Nie kocham jej
Nie kocham już Riojy. Owszem, łączyło nas wiele, mogę powiedzieć, że to była miłość. Ale potem za dużo było kłótni, zdrad i kłamstw. Oczywiście, nie jestem niewinny, po drodze romansowałem ogniście z jej rywalką – Katalonią z Prioratu, potem było małżeństwo z miłości z fascynującą Italią. Przyjaźnię się też z Galią i Portugalią, w pracy mam kontakt jeszcze z wieloma innymi i przeważnie odbywa się to w kulturalnej atmosferze. Kiedy jednak mijamy się w korytarzu z Rioją, odżywają dawne urazy i jakoś nie mogę przejść nad nimi do porządku dziennego
Oczywiście w latach licealnych to wszystko inaczej wyglądało, byliśmy niewinni, szczerzy, nie było miejsca na oszukiwanie. Ubierała się wyłącznie w jasne ciepłe kolory: rubiny, karminy, amaranty, czasem jakiś brązowy dodatek. Nawet kiedy spryskała się staromodnymi perfumami mamy – tym całym piżmem, cynamonem – to tylko parę kropel, a jej pocałunek był świeży i soczysty jak dojrzałe maliny i truskawki.
Czytała najlepszych autorów literatury hiszpańskiej lat 1950. i 60. – Lópeza de Heredię (zwłaszcza Viña Tondonia, to genialna powieść z 1964 r.), Murrietę, Bilbainasa, Francisco de la Rioja Alta, pierwsze książki Riscala (potem on się popsuł, zaczął pod publiczkę pisać), słuchała dobrego klasycznego rocka takich kapel jak CVNE. Można było z nią godzinami rozmawiać, otwierała się kieliszek po kieliszku i nie było to nigdy męczące. No i uwielbiałem jej blond włosy, które pachniały sianem i miodem, i przypominały mi beztroskie lato na wsi, gdy nie było dedlajnów i byliśmy królami życia.
Potem zaczęło się coś psuć. Coraz więcej się malowała, fioletowe cienie do powiek, gruba warstwa szminki; zamiast malin smakowała plastikiem. Nie oszukujmy się, sporo przytyła – to już nie była ta gibka kibić, piękne kościste policzki, od tych waniliowych koktajli przybywało jej fałdek w zastraszającym tempie. Zaczęła preferować napoje wyskokowe i wermuty, poniżej 14,5% już nic nie piła. Obracała się w coraz gorszym towarzystwie, szczególnie tej swojej kuzynki Ribery, a to jest taka nuworyszka, której naprawdę nie cierpię. Zamiast literatury teraz tylko shopping, modne sklepy, knajpy z gwiazdką Michelina, zakupy, metki, poniżej 25€ nic nie kupowała. To już nie była młodość, odnosiła się teraz do mnie z rezerwą, a nawet wielką rezerwą. Mówiła, że nie rozumiem jej „alta expresión”. Prowadzała się z jakimiś budowlańcami, bankierami bez ładu i składu. Bolało bardzo, ale miałem dosyć tych kłamstw i kłamstewek, postanowiłem o niej zapomnieć.
Minęło dużo czasu. Teraz mówi, że się zmieniła, przeszła na dietę, skończyła z amerykańskimi kochasiami. Koniec z rezerwą, już będzie ze mną szczera i może spróbujmy jeszcze raz. Co z tego, że teraz mi proponuje powrót do dawnych lat albo żebyśmy się spotkali bez zobowiązań, wyskoczyli gdzieś za 20–25 zł? Do takich spotkań przy łubiance truskawek to ja mam Garnachę z sąsiedniego departamentu, na którą się często natykam, gdy idę do supermarketu. Albo Rodanię, która przynajmniej nie udaje kogoś, kim nie jest. No i oczywiście Italię, z która mnie wiele łączy duchowo. Nie, zdecydowanie nie mam ochoty na poważny związek z kimś, kto tak mnie zawiódł, manipulował mną i po kim nie wiadomo, czego się spodziewać. Zaufanie łatwo utracić, bardzo trudno zdobyć na nowo.