Z etykietą na bakier
Żart lotny jak kwasowość, przekaz wybuchowy jak ciepły pét-nat – witajcie w świecie nowych etykiet!
Rewolucja smaku, którą przyniosły wina bezsiarkowe odwołujące się do idei „natury”, musiała przynieść ze sobą zmianę języka wizualnego. Korzysta on z wzorców zrozumiałych dla pokolenia jego twórców i konsumentów i jak każda awangarda nie szczędzi drwin zramolałym poprzednikom.
Żegnaj, zameczku!
Kiedyś, gdy świat nie chwiał się jeszcze w posadach, sprawa z etykietą była prosta: była ona pocztówką wysłaną przez winiarza konsumentowi. Obok widoczku zawierała trochę niezbędnych informacji o tym, co w butelce. Znak graficzny, najczęściej ograniczony albo do zarysu château z okalającą winnicą i żwirową alejką, albo do herbu rodowego – pal sześć, że kupionego sto lat wcześniej – zapewniał o właściwym rodowodzie wina. Przywoływał wartości, które dobrze kojarzyły się ze szlachetnym napojem: tradycję, długowieczność, elitarność. Wszystko to miłe było sercu głównej grupy nabywców, jaką stanowiło mieszczaństwo. Może nawet obiecywało przedstawicielowi klasy średniej zaspokojenie aspiracji, nawet jeśli nieuświadomionych, to na pewno nie mniej realnych, będących główną motywacją konsumpcyjnych wyborów. Wino z zameczkiem na froncie przez dziesięciolecia obiecywało ustatkowanym już boomersom uczestnictwo w życiu klasy wyższej. Monotonia tego krajobrazu została zmącona pojawieniem się pod koniec XX wieku w globalnym obrocie win z Nowego Świata. Demokratycznie wprowadziły one nazwy szczepów na etykietach, przez co zdjęły z konsumenta obowiązek wykazywania się znajomością apelacji. Następnie ci „parweniusze” zaczęli stosować chwytliwe nazwy i etykiety, wprowadzając nowoczesny marketing w skostniały świat tradycji. Na przełomie wieków australijski d’Arenberg, zanurzony wciąż jedną (wizualną) nogą w tradycji, proponował etykiety z czerwonym ukośnym paskiem, odwołujące się do europejskich wzorców, ale na polu nomenklatury wkraczał już pewnym krokiem w nową erę, wprowadzając takie nazwy, jak Hermit Crab czy Dead Arm – pewne odwołania, gra słów, czy stojące za nimi anegdoty dawały możliwość rozbudowywania historii wokół marki. W ślad za tym pojawiły się etykiety z całą menażerią rysowanych zwierząt – i ujawniły swą marketingową atrakcyjność. To poluzowanie formy okazało się jedynie preludium do powstania zupełnie nowego języka wizualnego, który wprowadziły już w obecnym wieku wina zrewoltowane, kojarzone z ruchem winiarstwa naturalnego.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!