Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Licencja na zaprawianie

Komentarze

Wkrótce premiera Nie czas umierać – najnowszego filmu z Jamesem Bondem. 007 od zawsze pije luksusowo i dużo (według wielu – za dużo), ale dlaczego to robi? Oto jest pytanie!

rys. Marta Konarzewska

Zaczęto je stawiać dopiero niedawno, ale najprostsze z odpowiedzi („bo lubi”, „bo tacy byli faceci w czasach, w których go stworzono”) już przestały nas zadowalać. Do Bonda dobrali się literaccy strukturaliści, historycy i antropolodzy kultury, a nawet spece od uzależnień. Dobrałem się i ja, gdyż – jak powiada Koźma Prutkow – „każdy jeden krawiec ma swój własny pogląd na sztukę”.

Kawaler, nerwus, pedant

Zapominanie o tym, że filmowy Bond ma literacki pierwowzór, jest dość powszechne, zwłaszcza w Polsce. W PRL-u i książek, i filmów o najlepszym agencie świata zakazano. Kiedy już było wolno, zaczęło się od kaset wideo i kinowej premiery Licencji na zabijanie w 1990 roku. Książki wlokły się w ogonie tej rewolucji: na (prawie) pełną edycję dzieł Iana Fleminga spod jednej translatorskiej ręki trzeba było czekać aż do 2008 roku – wypuściło ją Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita w tłumaczeniu i z komentarzami Roberta Stillera, fachowca nie tylko od literackich przekładów (Nabokov, Burgess), lecz także wojska, szpiegostwa, broni i tematów pokrewnych – by wspomnieć choćby jego tłumaczenia Ze śmiertelnego zimna Johna le Carrégo, czy Okrętu II Buchheima.

Wskutek tego w potocznej świadomości funkcjonuje głównie Bond celuloidowy, a nie papierowy. To zaś przekłada się na recepcję postaci. W filmach 007 pije eleganckie trunki głównie z przyczyn służbowych, gdyż jego przeciwnicy obracają się w luksusowym świecie – Bond musi robić to, co oni, żeby nie wzbudzać podejrzeń. W książkach jest to bardziej skomplikowane, bo James ma psychikę, na którą w akcyjniakach zwyczajnie brak czasu.

Operacja Piorun zaczyna się sceną przeraźliwego kaca naszego protagonisty, który poprzedniego wieczoru wypił 11 whisky z sodą i w związku z tym głupio grał w brydża, co zaowocowało utratą 100 funtów i pretensjami od karcianego partnera. Potem (jak to zwykle na kacu) jest tylko gorzej. M, zwierzchnik 007, wzywa go i przedkłada mu raport z badań medycznych: „Jeżeli [Bonda] nie pochłaniają wyczerpujące obowiązki – czytamy – badany codziennie spożywa przeciętnie około pół butelki alkoholu objętości trzech czwartych litra o mocy 30‒35 proc. (...) Wypala też 60 [sic!] papierosów dziennie, z bałkańskiego tytoniu, o wyższej zawartości nikotyny niż inne”. Agent ma w związku z tym ciśnienie „nieco podwyższone” (160/90 – dziś już za 140/90 dostaje się surową reprymendę od kardiologa) i bóle mięśniowe”. Pacjent głupio tłumaczy się szefowi, że owe bóle to od golfa („człowiek się spoci, a potem siedzi w przeciągu”), a picie od bezczynności z braku misji – z Moonrakera dowiadujemy się, że tylko „2‒3 razy do roku trafiało się jakieś zadanie wymagające jego szczególnych umiejętności”, a resztę czasu spędzał na szkoleniach i czytaniu raportów. Do sekretarki M, panny Moneypenny mówi: „Po prostu wolę umrzeć z przepicia niżeli z pragnienia. A co do papierosów, to naprawdę tylko dlatego, że nie wiem, co zrobić z rękoma”. M nie łapie takich dowcipów, tym bardziej że raport grzmi: „[Badany] nie przyjmuje sugestii, że nadużywanie tego rodzaju nie zapobiega napięciom wynikającym z jego zawodu i prowadzić może jedynie do stanu zatrucia, powodującego w końcu obniżenie jego sprawności w wykonywaniu obowiązków służbowych”. Zwierzchnik się wkurza i wysyła 007 do zakładu leczniczego Shrublands niejakiego Joshuy Weina, gdzie alkohol jest zakazany, a za smakołyk robi np. „wiąz odsłodowiony na ślisko”; jedyną używką pozostaje brązowy cukier, który kuracjusze na pociechę żrą garściami.

Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!