Listy do M.
Drogi Zbigniewie,
Wyglądając przez okno mojego pałacu, leniwie mieszam herbatę łyżeczką. Staram się zawsze wykonać co najmniej pięć ruchów w prawo, a jedynie trzy w lewo – nigdy równo. To trochę jak z moimi obserwacjami dotyczącymi poszczególnych roczników merlota uprawianego w Tadżykistanie. Wyobraź sobie, że nieparzyste roczniki wychodzą tam co trzy lata lepiej, a parzyste gorzej, chyba że chodzi o uprawy w zachodniej części jeziora Karakul – wtedy jest odwrotnie, choć i to zależy od warunków pogodowych. Zresztą, jeśli pada co roku, wina są wyjątkowo słabe. Albo jeśli jest susza. Choć gdy sucho jest w okresie letnim a wilgotno w zimowym, to szanse na lepszą jakość winogron są zdecydowanie większe, niż gdy jest na odwrót.
Na wiele rzeczy oczy otworzyła mi dopiero lektura portalu Twoje Wina, choć przyznaję, że nadal nie wyczuwam w rieslingu tego aromatu sztywnej łodygi rzuconej gwałtownie na lekko jedynie zwilżoną bawełnę. Przesyłam Ci jednak bardzo ciekawy fragment tekstu dotyczącego szczepu Carménère:
Obecnie już wiemy, iż Carmenere powstał ze skrzyżowania ze sobą Cabernet Franc oraz Gros Cabernet, jednak popularna jest hipoteza, jakoby opisywana przez Pliniusza Starszego „biturica” pochodziła z Półwyspu Iberyjskiego, podobnie jak pierwsza pizza. Nie przeszkodziło jej to być cenioną winoroślą w starożytnym Rzymie. Co więcej – w Toskanii Carmenere określa się mianem Predicato di Biturica, w Niemczech – Das Biturica, a we Francji – Merlot and also the name by which the city of Bordeaux was known during that era.
Jeśli więc w Waszym kieliszku jest wino o 65% zabarwieniu rubinem a tylko 20% zwyczajną wyciśniętą wiśnią wymieszaną (w drewnianej bali lub zwykłym wiadrze) z jagodami, musztardą, czekoladą, zasypaną ziemią z wilgotnego, leśnego runa o delikatnych garbnikach i niezwykłych niuansach mokrej sierści psa to na 99% pijecie właśnie Carménère. Lub jakiekolwiek inne wino.
Co o tym sądzisz Zbigniewie? Wyczekuję wieści od Ciebie, a także tej dyszki którą zostawiłem koło telefonu.
Drogi Władysławie,
Dziękuję Ci za Twój niezwykle ciekawy list, drzemka była mi naprawdę potrzebna. Później przegryzłem prawdziwego polskiego ziemniaka za jedyne 49,90 zł z Niebieskiego Bawoła i zaraz po tym skonsultowałem się z kilkoma osobami z branży, co sądzą o Twoim spojrzeniu na tadżyckiego merlota i czy pili kiedyś smaczne Carménère. Jeden z warszawskich sommelierów napisał mi tak: „Degustacja kolejnych kieliszków z północnej części Tadżykistanu to jak turystyczna wyprawa batyskafem na dno Rowu Mariańskiego. Ciemno się robi przed oczami i właściwie nic nie czuję, choć po jakimś czasie podniebienie, a potem cała czaszka pulsuje i zgniata się niczym puszka pod wpływem wysokiego ciśnienia. Nic nie jest tak samo, brakuje smaku mięsa w warzywach, a ciało przeszywa potworny ból. Na szczęście jest piwo.” A to głos z innej części kraju: „Co tam jakieś merloty i carmenery, spójrzcie na tego rieslinga. Jest ABSOLUTNIE GENIALNY, FANTASTYCZNY, DOSKONAŁY oraz – o czym nie wspominałem wcześniej – GENIALNY.” Głos rozsądku zabrzmiał ponownie z Warszawy i choć oszczędny wydaje się, drogi Zbigniewie, odpowiadać na Twoje wątpliwości: „Wszystko co dotyczy merlota z Tadżykistanu, zamyka się w jednym słowie, które znaczy jednak tyle co cała ich mnogość – śnieguliczka.”
Obiecaj, że w następnym liście opowiesz mi o swojej wyprawie w poszukiwaniu dobrego węgierskiego zinfandela. Odnośnie dyszki – nie widziałem.