1967 roku.

© Andrzej Szafran

Ludwik zadomowił się w nowej ojczyźnie, o czym świadczą napisane przez niego książki: Paryż za dwa Ludwiki (wspólnie z Ludwikiem Stommą, który również niedawno odszedł) i Podróż po stołach Francji. Obie te pozycje są napisanymi w dowcipny sposób erudycyjnymi hymnami na cześć Francji, stanowią jednocześnie rodzaj spłaty długu za gościnę nad Sekwaną i świadectwo wrośnięcia w bogatą kulturę tego kraju. Ich lektura, stanowiąca drugi etap mojej, jednostronnej jeszcze, znajomości z Ludwikiem, sprawiała mi wiele radości, a to za sprawą urody polszczyzny i sprawności językowej, która pozwalała autorowi na zabawną grę słowem. Kalambury, wieloznaczności, poszukiwanie wewnętrznego napięcia w języku to bardzo francuska rozrywka, jakoś w polskim pisaniu mam wrażenie zaniedbana ostatnio. Łączył ją Ludwik, często odwołując się do formy gawędy, z dużą ilością autoironii, która kazała wziąć w nawias opisywane przez niego wybryki. Ten rodzaj samoumniejszającego żartu przywodzi mi na myśl tradycję żydowskiego humoru. I tak w swoim pisaniu smacznie łączył różne światy, z których wyrastał. Trzeba od razu dodać, że facecje nie stanowiły clou jego opowieści, tym bardziej że Ludwik zajmował się poważnym dziennikarstwem, fotografując wydarzenia Praskiej Wiosny czy ponad dwie dekady później – relacjonując wojnę w post-Jugosławii. Przez lata pracował w polskiej sekcji radia BBC, w Radio France Internationale czy jako francuski korespondent PAP.

Większą radość sprawiało mu chyba pisanie o przyjemnościowym aspekcie życia. Na tym polu w polskiej prasie zaczął od tekstów gastronomicznych, by w pewnym momencie poszerzyć przedmiot opisu felietonami zapełniającymi cotygodniową rubrykę pod tytułem Wina Lewina. I tak wino stało się katalizatorem naszej przyjaźni, a przy okazji dało mi szansę odwdzięczyć się za przyjemność i wiedzę, jaka płynęła z lektury jego tekstów. Handlując w tamtym czasie winem, byłem bliżej realiów polskiego rynku, mogłem zatem podsuwać czasem Ludwikowi pomysł lub flaszkę do recenzji. Z czego on robił oczywiście świetny użytek, bo jego felietony, mając wino za punkt wyjścia, były zawsze o czymś więcej. Nie znaczy to, że opisywane butelki traktował jako pretekst, jego opis wina był celny i plastyczny, jednak najczęściej otwierał okno na jakieś kolejne pokłady rzeczywistości.

Formę tę udoskonalił w miejscu, na które teraz pada wzrok czytającego, na łamach Fermentu. Jednym z moich ulubionych felietonów, jaki się tu pojawił, była historia podróży szczepu malbec, który wyruszył z rodzimego Cahors, by tułać się po świecie, czasem gubiąc swe imię, występując w roli drugoplanowej jako uzupełnienie win z Bordeaux, tracąc identyfikację, jako dosłodzone wino mszalne w carskiej Rosji, czy owocowa gwiazda w Argentynie, by ostatecznie znaleźć spokój ducha i własne jestestwo u źródeł. Powiastka ta jest odniesieniem do Wolterowskiego Kandyda i opi- sem niełatwej roli emigranta zarazem.

Odwiedzając ostatnio Paryż, liczyłem na wspólne peregrynacje i smakowanie win w tym najlepszym z możliwych ku temu miejsc. Mogłem się spodziewać błyskotliwych opowieści o sztuce, o nocnych włóczęgach polskiej bohemy w Paryżu skupionej wokół Stanisława Staszewskiego. Konserwatywny kolega pewnie nie oszczędziłby mi przy okazji niezgodnych z moimi, ale zawsze wartych przemyślenia komentarzy do obecnej sytuacji politycznej. Bo Ludwik o wszystkim opowiadał w sposób własny, przez co zajmujący, i nawet nie zgadzać się z nim było interesująco.

Zdążyłem odwiedzić go w okolicznościach odmiennych od tych zaplanowanych. Mimo że nieuchronność wypełniała szpitalną salę, miałem wrażenie, że był blisko swego źródła.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.