Zapach sklepu gumowego
Mieścił się przy ówczesnej ul. Świerczewskiego (dzisiaj al. „Solidarności”) w Warszawie. Stał w ciągu innych sklepów, dwóch spożywczych, wiecznie pustego mięsnego, którym się brzydziłem ze względu na niedomyte lady po rzadko tu goszczącej chabaninie, oraz „Salonu Warzywnego” – babcia z uwielbieniem i nieskrywaną ironią powtarzała: saluuun – gdzie w latach Gierkowskiej prosperity podawali nawet świeżo wyciskany sok z marchwi w plastikowych, jednorazowych (to był szyk!) kubeczkach. Każdy lokal miał inny zapach i każdą z tych woni jestem w stanie dość precyzyjnie – tak mi się przynajmniej wydaje – przywołać i sobie wyobrazić. O ile jednak jakieś elementy aromatu warzywniaka, spożywczaka czy nawet podłego rzeźnika rozpoznaję we współczesnym świecie, tego jednego nie. Zapachu sklepu gumowego.
Sklep oczywiście nie miał szyldu „gumowy”. Jego nazwa uleciała mi z pamięci szybciej niż panująca wewnątrz woń. Pewnie były to artykuły gospodarstwa domowego. Z pewnością większość asortymentu wykonana była z gumy, tej czarnej, najbardziej podstawowej – przepychacze do toalet, jakieś złączki, dywaniki stabilizacyjne pod wariujące w czasie wirowania pralki. W całym pomieszczeniu królował ostry zapach kauczuku, skondensowany i mroczny niczym sam sklep, oświetlony marną, peerelowską żarówką. Uwielbiałem go.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!