Oh la la
Ponieważ po trzecim czwartku listopada – listopad to niebezpieczna dla winomanów pora – każdy pijący zgłasza się po kolei do konfesjonału, przyszedł czas i na niżej podpisanego. Tak, proszę księdza, wypiłem. Nie, proszę księdza, nie całą butelkę, jeden kieliszek. Otóż nie, proszę ksiądza, bynajmniej, całkiem mi smakowało. Tak, proszę ksiądza, pokusa była straszna, by wypić drugi, ale autko czekało za drzwiami jak dziecię zagubione w drodze do przedszkola. Oczywiście, że pamiętam nazwę mimo całego jej skomplikowania: Oh la la! – tak się nazywało. Oh la la! 2012. W gospodzie Winkolekcji, proszę księdza, tym znanym gnieździe grzeszników. No przecież, proszę księdza, odmówiłem w pokucie trzy zdrowaśki i poklęczałem chwilę na grochu. A dokładniej rzecz biorąc, na ciecierzyczy, bo humus domowy szło się robić.
I tak rok w rok. Rok w rok odgrywamy na publicznej scenie tę samą śpiewkę. Pić beaujolais nouveau, nie pić. Dać się wciągnąć czy zachować zimną krew i pogardliwie się uśmiechać. Wspomnieć przy okazji o crus, czy nie wspominać, że jest ich dziesięć i w ogóle są świetne, nie zapominajcie. Przyjąć postawę wyrozumiałą, jeden, dwa kieliszki i basta, bo kompromis jest matką negocjacji, także z samym sobą. Słowem, odtańczyć nasz godowy taniec dyskusyjny. Trochę nudno, a trochę fajnie, każdy wyłazi z kąta, w którym żłopie co innego i podąża do brodu, gdzie spotykają się wszystkie zwierzątka. I dyskutują o tym, czy dobrze robią, że się spotykają.
Nie narzekam, każda społeczność potrzebuje raz na jakiś czas się zlecieć i zaśpiewać rytualną piosenkę. Na horyzoncie już kolejna okazja: zbliżają się święta. Co podać na świąteczny stół? Pić czy nie pić w Wigilię? Oh la la, proszę księdza, to bardzo trudne pytanie.