Perły koloru koralowego
Najpierw cię ignorują, potem się z ciebie śmieją, potem cię zwalczają, a na końcu wygrywasz. Aforyzm Gandhiego jak ulał pasuje do historii wina różowego. Rosé dziś z pewnością osiągnęło ostateczne zwycięstwo – w 2008 roku we Francji po raz pierwszy wyprzedziło pod względem popularności wino białe. Wcześniej musiało jednak przejść przez czyściec szyderstw i niezrozumienia. W dobrym koneserskim tonie było ostentacyjnie nim gardzić albo w ogóle odmawiać mu racji bytu. W tradycyjnych kompendiach winiarskich poświęca mu się od niechcenia przypisik albo pół stroniczki. Na światowej mapie winiarstwa uznawano tylko dwa klasyki – tavel i szampana, którym też wypadało gardzić (bo to mieszanka wina białego z czerwonym, czyli zabroniony gdzie indziej bękart).
Im więcej pojawiało się różowych sukcesów, tym mocniej się z nich nabijano. A to z różowego Mateusa, protoplasty wszystkich globalnych marek, którego przed narodzinami speców od marketingu i analityków konsumenckich zwyczajów wylansowano na rynkowy hit – wino, które mieli ochotę pić nawet ludzie nieprzepadający za winem. (Po niedawnej recenzji, kąśliwej, nie powiem, nowej oferty Biedronki dostałem list od znanego winiarza z Portugalii, autora bardzo ambitnych czerwieni z Alentejo, który z oburzeniem wypominał mi ironię wobec Mateusa Rosé: „Jak Pan śmie nazywać go produktem winopodobnym? Mateus jest sprzedawany na całym świecie, dla mnie to dobry znak!”). A to z Dirka Niepoorta, który z miłości do szampana i nienawiści do różowych zlewek dostępnych wówczas na rynku, w 1999 roku wypuścił Redomę Rosé – pukano się w głowy, że Niepoort znów zdziwaczał.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!