Prezent dla Marka
Marek Bieńczyk dostał Nike. Jako laureat najważniejszej polskiej nagrody literackiej otrzymał oficjalny meldunek na Parnasie, który dla nas, czytelników i przyjaciół, miał już od dawna.
Uczciłem Jego sukces butelką południowoafrykańskiego Chenin Blanc, ukochanego Markowego wina, za którym poszedłby w ogień, i z przyjemnością przypomniałem sobie zawarty w nagrodzonej Książce twarzy esej In vino fabula. Z jego rapsodycznymi przecinkami pojawiającymi się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach narracji i metaforami swą trafnością spadającymi na czytelnika jak jastrząb na bogu ducha winne gryzonie. Krótko mówiąc, przypomniałem sobie Marka jakiego my, winomani, znamy od lat z tekstów o winie, czyli o wszystkim publikowanych niestrudzenie w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, „Forbesie”, „Magazynie Wino”…
W eseju tym pojawia się w pigulce historia wina w kulturze europejskiej od Rabelais’go po Baudelaire’a i między innymi takie piękne podsumowanie naszej winiarskiej manii:
Cud i dar deseru polegają zatem na tym, że jest on niekonieczny do przeżycia i wnosi w nasze istnienie to właśnie: bezużyteczność. […] Gest degustacji, podobnie, tym bardziej jest pełny, gdy wykonujemy go nie z konieczności, nie z imperatywnego „muszę się napić”, nie z głodu […], lecz dla czystej bezcelowości, zmysłowego doznania przekraczającego konieczność i zmierzającego donikąd, dla poszukiwania „niemożliwego przez niekonieczne” (Pessoa).
Subtelne, oświecone znawstwo Marka przypomniało mi się w czasie wczorajszej laudacji, która wygłosił przewodniczący jury Nike Tadeusz Nyczek. Literaci mają z Bieńczykiem kłopoty, bo mówiąc o nim, muszą jakoś odnieść się do tego nieszczęsnego wina, co często zamienia się w komiczne zmagania z gorącym kartoflem. Nyczkowi się długo udawało, z gracją wspominał, nie wchodząc w kłopotliwe szczegóły, gdy jednak zaczął czytać puentę, niebo zasnuło się ciemnymi chmurami. „W czasach znacznego niechlujstwa, powierzchowności, bylejakości i pospieszności fraza pisarska Marka Bieńczyka przypomina kwintet Schuberta słuchany późnym lipcowym popołudniem na tarasie kawiarni przy Campo de’ Fiori. W ręku koniecznie kieliszek zimnego chianti”.
Dlaczego, do diabła, na Campo de’ Fiori (na którym według mojej pamięci słucha się raczej Lady Gagi niż Schuberta) Chianti jest zimne? Drogi Marku, cieszymy się z zasłużonej chwały i gratulujemy. A ja w tym uroczystym dniu życzę Ci, byś nawet odbierając jeszcze świetniejsze nagrody nie był nigdy skazany na zimne Chianti ani na ciepłe Bordeaux.