Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Szczęśliwe anioły

Komentarze
Nie piję mocnych alkoholi. W domu mam kilka butelek otwartych od lat, z których korzystają tylko goście. 20-procentowe porto to maksimum tego, co z własnej inicjatywy wprowadzam do ustroju. Ale, by tak rzec, doceniam. Doceniam dużej klasy destylaty i zawsze chętnie się nad nimi pochylę. Johnny Walker czy Gin Lubuski nie interesują mnie zupełnie, natomiast wszelkie rzemieślnicze alkohole bardzo – robione tak jak dobre wino, to znaczy z dbałością o każdy szczegół, przez ludzi z krwi i kości owładniętych obsesją jakości.

Takim facetem jest Marc Darroze. Miałem szczęście degustować z nim kilka razy i każdy taki wieczór jest niezapomniany. „Obsesja” to w jego przypadku właściwe słowo. Darroze żyje armaniakiem. W obyciu jak typowy Gaskończyk jest szorstki i dumny. Łagodnieje dopiero, gdy opowiada o wyszukiwaniu beczek starej gorzały wśród miejscowych chłopów.

Armaniak proszę! © Jacek Taranko / Winoioliwa.com.

W uprzemysłowionym świecie dzisiejszych destylatów okręg Armagnac na zachodzie Francji (o winach tu powstających pisałem niedawno tu) jawi się jako ostoja wiejsko-rzemieślniczej tradycji. Białe wino wciąż destyluje się tu pradawną metodą jednokrotnej destylacji w miedzianych alembikach. Ale armaniaki Darroze’ów to jest ortodoksja ortodoksji. Darroze’owie – firmę założył w 1974 r. ojciec Francis na potrzeby rodzinnej restauracji, a dziś jednym z głównych odbiorców Marka jest jego siostra Hélène prowadząca kilka słynnych lokali w Paryżu i Londynie – specjalizuje się w luksusowym négoce, czyli handlu armaniakami. Marc Darroze wynajduje je wśród miejscowych rodzin, które robią często kilka baryłek do prywatnego użytku. Niektóre z nich mają po kilkadziesiąt lat! W składzie Darroze’ów są dalej starzone, butelkowane – na zamówienie i w zależności od potrzeb. I żadnego mieszania! Butelka od Darroze’a nosi na etykiecie nazwę gospodarstwa, z którego trunek pierwotnie kupiono. Niektóre z nich to wręcz armaniaki jednoszczepowe, czyli istne białe kruki.

Darroze – gwarancja perfekcji. © Jacek Taranko / Winoioliwa.com.
Od dwóch lat produkty Darroze’a importuje do Polski Robert Mielżyński. W ramach kolejnej znakomitej degustacji próbowaliśmy armaniaków rocznikowych, które na razie są w Polsce niedostępne. Już najmłodszy, Domaine Couzard Lassalle 2000, zadawał kłam stereotypowi, że destylat tym lepszy,,im starszytym lepszy” – 100% szczepu Folle Blanc dało trunek o pięknej finezji i świeżości, niemal lekki. Domaine de Bertruc 1990 to z kolei 50% Ugni Blanc i 50% hybrydy Baco – wbrew pozorom skład szczepowy ma dla armaniaku ogromne znaczenie, Baco nadaje mu rustykalną moc i pazur, słony finisz tego 23-letniego trunku ciągnął się bez końca.

Kolejne dwa roczniki – Domaine de Busquet 1982 i Château de Gaube 1971 – okazały się trudniejsze w degustacji, były gwałtowne, z mocnymi bukietami fuzlowo-octowymi. 1982 to 100% Baco Noir, styl bardzo wiejski; 1971 kończył się po minucie ładną harmonią, ale również jest przeznaczony dla znawców. Natomiast żadnych wątpliwości nie wzbudził Château de Gaube 1964, majestatyczny armaniak pachnący egzotyczną skórką pomarańczy, gładki jak jedwab – gdzie się podział jego alkohol?
Żadnych wątpliwości. © Jacek Taranko / Winoioliwa.com.

Armaniaki rocznikowe Darroze’a to kolekcjonerskie unikaty dostępne po kilkaset butelek. Od paru lat Marc Darroze butelkuje jednak także autorskie mieszanki zwane Les Grands Assemblages, których pełna gama – 7 etykiet – dostępna jest w sklepie Mielżyński All Around Wine. Wersja 8-letnia (179 zł) jest dobra na początek romansu z armaniakiem, intensywna, na wskroś mocno, gronowo-torfowa, ale namawiam do dopłacenia paru groszy za wersję 12-letnią: ma więcej złożoności i wyraźne nuty słono-morskie (262 zł).

To nie może być prawda. © Jacek Taranko / Winoioliwa.com.

Grand Assemblage 20-letni mocnym aromatem torfowym przypomina szkocką whisky, jest najostrzejszym z tej siódemki (328 zł). Objawieniem okazał się za to 30-letni: jest tu wszystko, słodycz owocu, korzenność beczki, słoność Atlantyku; armaniak mniej ostry, bardziej ułożony, skomponowany niż tutejsze wersje rocznikowe, ale równie doskonały. Jest to flaszka pioruńsko droga (446 zł), ale też jeden z najlepszych armaniaków, jakie kiedykolwiek piłem. Przyćmił on solidny, słodko-łagodny 40-letni (578 zł) oraz bardzo długi, logiczny, jedwabisty 50-letni (1228 zł, niestety). Przyćmić natomiast nie był w stanie wersji 60-letniej. W pozbawionym jakiejkolwiek alkoholowej ostrości armaniaku czuć prażone orzechy, świeże winogrona i dżem truskawkowy. Spróbować, aby uwierzyć (najlepiej z wujkiem z Ameryki – 2429 zł).

Po czymś takim już tylko kawka, ciasteczko i spać. © Jacek Taranko / Winoioliwa.com.
Leżakując w beczce, armaniak paruje. W ciągu sześćdziesięciu lat traci ok. 90% pojemności. Ubytek ten nazywa się tradycyjnie „porcją dla aniołów” (la part des anges). Szczęśliwe te anioły.

Degustowałem na zaproszenie importera Roberta Mielżyńskiego.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Izabela Kamińska

    Dla mnie sześćdziesięciolatek jest… cudownie subtelnie miętowy… Poza tym zgadzam się ze wszystkim, co szanowny Redaktor pisze:)

    • Wojciech Bońkowski

      Izabela Kamińska

      Mięty nie stwierdzono, proszę przysłać kolejną butelkę do degustacji ;-)