Wiedzieć, nie wiedzieć?
W jednym ze swych tegorocznych tekstów, u nas opublikowanym w „Czasie Wina”, Jancis Robinson zajęła się etykietkami i kontretykietkami, lecz nie po to, by zastanawiać się nad ich estetyką, a raczej zestawem podawanych informacji. W zależności od kraju jest ich więcej lub mniej, w Australii i nowej Zelandii na przykład trzeba podawać użyte substancje, które mogą ewentualnie wywoływać alergie, czyli np. kwas askorbinowy (lub E-300). Ale to nie alergicy i inni chorzy na ciele są obiektem troski Robinson, lecz chorzy inaczej – czyli my, winomani.
Otóż Jancis jako winoman herself chciałaby wiedzieć, czy wino poddano szaptalizacji, czy dodano do niego koncentratu winogronowego (a już zwłaszcza w przypadku win słodkich), w jeszcze większym stopniu chciałaby wiedzieć, czy wino zostało dokwaszone. Pragnienie wiedzy jest u felietonistki tak duże, iż ucieszyłaby ją również (czy raczej zmartwiła) informacja o użyciu wiórek dębowych i o dorzuceniu do wina garbników w proszku. Kategorycznie żądałaby też umieszczenia na kontretykietce informacji, że wino było rozcieńczane, by zbić alkohol (jeśli było), no i oddałaby wszystkie skarby świata za wieść, czy do wina dolano barwnik Mega Purple (jeśli dolano). Po czym mogłaby spokojnie przystąpić do degustacji. Jeśliby w ogóle przystąpiła, bo gdyby przeczytała na kontretykiecie, że wino, które jej podarowano do oceny, zostało dokwaszone, dosmaczone, podgarbnikowane, dobarwione i rozcieńczone, ochota mogłaby nagle minąć.
I po co Ci to, Jancis, czyż nie lepiej byłoby nic nie czytać i kochać wino w cudownej nieświadomości jego skomplikowanej genezy?
Kwestia jest złożona, niektórzy wolą miłować i na wszelki wypadek nic nie wiedzieć o obiekcie swej miłości, inni podejrzliwie sprawdzą najpierw, co się kryje pod koszulą (to metafora). W tej niepewności – jak postępować, dowiadywać się, odpuszczać? – kryje się niepewność co do samego bytu wina. Czym ono tak naprawdę dla nas jest? Jeśli wzlatujemy na wyżyny metafor, zaraz ktoś przytrzyma nas za nogę i sprowadzi na ziemię: przestań się wygłupiać, odwoływać do dziejów i kultury, to tylko produkt. Jeśli zaczniemy interesować się głównie polecaniem win za 9,99, to usłyszymy (ode mnie na przykład): naprawdę chcecie całe życie zajmować się przemysłowym półchłamem (z wyjątkami), tworzyć pod niego strony internetowe i cackać się nad nimi na Fejsie? To może załóżmy stronę poświęconą jogurtom, bo cholernie mnie interesuje, czy te za 0,54 mogą stawać w szranki z tymi za 1,27 zł.
Artykuł Jancis Robinson trafi oczywiście do przekonania tym, którzy stawiają na wino jako byt mniej lub bardziej duchowy, a w każdym razie dający się w rejony ducha podprowadzić. „Ja jako purystka kochająca wino miłością wyidealizowaną – wyznaje – bardzo chciałabym wiedzieć, które wina zostały zmodyfikowane i obdarzyć pozostałe z nich moim – być może naiwnym, a z głębi serca płynącym – zachwytem”. Tyle że gdyby doszło do takiego pełnego ujawnienia wszystkich informacji, okazałoby się, że zachwyt ten objąłby malutką, tyci tyci część produkcji. Przepraszam, kreacji.