To nie jest tekst dla starych wyjadaczy
Ostatnie chwile we Florencji. Sączę espresso w Caffè Verdi i postanawiam napisać słów kilka dla osób, które zastanawiają się, jak wygląda taka „Anteprima”, o której piszemy na naszym portalu od kilku dni.
Tegoroczne Anteprima Chianti było pierwszą w historii. Celem takiego spędu jest pokazanie nowego rocznika chianti dziennikarzom i importerom z całego świata. Zdarzało się, że wino, które piliśmy zostało dopiero co „obudzone”, wyciągnięte na siłę z beczki/kadzi i zabutelkowane dzień, dwa dni przed degustacją. Wydawało się czasem niechętne, czasem niesforne jak małe dziecko. Smakowało gumą do żucia, plastikiem, lakierem do paznokci, „szczurem w wiśniach”…
Degustacja odbywała się w Palazzo Borghese, jak niektórzy zauważyli już w komentarzach do moich zdjęć, w klimacie „rokokobaroko”: złote kandelabry, wielkie lustra, zdobień ponad miarę. Sobotnie spotkanie rozpoczęło przemówienie najważniejszych osób z Consorzio Vino Chianti, którzy cieszyli się, że panel ów zorganizowali, martwili niską sprzedażą Chianti w Toskanii (sic!), opowiadali o światowym uznaniu dla Moscato d’Asti, według nich znacznie bardziej rozpoznawalnego (sic! znowu), o chęci podniesienia cen Chianti, żeby mniejsi producenci mogli lepiej zarabiać. Podsumowując: nudzili przed dwie godziny, które były tym bardziej trudne do zniesienia, że ci z nas, którzy włoskim nie władają najlepiej mieli na uszach słuchawki, a w nich głos umięśnionego Włocha, który próbował nieudolnie tłumaczyć całą dyskusję, myląc słowo „focus” ze słowem powszechnie uznanym za wulgarne i wywołując u nas nieopanowane napady śmiechu.
Po dwóch godzinach nareszcie mogliśmy przejść do sedna. Czekały na nas butelki od ponad pięćdziesięciu producentów. Mogliśmy siedzieć przy stole lub krążyć po salkach, w których wystawiali się poszczególni winiarze. Obrałam strategię: próbuję wszystkiego siedząc przy stole (obsługiwał nas przemiły starszy sommelier), robię notatki, zaznaczam najciekawsze pozycje i dopiero potem idę do stolików wybranych przeze mnie producentów, żeby spróbować starszych roczników.
Degustacja trwała trzy godziny. Oczywiście wiele osób sądzi, że to nie jest praca, ale uwierzcie mi, po spróbowaniu kilkudziesięciu Chianti marzyłam o herbacie. Ewentualnie o prosecco… Dlatego po kolacji faktycznie poszliśmy do małej knajpki i sączyliśmy bąbelki, nie myśląc o niczym, nie skupiając się na smaku, słuchając jakiejś młodziutkiej Meksykanki, która pod filarami śpiewała anielskim głosem chorały sprzed wieków (może zobaczycie ją w naszej krótkiej relacji wideo).
Artykuł dla wyjadaczy już niebawem! W nim konkretne wina, producenci i moje typy.
We Florencji byłam na zaproszenie Consorzio Vino Chianti.