Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Luksus słusznych poglądów

Komentarze

Zbliżają się święta. Może cieszycie się na rybę w galarecie, a może wcale nie – i angażujecie się w akcję społeczną „Nie kupuj żywych karpi”. Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, jakie wino podać do foie gras. Szampana, tokaj czy sauternes’a? Inni myślą o gęsich wątróbkach z moralnym obrzydzeniem. Jeszcze inni uwielbiają je, ale czują, że zajadać się nimi ze smakiem już im nie wypada.

Tak czy owak, spotkamy się przy suto zastawionych stołach, może uda nam się nie rozmawiać o polskiej polityce, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa poruszymy kwestię cierpienia zwierząt, globalnego ocieplenia, smogu, zatykającego trzewia ryb plastiku. Pogadamy o tym, że nie należy jeść łososia, tuńczyka też nie za dużo, a bałtyckich śledzi lepiej w ogóle nie tykać, choć i tak wsuniemy je ze smakiem, okraszone cebulką lub śmietaną. Będziemy przy tym zachwalać gościom rieslinga z uprawy biodynamicznej, od niechcenia rzucimy, że przyszłość winiarstwa ekologicznymi uprawami stoi. Wszyscy bowiem przy świątecznym stole chcemy wierzyć, że świat można naprawić. I że w naprawianiu tym bierzemy czynny udział, choćby kupując biodynamiczne szampany czy mięso z naturalnej hodowli. Lubimy w każdym razie karmić się tym przekonaniem nie mniej niż produktami z biocertyfikatem. My, syte społeczeństwo XXI wieku, uznaliśmy, że pożywienie nie jest li tylko kwestią estetyczną – jego wybór może być wyrazem moralności i troski o środowisko.

O kwestii etyki i estetyki jedzenia traktuje książka Witolda Szabłowskiego Jak nakarmić dyktatora. Niechże ten rozrywkowy tytuł was nie zraża – książka jest poważniejsza, niż się wydaje. Szabłowski odnalazł kucharzy największych dwudziestowiecznych tyranów, by zadać im pytania o ulubione potrawy Husajna, Castro, Hodży, Idiego Amina czy Pol Pota i spróbować zrozumieć, jak to jest, gdy gotuje się dla ludzi, którzy swoich przeciwników rzucają na pożarcie krokodylom czy wbijają im w odbyt szklane butelki, by następnie stłuc je kopniakami. Dla tych, którzy jedzą frykasy, gdy ich pobratymcy głodują, i którzy nie tracą apetytu po wydaniu rozkazu o zagazowaniu tysięcy ludzi.

Owszem, jest w książce Szabłowskiego trochę „pornografii” estetyzującej zło, jaką znamy chociażby ze słynnej powieści Łaskawe Jonathana Littella. Niemniej ten fabularyzowany reportaż w sposób interesujący pokazuje podobny we wszystkich przypadkach mechanizm. Oto Abu Ali, kucharz Saddama Husajna, chłopak z biednej rodziny. Marzy o kupnie samochodu. Kończy więc szkołę gastronomiczną, i gdy już ma podjąć pracę w pięciogwiazdkowym hotelu, wybucha wojna z Kurdami. Wysyłają go na front, ale szybko okazuje się, że gotowanie idzie mu znacznie lepiej niż strzelanie. A potem okazuje się, że idzie mu tak dobrze, iż zostaje prywatnym kucharzem generała. Stamtąd trafia na rządowy kurs, potem do rządowej szkoły, aż w końcu wzywa go na audiencję prezydent kraju i pyta, czy Ali zgodzi się dla niego pracować. „Czyż mogłem odmówić Saddamowi? Nie wiem, wolałem nie próbować” – konkluduje pierwszy bohater Szabłowskiego.

Gotowanie dla tyrana to stąpanie po polu minowym. Jeden fałszywy ruch, źle doprawiona zupa, ból brzucha po posiłku i możesz dostać kulkę w łeb. W cieniu tego strachu żyli wszyscy kucharze dyktatorów. Wszyscy próbowali udobruchać swoich władców podobnie – gotując im potrawy z rodzinnych stron, odtwarzając „smaki jak u mamy”, uczyli się tego od ich żon i sióstr, zdobywali przepisy fortelem. Uczłowieczali morderców, rozwiewając swój strach, który bladł również w obliczu apanaży i przywilejów – władcy w dobrym humorze sypali pieniędzmi i prezentami. Kucharze wiedzieli też, że nie warto myśleć za dużo. Otonde Odera, kucharz Miltona Obote, a potem Idiego Amina, wyznaje: „Tego nauczyłem się w domu białego człowieka. Myć ręce, dobrze się ubierać i nigdy za dużo nie mówić. Nikt od kucharza nie oczekuje, żeby miał poglądy”.

Brak poglądów nie pomógł Oderze utrzymać się przy Aminie do końca. Na skutek dworskiej intrygi ledwo uszedł z życiem, wygnano go ostatecznie z Ugandy do rodzinnej Kenii. Wstrząsający jest fragment, gdy osiemdziesięcioletni Otonde wyznaje Witoldowi Szabłowskiemu: „Dom – sam widzisz. Dziury w ścianach i dachu są tak wielkie, że możesz przez nie przełożyć dłoń. Kiedy pada deszcz, pada nam na głowy. Kiedy wieje wiatr, wieje nam na twarze. Widziałeś też nasz wychodek – to głęboka dziura w ziemi. Zawsze idąc w nocy za potrzebą, boję się, że tam wpadnę i utopię się w gównie, zanim ktoś to zauważy. Powiedziałbyś, że tak mieszka człowiek, który gotował dla prezydentów? Któremu rękę ściskali i pułkownik Kaddafi, i cesarz Hajle Sellasje?”.

Czytając książkę Szabłowskiego, miałam z tyłu głowy drwiny Gombrowicza z lęków Zachodu i naszej wiary, że cierpienie i zło na ziemi da się wyeliminować. W rozmowie z Dominikiem Roux pisarz, który raz po raz wylatuje z listy szkolnych lektur, sarkastycznie zapytywał: „Bomby atomowe? Kilka wieków temu umierano przed trzydziestym rokiem, zarazy, nędza, diabeł, czarownice, piekło, czyściec, tortury… czy wam się w głowie nie przewróciło od nadmiaru wygód…?”.

No właśnie, czy nam się nie przewróciło? Pijmy biodynamiczne szampany, niech nam pójdą na zdrowie. Nie łudźmy się jednak, że te piękne gesty jakkolwiek zmieniają świat. Jego większa część nie ma mentalnej przestrzeni, by zajmować się globalnym ociepleniem. Mekong spływa plastikiem. W Citarum więcej jest odpadów fabrycznych niż wody. Ganges to jedno wielkie szambo. Nie chodzi teraz o to, by nic z tym nie robić. Nie musimy przykładać ręki do cierpienia. Ale warto mieć trzeźwe poczucie proporcji. Nasze słuszne moralnie żywieniowe wybory to gustowny dodatek do wielkomiejskich wieczorów.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.