Fałszywa alternatywa
Nie da się ukryć, że cabernet franc jest dziś pieszczoszkiem krytyków i winiarzy – od Bordeaux przez Węgry po Argentynę. Jak to się jednak stało, że ten porzeczkowy balon napompowano do tak przesadnych rozmiarów? Więcej w tym kreacji niż substancji.
Cabernet franc jest przecież niczym więcej niż cienką, zabiedzoną wersją cabernet sauvignon. W nagle odnalezionej miłości do niego trudno nie dostrzec rytualnego „mordu ojca” na najpopularniejszej i najlepszej odmianie winorośli na świecie, czyli cab sauv właśnie. Oczywiście, ten ostatni jest ojcem surowym, wymagającym, czasem wręcz oschłym. Nie bawi się z dziećmi winomanami w żadne kwiatowe bukiety, żadne pét-natowe weekendy nad rzeczką. Wpaja swoimi mocarnymi taninami nieugięte zasady moralne: najważniejsza w winie jest konstrukcja, wytrawność, esencja.
To zatem normalne, że w okresie nastoletniego buntu poszukujemy alternatywnych wzorców i wujek cabernet franc, taki wyluzowany lekkoduch, z którym można wybrać się na bezbeczkową wyprawę, wydawał się idealny. Na ojca się jednak nie nadaje i w tym sensie nigdy nie zdoła zastąpić cabernet sauvignon, o czym zresztą dobrze wiedzą w ojczyźnie obu odmian. W Bordeaux nikt bowiem „frankowi” nie powierza pierwszoplanowych ról, jest zawsze postacią drugiego szeregu. Nawet w tych sławnych winach, które zawierają go najwięcej – Ausone i Figeac z wapiennego płaskowyżu w Saint-Émilion – występuje przecież zawsze pod czujnym okiem sauvignon.
Zobaczmy też, co się dzieje, gdy wypuścić cabernet franc na solowy występ. Zamiast głębokiej jak noc czarnej porzeczki cassis – czerwona, i to wraz z liśćmi i szypułkami. Zamiast legendarnych tanin cabernet sauvignon, zimnych jak marmur i drobnych jak diamentowy pył – jakiś dziwny posmak grafitu albo wręcz ziemi do kwiatów. Zamiast starannie dozowanej paprycznej świeżości – po prostu liściastość. Smak liści jest dobry w herbacie; w winie poproszę o owoc (kwiaty, mięso, strukturę, terroir – niepotrzebne skreślić). Opiewane wszem i wobec węgierskie „Villány Franc” to de facto zmodyfikowane wersje mieszanki bordoskiej, w której dominacja cabernet franc pełni funkcję bardziej marketingową (spójrzcie, mamy wreszcie na Węgrzech coś unikatowego!) niż merytoryczną. Czyste franki z Toskanii, sute od alkoholu, pozbawione świeżości (w przypadku tego szczepu to duże osiągnięcie!), to w istocie kolejny nieudany – po merlocie – eksperyment w poszukiwaniu alternatywy wobec cabernet sauvignon. To samo we wspomnianej już Argentynie – niezależnie od zalewu punktów Sucklinga czy Atkina trudno dostrzec w andyjskich cabernet franc choć jeden wyróżnik, który by je stawiał ponad bliźniacze malbeki czy cab sauv.
A co z Loarą, zapytają obrońcy cabernet franc? Oczywiście, loarskie wcielenia tej odmiany są pyszne. Ja sam znajduję ogromną przyjemność w kieliszku ciut schłodzonego, bezbeczkowego saumura czy chinona. Nie są to jednak jakieś zupełnie nowe ekspresje franka – niektóre cechy wyjaskrawiają, jak liść porzeczkowy w lekkim bourgueil czy tytoń w starszych butelkach z Saumur. W odpowiednim gastronomicznym kontekście stają się po prostu elementem lokalnego kolorytu, a solo doceniamy te wina po prostu za tożsamość i regionalny styl. Nie czyni to jednak z cabernet franc nadzwyczajnej odmiany, podobnie jak z innych loarskich ciekawostek, takich jak pineau d’aunis czy romorantin. Są to jednak przyjemności muzealno-etnograficzne. Cabernet franc ma, rzecz jasna, większy zasięg, ale nawet na własnym loarskim stadionie gra układa mu się coraz trudniej, gdy trzeba sięgnąć wyżyn. Które bowiem ze wspomnianych chinonów czy saumurów postawilibyście przy wielkich interpretacjach cabernet sauvignon z Bordeaux? Żadna Olga Raffault nie dorówna Château Margaux, a Clos Rougeard – mimo jego szalonej medialnej kariery i cenowych skoków – trudno zestawiać z Lafitem bez narażania się na śmieszność. Głębia nie ta, szlachetność rysunku – bez porównania, potencjał leżakowania nawet w ćwierci niepodobny. Nawet tym najlepszym ziołowo-grafitowa słoma wychodzi z butów. Bordoskie cab sauv to monumenty cywilizacji winiarskiej, czołowe cab franki z Loary – wina lokalne. A jeśli tutaj ta odmiana nie jest w stanie przebić szklanego sufitu, to nigdzie nie zdoła.