Kierunek: Erdőbénye!
Jeśli nie macie jeszcze planów na zbliżający się długi, sierpniowy weekend, a wizja spędzenia tego weekendu nad polskim morzem jakoś Was nie przekonuje (nie dziwię się, brak opłat za autostrady sprawi, że przyjedzie tam jeszcze więcej osób), wciąż jeszcze możecie spędzić go w naprawdę ciekawy sposób. I będzie można opowiedzieć znajomym o czymś innym niż ryba z głębokiej frytury.
Jako zdiagnozowany tokajofil zachęcam Was do podróży na Węgry. A konkretnie na festiwal Bor, Mámor, Bénye odbywający się w położonym w regionie tokajskim Erdőbénye. Wiernym Czytelnikom nazwa tego miasteczka nie brzmi obco, zachęcaliśmy już do tej wycieczki w zeszłym roku i osobiście zdawałem relację z pobytu. Już wtedy nie miałem też wątpliwości, że w tym roku będę tam ponownie i wiedziałem co mówię – właśnie powoli przygotowuję się do wyjazdu.
Wzorem mojego #Przewodnika do Tokaju, podam teraz kilka powodów dla których i Wy powinniście się tam udać:
1. Festiwal – Bor, Mámor, Bénye (Wino, Lśnienie, Bénye), co podkreślaliśmy już wielokrotnie – jest chyba najciekawszą i jedną z najfajniejszych imprez winiarskich na Węgrzech. W tym roku trwa do 15 do 17 sierpnia i z grubsza polega na nieśpiesznym przemieszczaniu się pomiędzy winiarniami, warsztatami winiarskimi i kulinarnymi, degustowaniu win i jedzenia, wysłuchiwaniu koncertów oraz na wszechobecnym relaksie.
2. Dojazd – Daleko nie jest. Z Warszawy to mniej niż 600 km, z granicy polsko-słowackiej – mniej niż 200 km.
3. Charakter imprezy – Choć tytuł poważny, kryją się za nim same plusy. Przez cały czas trwania festiwalu, Erdőbénye jest miastem zamkniętym dla ruchu kołowego – wszystkie czynności wymienione w punkcie 1 można więc dokonywać bez obawy o potrącenie. Zamknięcie oznacza także, że wszelkie karnety (w formie opasek na rękę) można zakupić jednorazowo przy wejściu (tam otrzymamy też mapki i wszelkie broszury informacyjne), można też płacić każdorazowo za interesujące nas degustacje.
4. Kulinaria – Nawet jeśli ktoś nie przepada za winem (jest ktoś taki?), powinien przyjechać już ze względu na samo jedzenie. W każdej odwiedzanej winiarni można zjeść coś naprawdę smacznego, do Erdőbénye ściągają kucharze z najlepszych węgierskich restauracji i na miejscu tworzą prawdziwe arcydzieła kulinarne. Co ważne – porcje nie przygniatają ani swoją wielkością, ani ceną , można więc faktycznie degustować w kilku miejscach nim ostatecznie braknie nam zarówno miejsca w żołądku jak i dalszych sił witalnych (patrz punkt 6).
5. Wino – Zakładam że jednak główny cel przyjazdu dla większości z nas. Erdőbénye skupia w większości małych winiarzy (pisałem o tym w garażowym tekście), więc często obcujemy z butelkami których wyprodukowano ledwie kilkaset sztuk. Jest kilka obowiązkowych adresów: oczywiście Karádi-Berger, którego właściciel Zsolt jest jednocześnie głównym organizatorem festiwalu, a którego wina mieliśmy w ostatnim czasie okazję wielokrotnie opisywać. Ábrahám, Zoltán Jakab, Attila Homonna – garażowa produkcja i często jedyna okazja na spróbowanie i zakup. Świetnych win można spróbować w winiarni Bardon. Ale tak naprawdę, jeśli tylko starczy Wam sił – starajcie się odwiedzić jak najwięcej miejsc, dla mnie zeszłorocznym odkryciem był właśnie Zoltán Jakab, ale nie mam pojęcia, kto będzie tegorocznym…
6. Relaks i konieczny odpoczynek – W wielu winiarniach zorganizowane są strefy relaksu – czasami są to leżaki, pufy i poduszki na których można usiąść, czasami – po prostu trawnik na którym można rozłożyć koc, by następnie z zakupioną, schłodzoną butelką wina ów relaks kontynuować. Region tokajski ma to do siebie, że pogoda zwykle tam sprzyja, nie zapomnijcie więc o kocach, kremach do opalania i nakryciach głowy.
7. Zakupy – Oczywiście wskazane, większość winiarzy nie ma jeszcze importera w Polsce, poza tym to szansa na zakup w cenach producenta, czyli najniższych możliwych. Sugeruje jedynie, by nie wykupić od razu całej produkcji w pierwszym odwiedzanym miejscu, może się okazać, że następne dwa będą jeszcze lepsze.
Do zobaczenia w Erdőbénye!