Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

RPA – perły w piekle

Komentarze

Cape Wine, odbywający się co dwa lata w Kapsztadzie przegląd win z RPA, to impreza emanująca dobrymi wibracjami. Entuzjazm uczestników jest konieczny, by choć na trzy dni przysłonić bolesną prawdę: winiarstwo w RPA jest na skraju bankructwa.

Winobranie w winnicy Bosman w Wellington. © Wines of South Africa

Powstają tu najtańsze wina na świecie – w roku 2018 średnia (nie minimalna) cena wina przeznaczonego na eksport wyniosła 1,40 dolara za litr! To taniej niż w Mołdawii i Rumunii, taniej niż w uzależnionych od eksportu i najniższych price pointów Chile i Australii, to ledwie o parę groszy więcej niż w szorującej od lat brzuchem po dnie Hiszpanii. Koszty produkcji w RPA niby też są niskie, lecz obecne marże i tak sprawiają, że produkcja wina jest w znacznej mierze nieopłacalna – według agencji Vinpro zyski odnotowuje zaledwie 13 proc. producentów. Co gorsza, nie widać wielkiej nadziei na poprawę, bo ponad połowa win eksportowana jest z RPA luzem, w wielkich zbiornikach, co oznacza, że konkurują wyłącznie ceną, a nie marką, jakością i rozpoznawalną tożsamością. Krótko mówiąc, są to anonimowe wina stołowe, wymienne na każde inne, równie tanie – czyli nikt nie da za nie większych pieniędzy, które są niezbędne, by podnieść rentowność całego sektora. W Polsce mamy pułapkę średniego rozwoju, w winiarstwie południowoafrykańskim mają pułapkę najniższej półki. Lecz kto o tym pamięta, gdy sięga po butelkowane w Belgii chenin blanc z żyrafką za 10,99 zł?

Topografia zmiany

Zarazem w RPA powstają jedne z najlepszych win na świecie. Jeśli to stwierdzenie was dziwi, nie jesteście odosobnieni. Ja też nie byłem przygotowany na to, co trafiło do mojego kieliszka. Do hali Cape Wine wchodziłem pełen ciekawości, licząc na parę iluminacji, lecz liczba win światowej klasy mnie zdumiała. Nie wiedząc praktycznie nic o tutejszej scenie winiarskiej A.D. 2018, przyjąłem prostą zasadę: wziąłem coroczny raport o winach z RPA autorstwa Tima Atkina MW, uważanego za największy światowy autorytet w tej dziedzinie, i degustowałem, stolik po stoliku, producentów najwyżej przez niego sklasyfikowanych.

Oto efekt: na blisko 50 firm nie zawiodła żadna, u nikogo nie próbowałem wina słabego ani choćby przeciętnego. Nie wspominam tu o owych iluminacjach, jak Eben Sadie, Alheit, Crystallum, Duncan Savage, Thorne & Daughters, Badenhorst, Mullineux, David & Nadia – te gwiazdy faktycznie rozświetliłyby każdy firmament. Chodzi mi przede wszystkim o średni poziom ogółu – były to wina ciekawsze, świeższe, współcześniejsze stylistycznie (oraz cztery razy tańsze) niż w Kalifornii; o wiele bardziej różnorodne, do tego mniej technologiczne, także na niższej półce (i dwa razy tańsze), niż w Nowej Zelandii; znacznie pijalniejsze, tak w czerwieni, jak przede wszystkim w bieli, niż w Argentynie; pewniejsze tak na niskiej półce (bo znacznie regularniejsze), jak na wysokiej (bo stylistycznie lepsze), niż w Chile; bardziej interesujące niż w Australii, bo choć ta ostatnia dokonała stylistycznej wolty i oferuje dziś zarówno ogromną różnorodność, jak i niebotyczną jakość, to jej niska i średnia półka są wciąż zdominowane przez wina cokolwiek sztampowe, tymczasem w RPA nawet duże wytwórnie, jak Spier, Kanonkop czy De Morgenzon, mają bogate katalogi pełne niebanalnych ciekawostek.

Do tego ceny – wielokrotnie musiałem się upewniać, czy mój gospodarz nie zapomniał o jednym zerze, gdy przekonywał, że znakomity beczkowany chenin blanc i mineralny syrah równy dobrym cornasom kosztują 250, 200, 170 randów (po obecnym kursie – odpowiednio: 66, 53, 45 zł). To druga strona medalu niskiej rentowności południowoafrykańskiego winiarstwa – miejscowy rynek nie jest gotów płacić więcej nawet za najwyższą jakość, za granicą praktycznie nikt (poza paroma Brytyjczykami) tych win nie zna, z punktu widzenia kupującego sytuacja jest niezwykle korzystna.

Oczywiście moje degustacje na Cape Wine, skupione na wierchuszce najlepszych winiarzy, nie były do końca miarodajne. W RPA nie brakuje win podłych (z żyrafką za 10,99 zł na czele) i przeciętnych. Jednak młode pokolenie winiarzy dokonało w ostatniej dekadzie autentycznej rewolucji jakościowej; znikąd pojawiły się wina najwyższej światowej klasy, a do tego bardzo indywidualne. Zryw zapoczątkował położony na północnym zachodzie region Swartland, dostarczający dawniej (i w znacznej mierze dzisiaj) tanich win masowych. Tymczasem winiarze skupieni w kolektywie The Swartland Revolution zaszokowali świat niezwykłymi winami czerwonymi i białymi w stylu Doliny Rodanu. Syrah, ale też grenache i cinsault oraz ich wyszukane kompozycje, zaś w bieli chenin blanc ze starych krzewów, niekiedy z udziałem viogniera, sémillon, muscatu, roussanne, chardonnay – umieściły nieznany dotąd region na mapie.

Drugim ogniskiem zmian stały się chłodne, oceaniczne rejony między Zatoką Fałszywą a Przylądkiem Igielnym: Elim, Elgin, Hemel-en-Aarde. Tu prym wiodą pinot noir i chardonnay, a czołowe etykiety nie mają czego zazdrościć burgundom grand cru (pisałem o nich w Fermencie nr 6). Nie jest to jednak region po burgundzku monotematyczny: pojawiają się świetne sauvignon blanc, obiecujące rieslingi, w chłodzie dobrze czuje się syrah, jutro sensacją mogą się okazać albariño i cabernet franc.

Suzanne i Chris Alheit – nowe gwiazdy światowego formatu.
© Alheit

Winiarstwo wędrowne

Co łączy to niesłychane pokolenie, dla którego sukcesów i żarliwości nie ma paraleli we współczesnym winiarstwie? Paradoks – znaczna większość tych winiarzy nie posiada żadnych winnic. Jeżdżą po okolicy i skupują winogrona za gotówkę, na uścisk dłoni. Jednego roku tu, drugiego tam, bywa, że wszyscy z tej samej działki. Wielu z nich nie ma też przetwórni – jak przystało na prawdziwych garażowców, winifikują kątem u kumpli, którzy już się dorobili albo mają dostęp do sprzętu w większych winiarniach, gdzie są konsultantami. Peter-Allan Finlayson wżenił się w taką większą posiadłość Gabriëlskloof i dlatego teraz on, ale też jego przyjaciel John Seccombe z Thorne & Daughters czy Marelise Niemann z Momento mogą we względnym komforcie fermentować swoje pinoty w otwartych kadziach albo poeksperymentować z jakąś amforą.

Winiarstwo naiwne? Raczej wolne jak ptak, bez kredytów i wieloletnich umów, z kosztami ograniczonymi do niezbędnego minimum (skup winogron, dębowe beczki, najczęściej zresztą z odzysku), a do tego niesamowicie skuteczne – taki Chris Alheit po paru latach działalności może zaśpiewać za swoje chenin blanc – prawda, że niesamowite – od 500 do 900 randów (130–237 zł). Dla wielu tutejszych winiarzy, nawet obecnych na rynku od dekad, jest to cena za białe wino abstrakcyjna.

Alheit nie kupuje żadnych działek, choć mógłby to zrobić. Woli elastyczność – jeśli jutro modne staną się sauvignon z Constantii albo touriga nacional z Calitzdorp, pojedzie tam ze swoją gotówką i beczkami, a wielu plantatorów przyjmie go z otwartymi ramionami, byle mieć zbyt na winogrona. Alheit z tyłu głowy ma też politykę – hasło „konfiskaty bez odszkodowania”, dotyczące gospodarstw należących do białych, z ust polityków już nieraz padło, nie brakuje też głosów, że na dłuższą metę w RPA nie ma w ogóle miejsca dla białych farmerów i spotka ich to, co w sąsiednim Zimbabwe. Sytuacja skomplikowana, bo winiarstwo jest tu niemal całkowicie zdominowane przez białych, co nie przynosi mu chluby – w pawilonie Cape Wine proporcja kolorów skóry była dokładnie odwrotna niż w społeczeństwie RPA (76 proc. czarnych). Z drugiej strony suto dotowane przez rząd programy Black Economic Empowerment – kredytów, ulg i doradztwa dla firm należących do czarnych – na niwie winiarstwa owocują głównie gniotami, w najlepszym razie – technicznymi banałami, które kupowane są tylko ze względów rasowych – przez innych czarnych – i funkcjonują niejako obok głównego jakościowego rynku. Wielu winiarzy ta sytuacja uwiera – swoim czarnym pracownikom finansują opiekę zdrowotną, edukację, wciągają ich w społeczne zarządzanie firmą. Jednak historie takie jak Berene Sauls, opiekunki do dzieci w rodzinie Hamilton Russell, którą najpierw „awansowano” do obsługi eksportu, a potem zaproponowano jej stworzenie własnej marki Tesselaarsdal, podbijającej dziś swoim pinot noir listy przebojów, to niestety na razie jaskółki.

Trzecia droga

Problem w tym, że model ekonomiczny obrany przez garażowców – skupowania gron i przerabiania ich bez żadnej inwestycji – jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Wystarczą dwa roczniki suszy bez winogron albo wejście dużego międzynarodowego holdingu, który zapłaci za nie dwa razy więcej – i Alheit wraz z kolegami wypadnie z rynku. Dlatego szczególnie ciekawe wydaje się to, co w RPA robią tradycyjne rodzinne winiarnie, przetwarzające winogrona z własnych winnic. Okupują one kluczowe centrum pomiędzy hipsterami a wielkimi przemysłowymi hurtowniami, które sprzedają głównie tanie wino luzem. Takie firmy, jak wspomniany Hamilton Russell i Gordon Johnson w Hemel-en-Aarde, Iona w Elgin, Klein Constantia pod Kapsztadem (część pierwszej, historycznej winnicy założonej w Kraju Przylądkowym przez niderlandzkiego gubernatora Simona von der Stela w 1685 roku), błyskotliwa Tokara, Jordan czy biodynamiczny Reyneke w Stellenbosch, mistrz win musujących – Graham Beck, należące do Amerykanów Vilafonté w Paarl – decydują w większym stopniu o obrazie południowoafrykańskiego winiarstwa niż „Załoga Zoo” [Zoo Cru – stowarzyszenie winiarzy, do którego należą m.in. Savage i Crystallum – red.], choć mało który dziennikarz to przyzna. To ci producenci dostarczają setki tysięcy butelek bardzo regularnych win z kilkunastu odmian winorośli w przewidywalnym stylu lubianym przez międzynarodowe rynki.

Pełne owocu cabernety (albo bordoskie mieszanki, niekiedy z miejscowym pinotagem, znane jako Cape Blend) ze Stellenbosch gęstą fakturą i nutami eukaliptusa przypominają Australię, lecz są świeższe i mniej alkoholowe. Shirazy (a coraz częściej syrah, czyli wina lżejsze, świeższe, pikantniejsze) znajdują złoty środek między nowoświatową pełnią dojrzałego owocu a rodańską kwasowością i ziemistością. Beczkowane chardonnay, dzięki napiętej kwasowości, najbardziej na świecie (może poza Nową Zelandią) zbliżają się do burgundzkiej estetyki. Sauvignon blanc – czy to solo, świeżo-ziołowe, czy mieszane z sémillon i beczkowane na bordoską modłę – to jeden z ukrytych skarbów RPA na wszystkich poziomach cenowych. Bardzo ciekawe rezultaty daje pełne, owocowe grenache, skoncentrowany, ciekawie pieprzny cabernet franc oraz południowoafrykańska ciekawostka – kwasowe, kwiatowo-skórzane cinsault. Wśród win białych prym oczywiście wiedzie chenin blanc. Przez śródziemnomorski klimat przybiera tu zupełnie inny charakter niż w Dolinie Loary: nie zdarzają się wina z cukrem resztkowym, kwasowość jest miększa, choć wyraźniejsza niż w viognierze czy grenache blanc. Lekkie, niebeczkowane wina zalecają się świeżością, wyraźnym owocem na podniebieniu (niekiedy wzbogacanym starzeniem na osadzie), no i ceną – na miejscu poważne butelki kosztują niekiedy mniej niż 100 randów (26 zł), w Polsce też nie brakuje dobrych etykiet po 30–50 zł. Najciekawsze są jednak cheniny fermentowane w beczkach (i to często używanych raczej niż nowych), które swą pełnią, gęstą fakturą, ale i podkreśloną świeżością mogą konkurować z najlepszymi białymi winami na świecie.

Rosa Kruger. © Tim Atkin MW

Quo vadis Afryko?

Co czeka winiarstwo południowoafrykańskie? Na Cape Wine dominowała atmosfera udanej prywatki, strzelano selfie, chwalono się znaleziskami. Po najgłośniejsze wina, jak Kanonkop Paul Sauer 2015 (100/100 punktów u Atkina) czy Skerpioen Ebena Sadiego (najlepsze wino białe tego sezonu), ustawiały się kolejki. W przerwach pomiędzy posiedzeniami na Instagramie wszyscy rozmawiali o pieniądzach. Zegar tyka, a przemysł winiarski w RPA idzie do przodu (zbyt powoli), na rozwiązanie wciąż czekają najważniejsze problemy. Rentowność to tylko jeden z nich, choć rzutujący na inne aspekty – z powodów finansowych (niski plon) wyrywanych jest na przykład wiele starych winnic, w powszechnej opinii dostarczających najlepszych winogron w kraju. Według Rosy Kruger, konsultantki prowadzącej bezprecedensowy Old Vine Project (certyfikacja winnic liczących sobie co najmniej 35 lat), zostało ich ledwie 3 tys. hektarów. Dramatyczna jest sytuacja z wodą. W Kapsztadzie w 2018 roku wprowadzono drakońskie ograniczenia w dostępie do wodociągów, gdy poziom miejscowego rezerwuaru, zasilającego półmilionowe miasto, spadł do 15 proc. Deszczowa wiosna na chwilę poprawiła sytuację, lecz wiadomo, że z powodu globalnego ocieplenia problem będzie nawracał, zakłócając nie tylko codzienne życie, ale drastycznie ograniczając możliwości nawadniania winnic, co przełoży się z kolei na dalsze obniżenie plonu i wzrost kosztów produkcji. Paradoks polega na tym, że w Constantii, leżącej 40 km od Kapsztadu, wody jest w bród, tyle że fatalnie zarządzane służby nie są w stanie jej doprowadzić do miasta.

Polityczno-biurokratycznych problemów oprócz wody i napięć rasowych jest więcej. Branżowa organizacja promocji winiarstwa Wines of South Africa z jednej strony przygotowuje znakomite degustacje i ma wiele świetnych pomysłów (na stronie internetowej bottlebooks.wosa.co.za zamieszcza fiszki techniczne wszystkich produkowanych w kraju win!), z drugiej – wciąż nie potrafi się przebić z jasnym przekazem i poprawić pozycjonowania win, jak udało się to na przykład Austrii czy Nowej Zelandii, a także krajom o strukturze produkcji podobnej do RPA – Chile czy Australii. Tym samym ujawnia się kolejny paradoks RPA – na dzisiejszym zglobalizowanym rynku winiarskim nie wystarczy proponować dobre wino w konkurencyjnej cenie. Marketing i komunikacja są kluczowe – potrafią na przykład stworzyć popyt na rzekę kalifornijskich cabernetów po 100 dolarów, tymczasem fantastyczne butelki z RPA z trudem znajdują międzynarodowych nabywców za ćwierć tej ceny. To absurdalne, ale realne, że najlepsze wina z tak ekscytującego kraju albo drastycznie podrożeją, albo w ogóle znikną. Spieszmy się zatem je kochać.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Dzięki Autorowi za świetny artykuł. Przyznam że zszokowała mnie informacja o bajecznie tanich winach afrykańskich. Dla mnie to kompletne novum. Podobnie jak to: „Polsce też nie brakuje dobrych etykiet po 30–50 zł.”. Gdzie są te wszystkie wina? Do przysłowiowych 3dych mogę mieć dobre wino białe z Niemiec albo czerwone z Hiszpanii, albo też kiepskiego pinotage/cape blend od masowego producenta z RPA, najczęściej w wersji semi dry/semi-sweet. Albo gotującego się w alkoholu chenin blanc. Żyrafa na etykiecie gwarantowana. Nawet Argentyńczycy czy Australijczycy biją Afrykanerów na głowę, nie mówiąc o Chilijczykach. Może na miejscu w RPA tak to wygląda, ale w Polsce nie bardzo i nie mówię o sklepach monopolowych, ale także o supermarketach z większym przeglądem win (Auchan itd) oraz sklepach specjalistycznych.
    Czy Autor mógłby też rozwinąć temat atmosfery wokół białej mniejszości w RPA, która w większości odpowiada za produkcję wina oraz sprawę nacjonalizacji ziemii i ataków na farmy? Z góry dziękuję i pozdrawiam

    • (Winicjatywa)

      Mateuszek Winoman

      Nie szukając daleko, w Polsce mamy dostępną szeroką gamę wszystkich szczepów z MAN Vintners i Stellenrust i te wina kosztują 40 zł brutto. Które wina z Australii po 40 zł biją je na głowę? Bo ja nie znam. Chile – owszem, Argentyna sporadycznie, a poza tym w tym przedziale ma zwykle do zaproponowania tylko dobrego Malbeka – o winach białych można pomarzyć. Tymczasem z RPA na równym poziomie są Sauvignon Blanc, Chardonnay, Chenin, Cabernet Sauvignon, Merlot, Shiraz, a niekiedy i Pinot Noir i Cabernet Franc.
      Nie wiem skąd opinia o „gotującym się w alkoholu Chenin Blanc” – najczęściej są to wina o umiarkowanym alkoholu 13–13,5%, niekiedy niższym. A na pewno niższym od białych win z Argentyny czy taniej Australii.

    • (Winicjatywa)

      Mateuszek Winoman

      I jeszcze co do kwestii rasowych – napady na białe farmy zdarzają się cały czas, wytwórnie wina nie są wyjątkiem – ostatnio mocno oberwał w obronie swojego dobytku Charles Back. W obrębie winiarstwa RPA ten temat nie jest sporny, ale też w tym winiarstwie działają niemal tylko biali.

      • Wojciech Bońkowski MW

        Dziękuję za ciekawe komentarze. Znam niektóre wina o ktorych Pan wspomina i są naprawdę smaczne, jednak z własnego doświadczenia widzę że dużo łatwiej naciąć się na kiepskie wino z RPA, wiele razy zawiodłem się chcąc kupić poprawnego Caba lub shiraza, nie mówiąc o pinotage. Mam wrażenie że sklepy specjalistyczne stronią od tych win, wiele nie ma ich wcale, albo mają najbardziej sztampowe przykłady lokalnych odmian. Możliwe że padłem po części ich ofiarą. W supermarketach – to samo, zdarzają się perełki ale ogólnie wybór i jakość jest gorsza od ofert innych krajów. Piłem jakiś czas temu recenzowanego tutaj pozytywnie Sunkloof Shiraz za 20zl (sic!) i miałem uczucie podobne do Autora – to wino spokojnie mogłoby kosztować 2x tyle i nadal byłoby warte swej ceny. Szkoda jednak że takie perełki są raczej wyjątkiem, a nie reguła.

        • (Winicjatywa)

          Mateuszek Winoman

          Oczywiście, w RPA nie brakuje win przeciętnych czy wręcz słabych, jak w każdym kraju winiarskim. Przecież niektóre koalki z Australii i lamki z Chile, butelkowane w Belgii czy innym Hamburgu też nie są inspirujące. Inna rzecz, że faktycznie – jak Pan napisał – dostępność RPA w Polsce jest bardzo słaba i w związku z tym mniej jest te tych rodzynków.

          A Pinotage to w ogóle osobny temat, szczep który na podstawowym poziomie daje wyjątkowo dużo kiepskich win. Jednak podejście do niego się zmienia i pojawiają się naprawdę ekscytujące reinterpretacje. Najlepszym, jaki piłem, był Kanonkop Black Label Reserve.

          • Wojciech Bońkowski MW

            Pinotage to niewdzięczny temat. Być może afrykańscy winemakerzy sami zapędzili się w ślepą uliczkę promując pinotage i nie dostrzegając że raczej nie nadaje sie on do konkurowania z innymi krajami i ich „flagowymi” szczepami. Co z tego że shiraz z RPA potrafi być bardziej elegancki niż jego australijski odpowiednik, każdy wie że jak shiraz to z Australii. A pinotage? Wymaga umiejętności i troski, a to wszystko kosztuje. Na poziomie podstawowym to najgorsze wino świata.

    • Mateuszek Winoman

      Polecam książkę Wojciecha Jagielskiego między innymi o sytuacji farmerów w RPA. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/134840/wypalanie-traw

  • Dziękuję za świetną podróż 🍷do RPA. Brat mojej żony mieszka tam w Kapsztadzie od 30 lat i ma kumpla prowadzącego sklep z winami. Ostatnio próbowałem wręcz symfoniczny Saurwein Nom Pinot Noir 2016, Western Cape. Jednak najbardziej podobają mi się wina od Ebena Sadie.

    • (Winicjatywa)

      Piotr Wołkowski

      Dziękuję za miłe słowo Piotrze. Eben Sadie to wg powszechnej opinii mały winiarz nr 1 w RPA, choć Alheit i Mullineux depczą mu po piętach. W Warszawie na Szkole Wina Winicjatywy pokazywałem jego Tintę Barocca Treinspoor i zrobiła duże wrażenie.

      • Wojciech Bońkowski MW

        Potrafię długo czekać i niedawno otworzyłem Sequillo 2010, który mimo swoich lat wciąż był świeży i bardzo pijalny.
        Prawdopodobnie odwiedzę rodzinę w Kapsztadzie niebawem i artykuł będzie dla mnie dobrą wskazówką.

  • No już może nie przsadzajmy z tym zaskoczeniem. Wina ze Stellenbosch i Swartlandu już od pewnego czasu maja dobrą opinie i w Polsce. A to przecież nie wszystko. Sam się cieszyłem swego czasu bardzo podstawowym winem z Groot Constantii. A to przecież znana pozycja.
    No ale rozpocząłem od marudzenia, podczas gdy artykuł bardzo cieszy… choć niepokoi informacja o problemach. Choć w obecnych okolicznosciach, w tym klimatycznych, nie może to dziwić.

  • Cytuję: „Pełne owocu cabernety (albo bordoskie mieszanki, niekiedy z miejscowym pinotagem, znane jako Cape Blend) ze Stellenbosch gęstą fakturą i nutami eukaliptusa przypominają Australię, lecz są świeższe i mniej alkoholowe. Shirazy (a coraz częściej syrah, czyli wina lżejsze, świeższe, pikantniejsze) znajdują złoty środek między nowoświatową pełnią dojrzałego owocu a rodańską kwasowością i ziemistością. Beczkowane chardonnay, dzięki napiętej kwasowości, najbardziej na świecie (może poza Nową Zelandią) zbliżają się do burgundzkiej estetyki. Sauvignon blanc – czy to solo, świeżo-ziołowe, czy mieszane z sémillon i beczkowane na bordoską modłę – to jeden z ukrytych skarbów RPA na wszystkich poziomach cenowych”. itd, itd, itd…

    Mimo, że to jeszcze nie koniec i liznąłem zapewne odrobinę, to… podpisuję się pod każdym z tych słów obiema rękami.

    Ten rok był dla mnie bardzo udany. Dziesiątki odwiedzonych winiarni, setki spróbowanych win, ale… to wina z RPA okazały się największym tegorocznym zaskoczeniem.

    Pozdrowienia znad kieliszka Nadia & David Sémillon 2018. :-)