Verdejo: Zmarnowana szansa
Uwielbiam verdejo! Nie, nie – wszystko się zgadza. Kciuk nad tym tekstem skierowany jest w dół. Uwielbiam też sauvignon blanc i pinot grigio, a jednak na sam dźwięk nazw tych odmian dostaję gęsiej skórki i czmycham najdalej, jak się da. Verdejo to kolejny z Bogu ducha winnych szczepów, w którym znaleźli upodobanie producenci masowych przebojów, win, które zawsze i wszystkim będą się podobać. Tak, przyznaję, rzadko zdarza mi się dostać kieliszek verdejo, które miałoby skandalicznie zły smak, odstręczało aromatami. Zazwyczaj to jednak popkulturalna, mdła przez swą idealną powtarzalność winiarska papka, na którą zwyczajnie szkoda czasu.
Verdejo zadomowiło się w Kastylii-León jeszcze za czasów panowania arabskiego, ok. XI wieku, i było uprawiane przez mozarabów. Po rekonkwiście król Alfons VI sprowadził do Ruedy osadników, którzy z jeszcze większym zapałem zabrali się do uprawy winorośli. Płaska, wygrzana w słońcu wyżyna sprzyjała verdejo. W dodatku w wapiennym podłożu łatwo można było drążyć piwnice do przechowywania wina. Miasto Rueda leżało wówczas na ważnym szlaku handlowym z Madrytu do León, ze zbytem nie było więc problemu. Dość powiedzieć, że w XVIII wieku winnic wokół Ruedy było więcej niż dziś.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!