Swary bratanków
Anikó i Zoltán Sándorowie mają psa Miksę. I pół hektara kékfrankosa w Górach Bukowych, w zapomnianym przez Boga i ludzi rejonie Bükkalja. Nie znam w ogóle win z Bükkalja, ale znam kékfrankose z sąsiedniej Mátry, są świetne – świeże, chrupkie, mineralne, jak teraz lubimy. A na wina Sándorów zwrócił moją uwagę Tamás, węgierski sommelier z Londynu, że to wschodząca gwiazda.
Okazja do spotkania pojawiła się szybko, z Budapesztu przyszło zaproszenie na Hungarian Wine Summit, winiarski salon organizowany z rozmachem po raz pierwszy: objazd po regionach winiarskich, kolacje ze starymi rocznikami, w halach targowych HungExpo blisko stu wystawców. Do kalendarza wpisuję daty: 23–24 marca. Do zobaczenia!
24 lutego Rosja najeżdża Ukrainę. Trwają krwawe walki. Fala uchodźców napływa do Polski, Mołdawii, Rumunii, Słowacji i Węgier. Ludzie w tych krajach spontanicznie organizują się, przyjmują Ukraińców do domów, przekazują potrzebne rzeczy. We wszystkich branżach organizowane są akcje pomocowe, zbiórki i aukcje. Na Rosję sypią się coraz ostrzejsze sankcje, bojkotowane są rosyjskie produkty. Do Ukrainy płynie zaś strumień pomocy. No i broń, która – jak oceniają eksperci – pozwala naszym braciom skutecznie bronić się przed agresją.
Nie wszyscy chcą tę broń Ukrainie wysyłać. Przeciwny jest premier Viktor Orbán, który zabrania również tranzytu broni przez terytorium Węgier. Węgierskie media, kontrolowane – jak wiadomo – przez nominatów tego polityka, powtarzają elementy rosyjskiej, antyukraińskiej i antyamerykańskiej propagandy. Orbán udziela bałamutnego wywiadu, w którym insynuuje, że wojna wybuchła z winy Polski, która chciała „przesunąć granice Zachodu” pod nos Rosji. Na tym tle pojawiają się nawoływania do bojkotu również produktów węgierskich. Rykoszetem obrywa Hungarian Wine Summit – z wyjazdu na imprezę rezygnuje czworo polskich blogerów i instagramerek. Ich zakomunikowany na Facebooku gest spotyka się z entuzjazmem komentujących. Nastroje są coraz gorętsze, po chwili pojawia się apel, żeby do bojkotu Hungarian Wine Summit przyłączył się też Ferment, oraz wezwanie do lustracji węgierskich winiarzy, którzy podobno w większości są „zblatowani z Orbánem”.
Wojna jest tragedią. Budzi przerażenie. Agresja Rosji zaś – obrzydzenie, gniew, wolę kary i zemsty, uczucia tyleż dobrze znane, co zrozumiałe. Odruch całkowitej izolacji Rosji i odcięcia jej od pieniędzy, którymi finansuje zbrodniczą kampanię, jest naturalny. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyobraża sobie prowadzenia, jak dotąd, polityki odprężenia, „resetu” wobec Putina. Zatem tak – blokada i bojkot. Ich ofiarami będą przy tym liczni Rosjanie, których jedyną przewiną jest to, że aktywnie nie zaprotestowali przeciw Putinowi, a nawet ci, którzy zaprotestowali. Rosyjskie linie lotnicze, rosyjscy łyżwiarze i śpiewacy operowi muszą jednak się pogodzić z tym, że na razie będą na Zachodzie traktowani jako persona non grata.
Bojkot jest odruchem naturalnym – co nie znaczy, że rozsądnym: liczne badania pokazują, że sankcje ekonomiczne najczęściej nie odnoszą pożądanego skutku. Te nałożone na Iran nie spowodowały bankructwa rządzących krajem islamistów, a wręcz wzmocniły ich władzę i retorykę. Inne formy bojkotu drugiego i trzeciego stopnia wzbudzają już nie tyle zrozumienie, co zdumienie – w Polsce Stowarzyszenie im. Ludwika van Beethovena, organizator Festiwalu Wielkanocnego, wykasowało z programu swoich koncertów utwory Czajkowskiego i Rachmaninowa, ogłaszając bez zażenowania hasło – Mówimy NIE upowszechnianiu dziedzictwa kulturowego kraju agresora. To już piramida absurdu – dziedzictwo kulturowe Ukrainy usiłuje unicestwić Putin, podobnie jak polskie dziedzictwo niszczyli hitlerowcy, a my odróżnialiśmy się od nich tym, że pod bombami nadal graliśmy zarówno Chopina, jak i Mozarta, czyli uprawialiśmy dziedzictwo kulturowe ludzkości.
Rewolucjonistom, antyrosyjskim radykałom ta sprzeczność nie przeszkadza, bo napędza ich wzmożenie moralne. Pragmatycy i wiecznie we wszystko wątpiący humaniści zadają natomiast pytania: co da taki bojkot? Kogo ma objąć i w jakim celu? Dlaczego mamy rozszerzać bojkot z Rosji na kraje, które stoją po jej stronie – i co to w ogóle oznacza? Dlaczego wina węgierskie można było rekomendować, a Orbána tolerować, gdy zamykał opozycyjne gazety i rozkradał miliardy, a już nie można, gdy nie chce zbroić Ukrainy? Dlaczego Węgry są be, a cacy są na przykład Włochy, choć ten kraj również blokował sankcje wobec Rosji, a wielu Włochów odnosi się do wojny z dużą ambiwalencją? Może pora na bojkot prosecco i amarone, produkowanych w bastionie Ligi Północnej, partii sowicie opłacanej przez Putina? Bojkot Bressana, który już wiele lat temu publikował obrzydliwe rasistowskie filipiki? Antinorich, bo z sympatią wypowiadali się o Mussolinim? Win z Nowej Zelandii, gdzie winnice sadzi się na ziemiach odebranych Maorysom? Polskich solarisów z Podkarpacia, które w 60 proc. głosuje na wiadomą partię, a niektórzy winiarze robili sobie selfie z wiadomym prezydentem? I czy przed otwarciem każdej butelki wina będziemy lustrowali poglądy polityczne i moralną postawę jej autora? Wreszcie – co w ogóle zrobić z ludźmi, których poglądy – na przykład na ukraińskie państwo, jego historię czy traktowanie mniejszości narodowych – są zupełnie inne od naszych?
Oczywiście apele, by nie upolityczniać wina, są spóźnione w sytuacji, gdy ono – jak wszystko – stało się polityczne. Nie traci jednak aktualności pytanie, czy lepiej skupiać energię na sankcjach, bojkotach i dzieleniu winiarskiego światka na „nas” i „ich”, czy na pomocy Ukraińcom, poszukiwaniu konstruktywnych rozwiązań, progresywnym dialogu.
Pomyślałem, że porozmawiam o tym z Sándorami. Przysłali jednak maila, że nie dadzą rady się spotkać – są zbyt zajęci. W ich winiarni zamieszkały trzy ukraińskie rodziny.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru Fermentu.