Gościnność, czyli umiłowanie obcych
Pod Samsonem to stara pseudożydowska restauracja na Nowym Mieście w Warszawie. Pseudo, bo w karcie, obok kawioru po żydowsku i pulpetów z karpia jest swojski schabowy i sznycelek, a w latach 80. trzeba było do lornety zamawiać meduzę – wódeczki bez świńskich nóżek bowiem nie sprzedawano. Knajpa istniała już w czasach głębokiego PRL-u i pewien sznyt tamtych lat w niej pozostał. Głównie, gdy idzie o obsługę. Jeszcze kilka lat temu na wejściu witał gości widok dobijających emerytury pań w fartuchach pamiętających, jeśli nie Gierka, to Rakowskiego – panie zalegały na stołkach barowych i obrzucały niechętnymi spojrzeniami nowych klientów. Do miejskich legend należy zaś opowieść o kelnerze, który, gdy zwrócono mu uwagę, że w daniu razem z natką jest posiekana gumka recepturka, fachowym ruchem wyłowił ją palcami z potrawy, uśmiechnął się i życzył „smacznego”.
Starsi kelnerzy nie kojarzyli się w Polsce najlepiej. Przeciwnie, wydawali się dziedzicami komunistycznego cwaniactwa, a ich obecność zwiastowała kłopoty: przy zamówieniu, serwisie, a zwłaszcza przy rachunku.