Mała Syberia
La Petite Sibérie, czyli Mała Syberia, nie jest częścią dużej. Nie leży w Rosji, nie jest też bezlitosnym, zimnym pustkowiem, z jakim zwykle słowo to się kojarzy, nie tylko w Polsce, ale również we Francji, noszącej w zbiorowej pamięci straszliwą klęskę Napoleona w walce z rosyjskim mrozem. Nic z tych rzeczy. Mała Syberia nie jest nawet krainą, lądem czy okręgiem. Mała Syberia to wino. Wino tak niezwykłe, że w ciągu paru lat stało się kultowe, zaś jego cena (220€) wyznaczyła zupełnie nowy pułap dla win z Roussillon, z których najdroższe nie przekraczały do tej pory 25€ za butelkę.
Historia Małej Syberii zaczęła się w drugiej połowie lat 90. Znany paryski dziennikarz winiarski i zarazem sommelier Hervé Bizeul pojawił się w Roussillon w poszukiwaniu kawałka ziemi pod winnicę. Teoretyk postanowił zostać praktykiem i zamiast oceniać wina, zaczął je robić. Zalążkiem winnicy było kilkanaście niewielkich parceli rozproszonych w okolicy miasteczka Vingrau na południowych zboczach masywu Corbières. Hervé kupił je tanio. Działki były praktycznie nieuprawiane, od dawna porzucone, dla zasiedziałych tam od dawna winiarzy niewarte zachodu. Małe, oddalone jedna od drugiej, położone na stromych zboczach, trudne do uprawy. Hervé nie miał wyboru, miał za to sporo szczęścia. Wysokie, strome zbocza Corbières, atakowane często przez zimne górskie wiatry, stworzyły nietypowy, chłodny jak na południe Francji mikroklimat. Dlatego właśnie poprzedni właściciele tej niewielkiej winnicy nazywali ją „małą Syberią”. Dzięki względnie niskim temperaturom winogrona zachowują tak potrzebną kwasowość, a ich powolne dojrzewanie sprzyja rozwijaniu złożonych i bogatych aromatów.
W dodatku na porzuconej parceli, rosły bardzo stare, ponad 100-letnie krzewy grenache, odmiany bardzo rozpowszechnionej w południowej Francji i północnej Hiszpanii. Katalonia, Dolina Rodanu czy Langwedocja to ocean win wytwarzanych z grenache. Win o dużej zawartości alkoholu i niskiej kwasowości, soczyście owocowych, podatnych na utlenianie. Win, które z wyjątkiem Prioratu i Châteauneuf-du-Pape rzadko osiągały prawdziwą wielkość. I właśnie na tym zapomnianym skrawku wydartego makii terenu, na stokach górskiego masywu, stuletnie krzewy rodzą, z niewielką wydajnością, winogrona o niezwykłej koncentracji, dające wino inne niż wszystkie w okolicy. Za radą zaprzyjaźnionego enologa Bizeul zabutelkował to wino oddzielnie i nadał mu nazwę La Petite Sibérie.
Hervé Bizeula poznałem dzięki Markowi Bieńczykowi. Prawdę mówiąc, wcześniej nie miałem pojęcia o posiadłości Clos des Fées, pochodzącym z niej winie i jego szczególnym kontekście. Razem z Markiem jakieś 10 lat temu odwiedziliśmy Vingrau i niewielki garaż, w którym Hervé wytwarzał swoje wina. Mała Syberia wywarła na mnie wówczas wrażenie piorunujące. Nigdy wcześniej (i zresztą nigdy później) nie piłem wina o takiej koncentracji, takim ekstrakcie i jednocześnie tak bezwstydnie hedonistycznego. Nie wiem, czy 220€ to było za dużo, czy za mało za czystą, wlewającą się w żyły przyjemność.
Po 10 latach Mała Syberia nie robi już tak wielkiego wrażenia. Nadal jest świetnym winem, ale razi mnie niekiedy jego dosłowność, czasami męczy ekstrakt. Niemniej, zawsze z przyjemnością degustuję kolejne roczniki, choć rzadko mogę wypić więcej niż jeden kieliszek. Hervé stał się w międzyczasie poważnym winiarzem. Jego gama win znacznie się poszerzyła, wychodząc z cienia La Petite Sibérie. A ja przyznam, że coraz bardziej doceniam jego tańsze, podstawowe wina. Cóż, chyba obaj dojrzeliśmy.