Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Rok 2018 w mocnych alkoholach

Komentarze

Nie wszystko w polskim świecie mocnych alkoholi było w minionym roku mocne. Ale generalnie idziemy do przodu (albo wracamy do dobrych rzeczy, które już kiedyś zaistniały, a potem znikły). I jest to, powiadam Wam, okazja do radosnego toastu!

Mocne

1. Otwarto Muzeum Polskiej Wódki – Jest, jak niemal każde współczesne muzeum, nowoczesne, multimedialne i przyjazne dla zwiedzających. Wszystkiego można dotknąć (np. zboża czy ziemniaków, z których wódka powstaje), można sprawdzić swą wiedzę w tematycznym quizie, obejrzeć film w stylizowanej na lata 30. salce kinowej itd. itp. Słowem – dobrze się bawić, nabywając przy okazji trochę wiedzy. I to jest in plus. In minus – to, że instytucja bierze mocny przechył burty na historię i produkty Wyborowej i w ogóle – Pernod Ricard. Jeden przykład: na końcu trasy jest wizyta w barze, gdzie miły pan opowiada o różnicach między wódkami z różnych surowców, a zwiedzający degustują trzy napitki: z ziemniaków, pszenicy i żyta, przy czym wszystkie są z portfolio Wyborowej – odpowiednio to: Luksusowa, Ostoya i Wyborowa. Na mieście słyszy się głosy, że MPW to muzeum prywatnej firmy jedynie udające obiektywną placówkę i że powinno się przechrzcić na Muzeum Wyborowej. Jest w tym trochę racji, ale z drugiej strony rację ma też Pernod – wyłożył na inwestycję dużą kasę (4,3 mln zł), więc naturalne, że coś chce z tego mieć. Inwestorzy pozyskali dofinansowanie z UE (2,5 mln zł), państwo polskie – tradycyjnie – nie dorzuciło ani złotówki, choć tytuł projektu brzmiał „Utworzenie Muzeum Polskiej Wódki w celu zachowania dziedzictwa kulturowego historycznie polskiego produktu o Chronionym Oznaczeniu Geograficznym”, a korzyści wizerunkowe z jego realizacji są chyba oczywiste dla wszystkich. Ech…

2. Wydłuża się średnia półka – Wszyscy, rzecz jasna, chcielibyśmy być Jamesami Bondami i pić Dom Pérignon do śniadania. To samo z alkoholami mocnymi: fajnie by było poniżej – powiedzmy Taliskera 10 YO nie schodzić. Sęk w tym, że nie wszyscy jesteśmy milionerami i czasem budżet na coś nie pozwala. (Czytelników, którzy zazdroszczą krytykom hektolitrów darmowej drogiej gorzały, muszę rozczarować: to już nie to, co jeszcze 5-6 lat temu – importerzy przysyłają głównie próbki po 50-100 ml). Do czego zmierzam? Ano do tego, że koniecznie potrzebne są rzeczy tanie, a dobre. W 2018 tego typu produktów wyraźnie przybyło. Pojawiła się choćby Pomarańczówka Baczewskiego (55 zł/0,5 l) – nieprzesłodzona wódka na bazie delikatnego spirytusu ziemniaczanego, z soczystym owocem i dużą łatwością picia (szczegółowa recenzja w nr 7 Fermentu). Polecam także Gorzką Orzechową z Nisskoshera (29 zł/0,5 l). Nie ma może tej głębi i złożoności, co dobrze wyleżakowana nalewka (np. od Longinusa), ale absolutnie daje radę: smaki i aromaty są naturalne i nasycone, cukier zaś dozowano łyżeczką, a nie szuflą. Cytrynówka Podlaska z Polmosu Siedlce, robiona z ręcznie wyciskanych cytryn, to już klasyka. Szukajcie jej pod nową nazwą, która pojawiła się właśnie w zeszłym roku – Lemon Tree (28 zł/0,5 l). Mam nadzieję, że trend robienia przyzwoitych rzeczy i sprzedawania ich za rozsądne pieniądze utrzyma się. Obiecuję, że w 2019 będę uważniej go śledził i na bieżąco dawał Wam znać, co słychać – w Fermencie i na Winicjatywie.

© Frant

3. Kraft walczy dzielnie – Mimo że państwo polskie nie jest zainteresowane wspieraniem małych destylarni (p. pkt. 2 w sekcji „Słabe”) kraftowcy nie załamują rąk i idą raźno naprzód. Michał Płucisz ogłosił, że odpala swoją Wolf & Oak na początku lipca tego roku. Destylarnia mieści się w Stanicy koło Wrocławia i będzie produkować trunki z żyta (okowitę i whisky), a także gin, wódkę i destylaty owocowe. Frant Doroty Żylewicz-Nosowskiej już działa. Pierwszym jej dziełem jest bardzo ciekawy Frant Edition 1 Wildflower – destylat z brzeczki na miód pitny (recenzji wypatrujcie w nr 8 Fermentu). Jak piszą Frantowcy w ulotce informacyjnej: „Każda nowa edycja Franta opierać się będzie na unikalnym koncepcie. Może być nim użycie ciekawego składnika, procesu destylacji lub interpretacji archiwalnych, historycznych receptur”. Wspieramy i kibicujemy!

4. Mamy polską whisky – Bo niby dlaczego mielibyśmy nie mieć? Skoro robią ją Szwedzi, Włosi czy Niemcy, to i my możemy. Na eksperyment zdecydował się jasienicki Toorank. Powstały dwie wersje – Wild Fields Original Single Grain Polish Whisky oraz Wild Fields Sherry Cask Single Grain Polish Whisky. Oba destylaty są żytnie i pochodzą z kolumny destylacyjnej. Pierwszy leżakował w nowych beczkach z polskiego dębu, uszczelnionych tatarakiem, wypieczonych, ale nie wypalanych, żeby zachować jak najwięcej aromatu drewna. Drugi – w beczkach po sherry o pojemności 250 l. Obie whisky są niebarwione karmelem i niefiltrowane na zimno. Za dobór beczek, kompozycję smakową i okres leżakowania (3,5 roku) odpowiadał John McDougall, który w branży działa od ponad 57 lat. Wcześniej pracował jako dyrektor zarządzający i master blender w tak szacownych gorzelniach jak Balvenie, Laphroaig, Tormore czy Springbank. Degustowałem obie wersje i wrażenia są pozytywne, a w przypadku Original – nawet bardzo (szczegółowe noty – w nr 8 Fermentu). Inicjatywa mnie cieszy, bo whisky to alkohol, którym łatwo zainteresować zagraniczne rynki i krytyków: przy odrobinie szczęścia renomę można zyskać błyskawicznie, co – jako człowieka uważającego się za patriotę – cieszy mnie również. Przykład za miedzą: Master Blender 8 Years Old Whisky ze słowackiej destylarni Nestville to Europejska Whisky Roku w kategorii „Mieszanki” w Whisky Bible 2019 Jima Murraya. Wielki sukces, wielki fejm. Warto czasami wyłamać się z narodowej konwencji.

5. Wykluł się nowy konkurs – Czyli Warsaw Spirits Competition, organizowany przez magazyn o mocnych alkoholach Aqua Vitae. Dla branży to dobrze, bo (przynajmniej chcę w to wierzyć) rywalizacja rodzi jakość. Dla zaproszonych do jury krytyków, takich jak ja, też dobrze, bo rzadko się zdarza możliwość spróbowania tylu różnych alkoholi w jednym miejscu (na WSC oceniliśmy 92 próbki). Nawet festiwale nie dają aż tak dobrej okazji, bo są przeważnie wąskotematyczne (wódka, rum, whisky itd.). Z tego wynika trzecia korzyść – dla Was, Szanownych Czytelników, bo jeśli coś ciekawego wyniucham, to się tym później dzielę – np. 90% panelu alkoholi mocnych w nr 7 Fermentu było pokłosiem WSC. Konkursom życzę więc, żeby się mnożyły, a producentów i importerów zachęcam do udziału.

6. Rumy wracają w wielkim stylu – Pamiętam to jak dziś. Był rok 2007, poszedłem odwiedzić koleżankę, która na co dzień mieszkała w Australii i właśnie przyjechała do Polski. Po obiedzie wyjęła butelkę australijskiego Bundaberga i nalała mi do tumblera solidną dawkę. Byłem zakłopotany. Mam pić rum ze szklanki, jak whisky? Przecież to się nadaje wyłącznie do drinków. W końcu – nie chcąc być niegrzeczny – zbliżyłem nos, zanurzyłem usta i… zakochałem się (w rumie, nie w koleżance). Od tego czasu jestem wielbicielem starzonych rumów – ich niebywała złożoność, intensywność aromatyczna i nieziemskie ciepło czynią je jednymi z największych osiągnięć sztuki destylacji. Inna sprawa, że czasem degustator staje bezradny wobec zapachów czy smaków egzotycznych, obcych naszemu kręgowi kulturowemu, które nie bardzo wie jak nazwać, ani do czego porównać.

Ostatnio ze starymi rumami nie było u nas najlepiej – jeden z importerów powiedział mi, że wycofał praktycznie całą ich ofertę, bo „zwykli” klienci przestali się nimi interesować, jedynie barmani w ogóle kupowali rumy – i to tylko te tanie i ze średniej półki, nadające się wyłącznie do koktajli. Na szczęście kategoria intensywnie się odnawia. W 2018 już po raz drugi odbył się we Wrocławiu bardzo udany Rum Love Festiwal, zawartość sklepowych półek też jest coraz ciekawsza. Chciałbym szczególnie polecić dwóch importerów. Pierwszy to The Last Port oferujący m.in. takie marki jak Kill Devil (seria rumów single cask, m.in. z różnych wysp karaibskich) czy Worthy Park z Jamajki. Drugi to Whisky Embassy dystrybuujący m.in. Compagnie des Indes czy Rom Club. Kilka arcyciekawych próbek od tego importera jest już w mojej szafie degustacyjnej – recenzji wypatrujcie w nr 8 Fermentu.

7. Dziwactwa kontratakują – Kocham najróżniejsze „fikoły”, czyli rzeczy absolutnie niestandardowe i bardzo mi było smutno, gdy jakiś czas temu rynek za bardzo „znormalniał”. W 2018 zaczęło się w tej kwestii coś poprawiać. Dystrybutorzy wracają do rzeczy dziwnych i bardzo dobrze, bo każdy taki destylat to zupełnie nowe doświadczenie, wyrywające nas z błogiego przeświadczenia, że o alkoholach wiemy już wszystko. Ostatnio zachwycił mnie np. Glendalough Poitín Mountain Strenght, czyli praprzodek irlandzkiej whiskey – o aromatach (głównie) zakwasu na żur owsiany oraz Marmite’a (recenzja w nr 7 Fermentu). Destylat jest importowany przez firmę Cerville Investments – i również od niej otrzymałem do degustacji armaniak Château du Tariquet Blanche – jak sama nazwa wskazuje – „biały”, czyli w ogóle nieleżakowany w beczce. Zrobiony jest w 100% z winogron odmiany folle-blanche i ma nieprawdopodobnie skoncentrowany, wręcz bolesny moszczowo-owocowy aromat (szczegółowej recenzji szukajcie w Fermencie nr 8). Należy podkreślić, że oferowane dziś „wynalazki” są nie tylko dziwne, ale też po prostu i zwyczajnie bardzo smaczne. Kiedyś różnie z tym bywało…

8. Słodkie maleństwa znów modne (i nieodmiennie przydatne) – Może powiecie, że to głupie, czy niepoważne, ale upieram się, że obecność na rynku destylatów w miniaturowych flaszeczkach jest niezwykle istotna z punktu widzenia nie tylko uzależnionych od swej pasji zbieraczy (Łukasz Czajka mógłby coś na ten temat powiedzieć), ale też „zwykłych” koneserów, którzy dzięki miniaturkom mogą poznawać nowe rzeczy tanim kosztem i bez ryzyka, że zostaną z „zero siódemką” czegoś, co im kompletnie nie posmakuje. Od chwili, kiedy poważnie zacząłem interesować się alkoholami i nabyłem swoje pierwsze maleństwa (były to szkockie whisky – na pewno Cragganmore 12 YO i chyba Dimple 15 YO) obserwowałem stopniowy wzrost obecności miniaturek na sklepowych półkach, a potem spadek – do prawie kompletnego zaniku. Aż tu, jak piszą w komiksach: WTEM! W ubiegłym roku nastąpił ponowny ich wysyp – i to zarówno jeśli chodzi o marki zagraniczne, jak i polskie – w małych opakowaniach dostępne są nie tylko wspomniane wyżej whisky Wild Fields (40 ml), ale też np. cała gama wódek Sieraków (50 ml). Nic tylko przebierać i wynajdywać własne ulubioności.

Słabe

1. Starka znów ma problemy – Gdy w lecie 2017 roku odwiedziłem firmę produkującą unikatowy w skali świata polski alkohol, wszystko tam kwitło. Nowy właściciel inwestował, remontował, cyzelował, destylował, kupował nowe beczki, rozlewał i sprzedawał starkę oraz z nadzieją patrzył w przyszłość. Upłynął od tej chwili rok i układanka się rozsypała. Firma przestała spłacać należności, w związku z czym jeden z wierzycieli zgłosił do sądu wniosek o ogłoszenie jej upadłości, sąd nie spieszy się jednak z wydaniem decyzji – impas trwa od sierpnia 2018. Impas jest również w kwestii prawnego umocowania władz spółki – na skutek ostatnich zmian własnościowych i związanych z tym niejasności, są dwa zarządy, które nawzajem zarzucają sobie nielegalność. W tej chwili Starką opiekuje się wyznaczony przez sąd zarządca przymusowy, którym jest Maciej Kasprzyk, ale – jak sam mi powiedział – trwa to już stanowczo za długo. Sąd powinien wreszcie zdecydować, czy ogłosić upadłość firmy, czy nie – jest to decyzja dla jej przyszłości kluczowa i im później zostanie wydana, tym dla niej gorzej. Jedno w tej sytuacji jest pewne: kupujcie Starkę, gdzie się tylko da i ile się da – nie wiadomo czy, kiedy i w jakiej postaci ją znowu ujrzymy.

2. Urzędnicy nie chcą powiedzieć, gdzie mają mikrodestylarnie, bo się wstydzą – Nasze kochane państwo nie jest zainteresowane legalizacją domowej destylacji (pewnie bojąc się spadku dochodów z akcyzy). Co za tym idzie, nie jest również zainteresowane wspieraniem mikrodestylarni i ustanowieniem dla nich podatku progowego, zależnego bezpośrednio od ilości wytworzonego alkoholu, tak jak to jest w krajach cywilizowanych, np. w Austrii. Pożytki z takiego rozwiązania dla rozwoju regionalnego i turystyki są oczywiste dla każdego, kto ma w głowie choć mililitr oleju. Oczywiste korzyści odnieślibyśmy również my – miłośnicy dobrych, nieszablonowych destylatów. Ale gdzie tam! Zmieniają się rządy, a nawet ustroje, a sytuacja jest nadal nienormalna, tak samo jak w przypadku osławionych banderol na winie. No i do tego ta cudowna narodowa hipokryzja – w każdej jednej pipidówie po 2-3 sklepy ze sprzętem do destylacji… czego? Wody? Polsko, Polsko – opamiętaj się!

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Panie Łukaszu – proszę o częstsze wizyty na tych łamach z monitoringiem polskiego rynku heavyweight. Super tekst.

    • lech mill

      Bardzo miło mi to słyszeć. Pracuję intensywnie nad poprawą regularności :-)

      • Łukasz Klesyk

        Jak już Pan pisze o alkoholach (bardzo ciekawie o polskich trunkach), sugeruję popracować intensywnie, ale nad węchem i smakiem (recenzja Puni przeszła do historii polskiej fantastyki w temacie single malt, a ma Pan mocną konkurencję) i, przede wszystkim, nad sprawdzaniem informacji podstawowych.
        Pierwsza z brzegu to KIll Devil, „marka z Gwadelupy”. Panie kochany, przecież ktoś to czyta. Nie daj Boziu, powtarza te „super teksty” dalej.
        Na tym portalu już pisał człowiek o Port Ellen, pijąc ją raz w życiu, ale mamy 2019 rok i trzeba iść do przodu. Jest Internet, są sklepy poza Polską. Dostęp do wiedzy, degustacji niemal nieograniczony. Proszę korzystać. Wówczas dowie Pan się o takim bottlerze jak Hunter Laing w kontekście marki Kill Devil, dowie Pan się, że pod tą egidą butelkują zawartość beczek z różnych krajów, w tym takie (mam nadzieję, coś Panu mówiące) Caroni i Enmore (nie, nie z Gwadelupy).
        Życzę powodzenia!

        • Aleksander Knupp

          Co do Kill Devil: niepotrzebnie się Pan nakręca, po prostu się pomyliłem – dziękuję za zwrócenie uwagi – poprawię. Co do reszty – wybaczy Pan, ale trudno mi dyskutować na tym poziomie. Co konkretnie ma mi Pan do zarzucenia jeśli chodzi o recenzję Puni? Bo ja np. widzę, że kilka aromatów, które wymieniłem (wanilia, gruszka, cytrusy) powtarza się w opisie na stronie producenta: http://www.puni.com/#/whisky#0
          Ale może producent też się nie zna na własnej whisky i powinien „popracować intensywnie nad węchem i smakiem”?

  • Drogi Panie, w ogóle się nie nakręciłem, niepotrzebny wtręt. Pana niekompetencja mnie nie nakręca, Dyskutuję, bo może w wyniku tego chcociaż jeden czytelnik nie wyrzuci pieniędzy w błoto (chociażby w Puni), jeden czytelnik nie będzie opowiadał znajomym o „Gwadelupach”, bo się zna bo czyta Internety i świat będzie lepszy.
    Wróćmy do meritum. Pan nie pomylił się, Pan nie zna marki Kill Devil po prostu. Wypił Pan od nich wypust z Gwadelupy i Pan piszę, bo trzeba coś o rumach, bo moda.
    Po „nakręcaniu się”, bije Pan na oślep, stadardowo w „poziomy”. Proszę Pana… Już Pana ‚wyjaśniam’ zatem.
    Producent Puni o tyle zna się na swojej whisky, że zrobił gniota, ładnie go opakował i sprzedaje gdzie się da, wsparty 90tkami od ‚znawców’ single malt (tzn tylko Pana widziałem takie entuzjastyczne popisy, w profesjonalnym świecie ludzi co coś tam kosztują sytuacja mało prawdopodobna). Ja nie znam Pana możliwości degustacyjnych, opieram się tylko na tym co Pan pisze, a o włoskiej whisky to jest s-f.
    Powoływanie się na notkę smakową producenta i radość, że znalazło się 3 podstawowe aromaty dla 90% młodych maltów zostawię bez komentarza. Rzecz nie idzie o Pana węch i smak, rzecz idzie o 90 pkt dla młodej berbeluchy za niemałe pieniądze.

    • (Winicjatywa)

      Aleksander Knupp

      Brzmi znajomo!
      „Jak Nowicki mógł dać temu winu 92 punkty! Przecież Parker dał mu tylko 87. Przestańcie pisać o winach bo się na nich nie znacie”.

      • Wojciech Bońkowski MW

        Znajomo, ale troszkę inaczej niż Pan myśli. To p. Klesyk poleca niejakiego Murraya (takiego mniej kompetentnego Parkera w świecie whisky).
        Proszę skosztować tej whisky i najlepiej tysiąca innych. Zobaczy Pan wówczas pustkę, miałkość, w ładniejszej butelce niż bimber wujka Stefana.

        • (Winicjatywa)

          Aleksander Knupp

          Szanowny Panie, prawo do odmiennych opinii, a nawet przeświadczenia o własnej racji jest niezbywalne. Wnioskowanie na podstawie tej odmiennej opinii, że doświadczony krytyk, autor kilku książek o destylatach, jest ignorantem i szermowanie tym wnioskiem w przestrzeni publicznej świadczy już natomiast tylko o komentującym.

          • Wojciech Bońkowski MW

            Proszę Pana, książki piszą różni ludzie, a krytyką zajmują się wszyscy. Dziwię się Panu, bo dużo Pan osiągnął w życiu zawodowym. Tworzy Pan miejsce mające być oazą wiedzy i merytoryki. Kiedy jednak zwracam uwagę na ewidentne przekłamania w tekście i zaczynam rozmowę, Pan ucieka się tylko do obrony „doświadczonego krytyka”. W podobnym tonie Pan rozmawia z p. Hnatykiem.
            Do p. Klesyka. „Zero merytoryki” Pan pisze :)))).
            Nadto widoczne jest to, że nie zna Pan Kill Devil, bo nie strzelałby Pan takiego babola. Może nie o wszystkim trzeba pisać Polmos to nie to samo co dajmy na to Caroni czy Scapa.
            Proszę znów poprawić ten tekst: „z pojedynczych karaibskich wysp”. Kill Devil butelkuje też destylarnie np. panamskie i z Nikaragui (przecież znane na wyrywki Panu;). A z geografii, Pan wybaczy, ale korepetycji nie będę udzielał bo będzie znów, że protekcjonalny jestem, a Pan przecież pisze ksiażki :). O podwójnych wyspach też nie słyszałem.
            Co do Puni, jak chce Pan merytorycznie.
            Inaczej bym Pana traktował jakby Pan wybrał się dajmy na to szlakiem młodych destylarnii Szkocji i napisał, że po tych Daftmill, Wolfburn etc. wrócił Pan do domu i w tych bidnych włoskich 3 letnich 43% odnalazł Pan coś czego tamci nie mają. Jakby Pan porównał to i owo. Dał odniesienia etc. etc.

          • Aleksander Knupp

            Ale w tym tekście o Puni w ogóle nie chodziło o porównywanie tej destylarni do tego czy owego – to była po prostu krótka notatka o tym, że ona w ogóle istnieje i że np. Novę można kupić w Polsce. W ogóle trochę ostatnio się chyba pozmieniało i niekoniecznie wszystko trzeba porównywać do Szkocji, starej czy młodej, wszystko jedno. Na tym polega odmienność europejskich destylarni, że nie są spętane wymogami apelacji, eksperymentują i potem to widać w kieliszku. Można tego nie kupować, ale nie można się na to zamykać. Nie bardzo podoba mi się np. szwedzka Mackmyra, którą wszyscy się zachwycają, a np. Nestville czy Puni mi się podoba. Różnica między nami jest taka, że ja napisałem, dlaczego mi się nie podoba, a Pan napisał „syf”.
            Kill Devil oczywiście nie znam, a Kartagina powinna zostać zburzona :)
            Może napiszę, że „m.in. z Karaibów”, bo jak się jutro okaże, że butelkują jeszcze coś np. z Wenezueli, czego nawet Pan nie zna, to znowu będzie bieda.

          • Łukasz Klesyk

            1. Proszę zacytować gdzie napisałem „syf” (nieładne słowo tak w ogólę, chociaż tą whisky można tak śmiało nazwać). Jak Pan znajdzie, zapraszam na bardzo dobrego drama z lat 60tych.
            2. Napisałem o porównaniu do nowych destylarnii w Szkocji bo obecnie butelkują one 3 letnie destylaty, w kontekście pasują jak ulał. O ciekawości, walorach poznawczych nie będę wspominał.
            3. Mackmyra generalnie jest fatalna jakościowo, chociaż kilka single casków zostawia pozytywne wrażenie (podobnie jak w Amrut czy innej Kavalan). Nestville nigdy nie piłem. Z tamtych obszarów jednak nie mam pozytywnych wpomnień jesli chodzi o whisky.
            4. Puni proszę Pana jest nieułożoną, arcytypową młodziutką whisky z której wyłażą wszystkie niedoskonałości związane z wiekiem i masówką butelkowaną w obniżonej mocy (tutaj 43%). Prawie 300 zł za takiego potworka już zakrawa o skandal. Gdyby Pan sparował Puni z kilkoma młodymi Szkotami to wierzę, że dostrzegłby Pan, że pomimo bardzo słabego ich poziomu, i tak oferują więcej (masochistyczna zabawa niestety).
            5. Co do Kill Devil. Nie poważam bardzo rumu jako alkoholu stricte degustacyjnego. Whisky szkocka, irlandzka, japońska a nawet bourbony są o wiele ciekawsze en masse.
            Wspomniane Caroni czy Enmore (stare i bardzo drogie wypusty chociażby włoskich botlerów) wybijają się ewidentnie i tam można znaleźć rzeczy warte uwagi. Moim zdaniem jednak nie jest to zabawa warta poszukiwań i wydawania kilku tysięcy. Hunter Laing też ma bardzo dobrą, wyróżniającą się selekcje. Trudno na miejscu na Dominikanie czy na Jamajce wypić coś na tym poziomie. Miejsce wytwarzania rumu ma znaczenie, dlatego pozwoliłem sobie Pana poprawić. Proszę porównać Kill Devil z różnych regionów. Oni akurat mają bardzo dobrą, zróżnicowaną strategię butelkowania. Można zaśmiać się z Wenezueli etc. jednakże warto wiedzieć, że HL „wydaje” nie tylko wyspiarskie (jak Pan pisze), ale też kontynentalne destylarnie, których nie sposób nie zauważyć.
            6. „Spętanie wymogami apelacji”. To już znów temat bardzo szeroki. W samej Szkocji eksperymentuje się bardzo (związane jest to także z poprawianiem jakości whisky w erze ogromnego na nią zapotrzebowania). Do wyboru do koloru może Pan pić tak dziwne rzeczy (czasem oszałamiające, czasem dramatyczne), że życia Panu nie starczy na kosztowanie.

          • Aleksander Knupp

            1. Przepraszam, źle spojrzałem, za szybko przeczytałem – to było „s-f”. No i dram przepadł :-)
            2. To jest dobry pomysł i być może kiedyś go wykorzystam. Ale istnieją dziesiątki form dziennikarskich, od prostej informacji do sążnistego eseju – to była tylko prosta informacja.
            3. Podstawowa Nestville mi się podobała jako prosty lecz całkiem poprawny blend w śmiesznie niskiej cenie (bodaj 10 euro) – do koktajli jak znalazł. Etykiety, którą się zachwycał Murray nie piłem, ale zamierzam to nadrobić.
            4. Sęk w tym, że w pierwszej degustacji odniosłem bardzo podobne wrażenia i miałem punktować najwyżej 84-85. Coś się jednak w międzyczasie stało i whisky zmieniła się diametralnie, czemu dałem wyraz, stosując zasadę interpretowania wątpliwości na korzyść oskarżonego. Może chodziło o mikroutlenienie w butelce – wierzę w takie rzeczy. Między pierwszą a drugą degustacją upłynął mniej więcej miesiąc, w tym czasie kilka razy do niej zajrzałem, za każdym stwierdzając, że jest coraz lepsza, w końcu zawyrokowałem, że tak niską punktacją robię jej krzywdę. Może istotnie mnie trochę poniosło, może przegiąłem z tymi 90 punktami, może powinienem był napisać, że jest za droga (zwłaszcza przypominając sobie, że np. Caol Ila 12 YO wciąż kosztuje 177 zł). No ale stało się, poszło – jeśli się publikuje regularnie recenzje czegokolwiek, to jest nieuchronne, że co jakiś czas przesadzi się w jedną lub drugą stronę. Proszę mi wierzyć, to są trudne decyzje, naprawdę.
            5. Bardzo dobrze, że mnie Pan poprawił, po prostu przeoczyłem fakt, że to seria różnych rumów z różnych miejsc.
            Powiada Pan: „Trudno na miejscu na Dominikanie czy na Jamajce wypić coś na tym poziomie”. Pewnie ma Pan rację. Inny tego typu projekt, a mianowicie Plantation domu koniakowego Ferrand też dobitnie o tym świadczy. Zachwyciłem się swego czasu ich selekcją rocznikowych rumów z różnych miejsc, które były dobrze wybrane i jeszcze finiszowane we Francji w beczkach po koniaku. Potem ta seria zniknęła z polskiego rynku, teraz znowu wróciła, kto wie, czy nie na fali „mody”, o której Pan pisze – ja uważam, że owa moda nic złego nie robi, a wręcz przeciwnie. Takie czasy: żeby ludzie coś docenili, trzeba zrobić koło tego trochę szumu.
            O Wenezueli nie pisałem z przekąsem, to był po prostu przykład. Jestem otwarty na wszystko, do moich ulubionych marek należy choćby Dictador z Kolumbii (choć nazwa już zupełnie mi się nie podoba).
            6. No tak, ale to nie są jednak eksperymenty tego typu, żeby robić whisky z mieszanki słodów z trzech różnych zbóż, wspólnie zacieranych. Pamiętam, że był nawet problem z włożeniem do beczki belki ze świeżego dębu w Compass Box – SWA się bardzo burzyła.

          • Łukasz Klesyk

            4. „Mikroutlenienie” jak najbardziej działa nawet w zamkniętej butelce.
            Cieszę się bardzo z tego, co Pan napisał. I nie chodzi o Pana samokrytykę czy mój triumf (nie to było moją intencją i nie rozumuję w tych kategoriach). Szacunek.
            5. Kill Devil wypada znać jeżeli profesonalnie zajmuje Pan się ocenianiem takich trunków. To ABC współczesnej sceny rumowej i nie ma innego wyjścia. Szukajmu porozumień więc o Dictadorze (chyba założyli go Polacy jeżeli dobrze pamiętam) nie będę nic pisał :).
            6. cdn

          • Aleksander Knupp

            Tak, Polacy mają w Dictadorze swój udział. Nie wszystko mi się podoba, paradoksalnie – im młodsze wersje, tym lepsze. Ale tak, generalnie lubię ich, więc pozostańmy przy swoich zdaniach.
            Co do reszty – pełna zgoda.
            Dziękuję za cenną wymianę myśli, nawet jeśli chwilami była ostra jak gambit królewski.
            Pozdrawiam,
            łk

          • (Winicjatywa)

            Aleksander Knupp

            Szanowny Panie, nie mam kompetencji, by odnosić się do merytorycznej części dyskusji o whisky i rumie – chociaż w tych sprawach mam pełne zaufanie do Łukasza Klesyka.
            Odnosiłem się do kultury prowadzenia dyskusji (nawet, jeśli ma się merytoryczną rację). Takie retoryczne wystrzały, jak „sugeruję popracować intensywnie nad węchem i smakiem”, „proszę korzystać, wówczas dowie się Pan”, „Pana niekompetencja” są dyskwalifikujące dla mnie, człowieka wychowanego w XX wieku. EOT.

          • Wojciech Bońkowski MW

            Własne gusta budzą widzę duże namiętności i emocje u pana Aleksandra… Przypomina się kultowa dyskusja o wyższości Pabst Blue Ribbon nad Heinekenem… lol…
            https://www.youtube.com/watch?v=snhiofL2Rh4

          • Konstanty Jaxa-Rożen

            co do Pabst Blue Ribbon to w jednym ze stołecznych marketów przecenili go na 2,49 PLN….a nawet nie wiem czy po koniec nie zeszli na 1.99 PLN. Skrzynkami ludzie wynosili. Każdy może się więc przekonać, że jest to napój lepszy niż Heineken :)

          • Wojciech Bońkowski MW

            Drogi Panie,
            Pan nie odnosił się do żadnej kultury. Naprawdę tutaj nie musimy politykierskich gadek uprawiać, stosować chwytów retorycznych, obracać kota…. Proszę przeczytać co Pan do mnie napisał raz jeszcze. Czasem trzeba stanąć w prawdzie ;). Też jestem wychowany w XX wieku i nazywam rzeczy po imieniu i nauczyłem się znosić krytykę.
            Jeżeli zabrzmiałem niegrzecznie i cytowane formuły leżą poza Pana areałem wrażliwości to bardzo Panów Redaktorów przepraszam. Oczywiście za formę.
            Pan Łukasz napisał w punktach co i jak, więc treść jest ok i nie ma niedomówień. Nie trzeba dziękować Panie Redaktorze Wojciechu, chętnie pomogłem w małej korekcie :).

            I jeszcze do Pana Konstatntego: proszę przeczytać rozmowę, wychwycić meritum a nie zobaczy Pan „moich własnych gust” ani za wielkich emocji.

            Ukłony,

    • Aleksander Knupp

      Nakręcił się Pan własnym pisaniem i sobą samym niestety – paternalistyczny, protekcjonalny ton i zero merytoryki – objawy aż nadto widoczne. Wie Pan lepiej ode mnie samego, co piłem i kogo znam – to też typowe.
      Co do meritum: nie mogłem zgadnąć, o co Panu dokładnie chodzi, bo Pan po prostu tego nie napisał, napisał Pan tylko, że moja recenzja „przeszła do historii polskiej fantastyki w temacie single malt” – rzeczywiście – bardzo to „merytoryczne”, podobnie jak nazywanie whisky „syfem”. Puni mi się po prostu bardzo podoba (choć przy pierwszej degustacji wcale tak nie było) i nic na to nie poradzę. Polecam do niej wrócić i wtedy może się Pan przekona, że zasługuje na uwagę.

  • (Importer)

    Ależ się tu podziało w komentarzach… Z jednej strony rozumiem zarzuty, z drugiej widzę swój pierwszy tekst o alkoholu na łożu śmierci, bo obecna dekada doświadczenia to kropla w morzu doświadczenia innych. Make content together, not war.

    • Mariusz Bonkowski

      Temperatura na szczęście stopniowo się obniża. Ja też jestem za pokojem :-)