Igła
Prom relacji Paros – Tinos przybija do portu wczesnym wieczorem. Wyspa jest w lipcu gorąca i wietrzna jednocześnie.
Chora – główne miasto Tinos – dosyć tłoczna i żywa, pełna naprawdę dobrych restauracji, z długą nadmorską promenadą, zdolną pomieścić turystów, którym nie wystarcza lub których męczy Mykonos, położona w odległości wzroku mekka imprezowiczów i celebrytów. W dynamicznym krajobrazie Tinos raz po raz wyrastają duże i zdobne gołębniki, zaszłość z czasów weneckiej przynależności, utrwalony już symbol wyspy. Mieszkańcy rozpierzchli się pośród kilkudziesięciu wiosek i kilkuset kościołów – ciężko mieć na tinoskiej ziemi wrażenie przeludnienia.
Tinos miała być wyczekiwanym przystankiem w letnim maratonie po kilku dniach spędzonych na promach w podróży od jednego do drugiego kawałka cykladzkich lądów, na które schodziliśmy dosłownie na kilka godzin i napychaliśmy ciasny worek czasu zbyt dużą ilością zajęć i win. Odpoczywaliśmy na pokładzie, popijając chłodne wino z termosu. Prom zdawał się płynąć bez końca.
Była na pewno lipcowa środa. W skwarze i wietrze, w oślepiającej bieli greckich murów, otworzyliśmy 10+12 Domaine de Kalathas, jedynego producenta, z którym – wiedzieliśmy to już – nie uda nam się spotkać podczas krótkiego pobytu na wyspie. I tu powtórzę: Tinos miała być przystankiem, a okazała winiarską Kolchidą.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!