Nie drukujmy oczekiwań
W jednym ze skeczów Latającego Cyrku Monty Pythona (film dokumentalny o bokserze) był fragment idealnie pasujący do głównego bohatera tego artykułu: „Co dzień skoro świt, przebiega dystans 47 km dzielący jego domek w Reigate i Rządowy Ośrodek ds. Badań nad Pestycydami w Shoreham. Nikt nie wie dlaczego”. Nikt też zapewne nie wie, dlaczego jeden z najpopularniejszych aktualnie łódzkich lokali gastronomicznych – Drukarnia – postanowił dodać sobie w podtytule „skład chleba i wina”. Oczywiście wątpliwości dotyczą tego drugiego składnika. Cały koncept to wierna kopia Charlotte, łącznie ze wspólnym stołem. Jedzenie, które – choć także wierne modzie na wszechobecne burgery – jest smaczne. Wypiekany tam w wielu rodzajach chleb jest naprawdę świetny i na miejscu Właściciela to właśnie pieczywo promowałbym głosząc na mieście nowinę o otwarciu Składu Chleba.
Skoro jednak zostałem sprowokowany, a niczego nie lubię tak jak nabierania klientów na więcej niż oferuje się w rzeczywistości, postanowiłem przyjrzeć się temu zjawisku z bliska. Pierwszą wizytę – kilka dni po otwarciu – do dziś opowiadam jaką jedną z lepszych anegdot. Dowiedziałem się wtedy m.in. że klient może zobaczyć butelkę wina dopiero po zakupie, a informacja dotycząca źródła zakupu win jest jedną z bardziej strzeżonych tajemnic narodowych. Kiedy w końcu stałem się „szczęśliwym” posiadaczem butelki wina domowego okazało się, że jest nim półsłodka Mołdawia.
O wyborze akurat tego wina zadecydowała – jak podkreślała obsługa – jego niebanalność i nie da się ukryć, że takie było – coraz trudniej bowiem napić się dobrego, półsłodkiego pinot noir z Mołdawii… Inne kwestie organizacyjne zrzuciłem na karb debiutu. Niemniej, dwa wina białe i dwa czerwone, umówmy się, szału nie robiły.
Dlatego niczym pewna znana kucharka z kręgów celebryckich, po 3 miesiącach postanowiłem odwiedzić Drukarnię ponownie i sprawdzić, czy dorobiła się nie tyle składu, co przynajmniej składziku win. Początki znów były trudne. Próba rezerwacji stolika telefonicznie skończyła się uwagą w słuchawce: „gdybyśmy mieli zarezerwować w piątek wszystkie stoliki, musielibyśmy zamknąć restaurację”. Miejsce udało mi się znaleźć na własną rękę. Jakie zmiany? W pewnych kwestiach fundamentalne. Po kwartale działalności Mołdawia okazała się być jednak banalną i została zastąpiona Hiszpanią. Niestety pogrążoną w kryzysie. Aktualne wino domowe – choć rzecz jasna to jakościowa rewolucja – nadal razi potworną przeciętnością, a wydobywające się z niego aromaty jedni zaliczali do ziół rosnących przy trasie szybkiego ruchu, inni do rozpuszczonego plastiku. Prawdopodobnie zakupienie w Lidlu palety nieśmiertelnej pozycji – Vespral Reserva (opisywanej tutaj) i przelewanie jej do karafek byłoby o niebo lepszym rozwiązaniem. Karta win na butelki rozrosła się do niewiarygodnych rozmiarów – trzech win białych, trzech czerwonych oraz dwóch musujących – wszystkie pochodzą raczej z dolnych rejestrów Partner Center. A szkoda, bo znów nie było czym popijać fajnego pieczywa.
Źródło: Jadłem i (niestety) piłem na koszt własny.