Yellow Tail Merlot 2011
Casella Wines Yellow Tail Merlot 2011
Oto wizja szalonego wynalazcy. Gdzieś na odludziu, w piwnicy samotnie stojącego domu, pomiędzy odczynnikami, próbówkami z bulgocącą cieczą, kieliszkami wypełnionymi kolorową substancją i stojącymi na uboczu metalowymi beczkami krząta się facet w białym kitlu. Ręce sprawnie mieszają substancje z poszczególnych próbówek, wynik wlewa do kieliszka, wypluwa, miesza, znowu próbuje. Jest opętany misją stworzenia australijskiego merlota, ale nie byle jakiego, nie daj Bóg owocowego czy delikatnego… Chce czegoś, czym zadziwi świat. Wie, że w naturalny sposób pożądanych aromatów nie uzyska, nic bowiem, co stworzyła natura, nie pachnie tak intensywnie i tak ultrapowidłowo. Jest u celu swoich badań. A kartony z równo przyciętymi, pomarańczowymi etykietami, z charakterystycznym dla tego kraju kangurem leżą już pod ścianą tuż obok linii do butelkowania.
Być może w taki właśnie sposób powstał kolejny bohater (na szczęście rzadko przez nas używanej) rubryki – #antywino. Nic nie jest tu bowiem naturalne i nie powstało w normalny sposób. W produkcie australijskiej fabryki Casella Wines głównym „aromatem” są tu zepsute powidła śliwkowe, które zepsuły się pewnie w wyniku jakieś podejrzanej reakcji chemicznej. Pojawiają się „nuty” dębowe choć i tu podejrzewam, że nie są to nawet słynne wióry a być może jakaś substancja, która wytwarza zbliżony „zapach”. Wszystko zalano alkoholem który – gdyby Australia graniczyła z Białorusią – pochodziłby właśnie z tamtejszego przemytu.
Wino-koszmar, po którym nic już nie jest tak jak było kiedyś. Kosztuje ok. 25 zł, więc lepiej od razu wydać jakąś złotówkę więcej na suchą bułkę i oczyścić nią kubki smakowe. A biały kitel naukowca powinien być raczej kaftanem bezpieczeństwa. Dla każdego kto stworzył to „wino”.
(Importerem jest Racke Polska, wino dostępne w każdym markecie).
Źródło wina: próbowane na degustacji publicznej.