Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Corvina dla sąsiada

Komentarze

Z tarasu w Valgatarze, wygrzanego w styczniowym słońcu, rozciągał się widok na dolinę Marano di Valpolicella. Fabio Corsi, wówczas świeżo upieczony winiarz, który przejął po ojcu obowiązki w Le Marognole, zaprowadził nas do przydomowej winnicy. Nie obyło się bez wizyty na poddaszu, gdzie owoce na kolejny rocznik amarone przechodziły ostatnią fazę suszenia. Na degustację zeszliśmy do sali piwnicznej, której sporą część zajmowała pokaźnych rozmiarów kadź ze stali nierdzewnej. Na kraniku wisiała kartka z ręcznie wypisaną flamastrem ceną: 1 litr = 1 euro. – Daj spróbować! – poprosiłem. Fabio, właściciel i winiarz w jednej osobie, mitygował się, że to proste wino, że przecież ma dla nas swoje świetne valpolicelle i amarone, a to coś absolutnie zwykłego, nie do degustacji, tylko do picia. Gdy nie dawałem za wygraną, winiarz utoczył w końcu kieliszek. Smak – pełen subtelnych nut świeżych i chrupkich czereśni – był urzekający. Jeszcze bardziej zachwyciła mnie jednak historia owego bezpretensjonalnego, niemal pozbawionego struktury, za to ultrapijalnego wina.

fot. Andrea Cairone

Corsi przyznał, że każdego roku musi przesadzać pewną część winnicy, wymieniać stare, nierodzące już krzewy, sadzić nowe. Owoce z takich młodziutkich krzaków nie nadają się ani na amarone, ani nawet na prostą valpolicellę. Dojrzewają jednak w znakomitym siedlisku i swój charakter mają, mimo szczenięcego wieku roślin. Winiarz postanowił robić z nich rosso dla sąsiadów. – W okolicy mieszka wiele starszych osób, które nie mogą już sobie pozwolić na nieustająco drożejące flaszki.

Zamiast sprzedawać wino luzem wielkim hurtownikom, Fabio ustalił symboliczną cenę i sprzedaje je krajanom – każdy ze wsi może przyjść z własnym gąsiorem i kupić tyle, żeby mu wystarczyło na własne potrzeby.

Gest Corsiego doceniłem, gdy innym razem – było to gdzieś na Wzgórzach Euganejskich – poznałem Giuseppe. Wtoczył się ze swoim wielkim brzuchem i równie dużym kanistrem w sam środek profesjonalnej prezentacji prowadzonej przez miejscowego winiarza dla międzynarodowej grupy dziennikarzy. Producent dwoił się i troił, przelewał wina do karafek, opowiadał nam o południowych stokach, chwalił się nowymi baryłkami z francuskiego dębu.Wtargnięcie Beppe, na oko osiemdziesięciolatka, zepsuło gospodarzowi – tak się przynajmniej wydawało – podniosłą atmosferę. Jowialny gość wkroczył w sam środek imprezy i zażądał tonem nieznoszącym sprzeciwu: „Dammi dieci litri di vino rosso”. Winiarz z początku protestował, widząc jednak nieprzejednaną postawę, machnął ręką, przeprosił nas i nalał mu wprost z kadzi zamówione 10 litrów czerwonego. Było w końcu piątkowe popołudnie, kanister miał wystarczyć rodzinie Beppe na nadchodzący weekend. Poza tym my mieliśmy za chwilę odjechać, a sąsiad z pewnością wrócił po tygodniu po kolejny kanister wina.

Społeczna funkcja wina miewa różny wymiar, choć wierzę głęboko, że zaczyna się od najprostszych gestów, jak produkcja taniego, ale dobrego wina dla sąsiadów. Komuś, kto tego robić nie chce, z pewnością trudniej będzie wziąć większą odpowiedzialność za lokalną wspólnotę, co zapisane jest w zasadach zrównoważonego winiarstwa. Z pewnością też taki producent niechętnie poświęci część swych, wartych miliony, hektarów winnic na uprawy inne niż winorośl w imię zachowania (czy raczej przywrócenia) różnorodności biologicznej. Inaczej ma się pewnie sprawa z działalnością charytatywną – tu można w końcu zawsze coś przyciąć na podatkach. Nie zmienia to faktu, że pomoc drugiemu człowiekowi zostanie jednak udzielona, a cel będzie osiągnięty. Nawet jeśli stanie się to w imię niecnych intencji.

Wierzę w drobne gesty i działania na poziomie podstawowym. Nawet jeśli toczę tylko drobny kamyczek, jako część większej społeczności przenoszę górę. Dla miłośników wina mam propozycję, która, przynajmniej w wymiarze symbolicznym, też jakoś wiąże się z naszym ulubionym napojem. Kilka miesięcy temu rozpoczęliśmy w domu eksperyment, który szybko stał się codzienną praktyką. Myjemy warzywa, zbierając zużytą wodę do wstawionego do zlewu blaszanego crachoir ze staromodnym, lekko obtartym logo domu szampańskiego Canard Duchêne (miska ze sztucznego tworzywa nadaje się do tego równie dobrze, choć wrażenia estetyczne mogą być nieco gorsze). To, co zebrane, trafia potem do rozlicznych donic z kwiatami, ziołami i inną roślinnością. Szybko policzyliśmy, że zebrana woda w dużej części zaspokaja nasze niemałe potrzeby, jeśli chodzi o podlewanie. Dziennie to co najmniej 5 litrów, tygodniowo – 35, miesięcznie – 150, rocznie… Praktykowanie odpowiedzialności najlepiej zacząć od siebie.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.