Włoski pewniak
Winiarnię Garofoli odwiedziłem w 2001. Jako student podróżowałem po winnicach autostopem, tamtym razem podrzucił mnie miły policjant. Zostałem przyjęty ze standardową włoską gościnnością, do chwili, gdy w biurze nie pojawiła się Daria Garofoli. Wtedy gościnność weszła na wyższy poziom, uścisnąć mi dłoń wyszedł mąż Gianfranco i szwagier Carlo, pstrykaliśmy pamiątkowe zdjęcia przed kadziami fermentacyjnymi, degustacja się przedłużyła, więc zostałem zaproszony do domu, po drodze odebraliśmy ze szkoły córkę Caterinę, potem na stole pojawiła się szynka, ser i jeszcze więcej wina. Poczułem, że na drugi dzień dostałbym już własny pokój, a przecież byłem tylko przypadkowym autostopowiczem.
Ta historia przypomniała mi się, gdy Marek Kondrat opowiadał o swoim imporcie win z małych (Garofoli to nie taki maluch: 1,5 mln flaszek), rodzinnych winnic, które mają swoją wielopokoleniową tradycję i opowieść wbudowaną w wino. Ta idea przyświeca Kondratowi od lat – Garofoli to jeden z producentów w portfolio dawnego Winarium, którzy teraz przeszli pod skrzydła nowej firmy Kondrat Wina Wybrane. Ta „opowieść o winie” to często truizm, chwyt marketingowy. Biorąc jedną flaszkę z półki, żeby ją obalić tego samego wieczoru, tej „narracji” nie potrzebujemy. Jednak kiedy się wraca do win takich jak Garofoli na przestrzeni lat, poza stałą jakością (to jest oczywiście wymóg minimalny) znaczenia nabierają właśnie te osobiste drobiazgi, jak bezinteresowna serdeczność pani Garofoli i wiśniowy smak Montepulciano, pitego z gwinta na murku z widokiem na Adriatyk.
W sumie zawsze lubiłem wina Garofoli, zwłaszcza te tańsze, które nie otwierają co prawda nowych horyzontów i nie zapadają szczególnie głęboko w pamięć, ale są solidnym wyborem zawsze wtedy, gdy potrzebujemy czymś popić lazanię albo kluski z krewetkami.
I właśnie ta bezpretensjonalna codzienność jest siłą takich flaszek jak Verdicchio dei Castelli di Jesi Classico Serra del Conte 2011 (35 zł), soczystego, dobrze kwasowego wina z ładną goryczką w końcówce, która przyda się bardzo do jedzenia właśnie (to jest to samo wino, które już polecałem w fikuśnej butelce–amforze).
Namawiam też do wydania 10 zł więcej na Verdicchio Macrina 2011, wino ciut bardziej intensywne, słonawo-mineralne, wytrawne, ciekawe, broniące się nawet bez krewetek.
Najbardziej znanym winem białym Garofolich jest Verdicchio Podium: późniejszy zbiór i blisko roczne dojrzewanie w kadzi stalowej (żadnych beczek!) daje wino o znakomitej mineralnej głębi, w którym goryczka typowa dla szczepu verdicchio przypomina wręcz aspirynę, ale jest też bardzo dużo owocu (grejpfrut). Ceną za głębię i strukturę jest wyższy alkohol, natomiast dla kieszeni to wino wciąż łagodne (w tej chwili w sprzedaży rocznik 2010, 67 zł).
50% produkcji Garofolich to wina czerwone. Na zdrowy rozum to one bardziej spodobają się przeciętnemu polskiemu konsumentowi. Zwłaszcza dwa najtańsze: Rosso Piceno Fàrnio 2011 (70% montepulciano, 30% sangiovese) utrzymane w stylu Beaujolais, ale z włoską słodyczą owocu, niskim kwasem, miękkie, łatwiutkie no i tanie: 34 zł.
Za 44 zł– Rosso Conero Guasco 2011 (montepulciano już bez sangiovese), wino konkretniejsze, gęstsze, ale wciąż miękkie jak plusz i superowocowe (śliwki): Italia dla lubiących Hiszpanię.
Droższe wina czerwone smakowały jeszcze bardzo młodo, z niewtopionymi (choć delikatnymi) nutami beczki i wyraźnym garbnikiem:
Rosso Conero Piancarda 2009 (56 zł) i flagowe Conero Riserva Rosso Agontano 2008 (99 zł), wino może nie stereotypowe, ale przewidywalne w swojej megakoncentracji, ziarnistych garbnikach, wysokim (choć w sumie wtopionym) alkoholu i śliwkowych smakach prawie à la amarone. W ostatecznym rozrachunku wolę chyba tutejsze tanie wina, które mają naprawdę znakomity stosunek jakości do ceny.
Degustowałem na zaproszenie importera Marek Kondrat Wina Wybrane.