Spóźniona zmiana we Wrocławiu
Od dawna wiadomo, że, jeśli chodzi o ofertę win, największe miasta Polski zdecydowanie odstają od reszty kraju. Ale dlaczego nie wszystkie potrafią wykorzystać swoją szansę?
Pod względem liczby ludności – numer cztery w Polsce. Pod względem wysokości zarobków – numer cztery wśród miast wojewódzkich. Pod względem dochodów na mieszkańca – stolica trzeciego najbogatszego województwa. Pod względem liczby turystów – ścisła czołówka. Pod względem lokalizacji – miasto o największym potencjale dla importerów wina i mocny kandydat na stolicę polskiego winiarstwa. Na papierze Wrocław ma wszystko, żeby świecić na polskiej mapie wina co najmniej tak jasno jak Kraków, Poznań i Trójmiasto. Tymczasem świeci nawet słabiej niż Łódź, której jeszcze niedawno sporo brakowało do czołówki.
Najbardziej uderzające jest porównanie stolicy Dolnego Śląska i nieodległego Poznania, gdzie działają jedni z najprężniejszych i największych importerów, świetnie zaopatrzone sklepy i wine bary, a sommelierzy należą do najlepszych w kraju. Jak to wytłumaczyć, skoro miasto jest mniejsze, z niższymi zarobkami i słabiej ściąga turystów? Można spróbować zagłębić się w strukturę zatrudnienia: Poznań to miasto przedsiębiorców (drugie miejsce, jeśli chodzi o liczbę firm w Polsce, Wrocław jest trzeci), więcej jest też ludzi bogatych (drugie miejsce w kraju pod względem liczby milionerów). Wiadomo, że zamożność sprzyja konsumpcji dobrych win i coś te dane pewnie mówią. Ale różnice nie są tak duże, żeby tłumaczyć nimi fakt, iż we Wrocławiu nie pojawił się choćby jeden importer na miarę tych z poznańskiej czołówki.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!