Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Skąd nasz ród…

Komentarze

Zanosi się na sensację! Naukowcy z Kielc odkryli polskie pochodzenie nazwy słynnego hiszpańskiego szczepu viura (macabeo). Twierdzą też, że związek z naszym językiem ma również klasyczna szkocka whisky Talisker.

Świetne macabeo od Frontonio. © Rockjuiceinc.com

Prof. Jacek Pochlebny i dr Marcin Bajko, etymolodzy z Wyższej Szkoły Językowej w Kielcach, trafili na ten trop dzięki swoim kolegom z Wydziału Historii tejże uczelni. Historycy badali stare dokumenty szlacheckiej rodziny Klikajów z Podola. W połowie XVI w. opuścili oni Polskę – senior rodu, Jan Klikaj popadł w jakiś zatarg z królem i został skazany na banicję. Przez związki rodzinne Klikajowie znaleźli się w Murcji, w okolicach Jumilli. Za skromne środki, które zdołali uratować od konfiskaty, nabyli równie skromną posiadłość. Postanowili, że będą uprawiać winorośl i sprzedawać wino. W suchym i gorącym klimacie droga do tego nie była łatwa – Jan wielokrotnie przeklinał swój los i suszę: w jego pamiętniku co rusz przewija się fraza: „No i na co to beło? Na co beło?!”, w którym pobrzmiewa żal z powodu konfliktu z monarchą i konieczności opuszczenia kochanej ojczyzny. Nieszczęsny banita opisuje też tamtejszą glebę określeniem „sucha wióra”. – Zastanawiające – mówią Pochlebny i Bajko – że właśnie te dwie nazwy pojawiają się po raz pierwszy u miejscowych autorów niemal dokładnie w tym samym czasie – np. najwcześniejsza wzmianka o viurze/macabeo pochodzi z datowanej na rok 1564 Księgi wielkości i niezapomnianych rzeczy starożytnego i słynnego miasta Tarragona autorstwa tarragońskiego prawnika Lluísa Ponsa d’Icarta. Etymologia obu nazw jest niejasna. Czy to możliwe, żeby grono (tak przecież popularne w Jumilli) wzięło swe miano od „trudnej ziemi”, z którą musieli borykać się nasi rodacy? Gdyby rzeczywiście tak było, można by stwierdzić, że typowe polskie narzekactwo jednak się na coś przydaje.

Nieco wątlejsze poszlaki przemawiają za prawdziwością drugiej historii – to już nie pisane dokumenty, a rodzinna opowieść przekazywana z pokolenia na pokolenie: Pochlebny i Bajko tylko skojarzyli fakty. Relacja pochodzi od Stanisława Chrząszcza z Ropczyc. Jego babcia Rozalia (ur. 1901) opowiadała mu, że jej stryjeczny pradziadek był właścicielem dużej fermy niosek. Gospodarstwo prosperowało świetnie, dopóki w okolicy nie pojawił się lis. Bezwzględny drapieżnik zaczął pożerać kury i jajka. Farmer imał się różnych sposobów, by się ich pozbyć, ale nic nie działało. Zrozpaczony rwał sobie włosy z głowy i w bezsilnej złości wykrzykiwał: „Znowu ta liska! Ta liska!” [gw. „ten lis!” – aut.]. Będąc u progu bankructwa, sprzedał interes i wyemigrował do Szkocji, na wyspę Skye, ponieważ ktoś powiedział mu, że nie ma tam lisów. Działo się to około roku 1800.

I teraz zaczyna się wątek szkocki. W roku 1830 bracia Hugh i Kenneth MacAskillowie dzierżawią od klanu MacLeod posiadłość w Carbost i stawiają tam (działającą z powodzeniem do dziś i bardzo znaną) gorzelnię whisky – a nazywają ją Talisker – co w angielskiej wymowie brzmi identycznie jak „ta liska!”. Jak mówią Pochlebny i Bajko, babcia Rozalia wspominała, że pradziadek przysłał kilka listów (które jednak potem zaginęły): pisał w nich, że ożenił się ze Szkotką, hoduje kury i jest szczęśliwy, lecz w dalszym ciągu boi się lisów, a gdy coś mu nie wyjdzie, zaklina: „ta liska!”; zawsze też rozpytuje w okolicy, czy aby nikt nie widział zbliżającego się futrzanego rudzielca. Kieleccy uczeni przypuszczają, że Chrząszcz nie tylko się ożenił, ale też zmienił nazwisko na bardziej zrozumiałe i wymawialne dla Szkotów oraz Anglików. Nie było ono przypadkowe – w „MacAskill” pobrzmiewa i ang. ask (pytać – np. czy nie zbliża się lis) i kill, które mogłoby odzwierciedlać żywą niechęć do lisów. Babcia Rozalia wspominała też, że w korespondencji Stanisław uskarżał się na synów, pisząc, nie chcą kurzej schedy i marzą raczej o sklepie monopolowym lub destylarni. Całkiem zatem możliwe, że Hugh i Kenneth to synowie Stanisława Chrząszcza, a ich wymarzona gorzelnia ucieleśniła się w Carbost i została ochrzczona powiedzonkiem ojca.

Pochlebny i Bajko mówią, że wiele rzeczy jeszcze wymaga zbadania. O ile np. łatwo sprawdzić, że słowo „liska” w gwarze z okolicy Ropczyc rzeczywiście oznacza lisa (zob. Jan Karłowicz, Słownik gwar polskich: tom trzeci, L do O, s. 39), o tyle niejasne są różne wątki szkockie – np. dlaczego w szkockim gaelickim nazwę rzeczonej destylarni wymawia się „Talisker” – z twardym „r” na końcu. – Być może Szkotom – z oczywistych względów – nie podobało się, że polska nazwa brzmi zbyt angielsko, dlatego też nie przyjęli jej i wymyślili własną wersję – mówi prof. Pochlebny. – Pracujemy już nad tym z kolegami z Oksfordu, którym notabene bardzo spodobały się nasze badania. Pod ich wpływem sami postanowili sprawdzić starą legendę, jakoby węgierskie określenie putton oznaczające drewniane wiaderko na winogrona miało angielskie źródło. Rzekomo podróżujący w XVI w. po okolicach Tokaju Brytyjczyk na widok winogrodnika chcącego wyrzucić świniom wiaderko zbotrytyzowanych jagód furminta, miał krzyknąć put on! (dodaj to!) – robotnik posłuchał, wsypał rodzynki do beczki ze świeżym winem – i tak narodził się tokaj aszú.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • (Blogger)

    Jakże ubogi świat trunków byłby bez naszych rodaków.