Little Beauty podbija stawkę
Z winami Little Beauty po raz pierwszy zetknąłem się i miłe zdziwienie wyraziłem trzy lata temu. Ta garażowa posiadłość z Nowej Zelandii sama określa swoje produkty jako „bespoke New Zealand wines”, czyli w wolnym tłumaczeniu „szyte na miarę”. To dobrze oddaje ich charakter – zdecydowanie wyróżniają się na tle mocno komercyjnej produkcji tego kraju. Dotyczy to szczególnie tutejszego Sauvignon Blanc, który zamiast koktajlu kiwi, passiflory i skoszonej trawy oferuje o wiele więcej głębi i mineralności.
Na wczorajszej degustacji zorganizowanej przez importera Little Beauty w Polsce – Roberta Mielżyńskiego – Sauvignon Blanc 2012 potwierdziło te wrażenia. A w dodatku mieliśmy rzadką i ciekawą okazję do spróbowania trochę starszego Sauvignon z Nowej Zelandii. To modny obecnie temat – z jednej strony na półkach marketów pojawiają się produkty kilkumiesięczne, z drugiej – poważni winiarze coraz częściej wskazują, że dobre Sauvignon powinno się pić po roku, a najlepiej po dwóch od zbiorów. Tutaj mieliśmy wino trzyletnie – nie jest tak agresywne i cytrusowe jak młode roczniki, nutą krzemienia i popiołu przypominające dobre Pouilly-Fumé (74 zł). ♥♥♥♥
Lecz ozdobą spotkania była degustacja trzech win z wyższej serii Little Beauty „Black Edition”. Filozofia produkcji jest tu odmienna – wina fermentują na dzikich drożdżach, starzone są kilkanaście miesięcy w baryłkach (używanych, a wręcz 8–10-letnich dla win białych, tylko 10% nowych w Pinot Noir). Efektem są wina wybitne – i wybitnie indywidualne, dobrze wpisujące się w autorską poetykę Nowozelandczyków z wyższej półki.
Na razie niedostępne w Polsce jest Pinot Gris Black Edition 2010. To bardzo ciekawa interpretacja tego szczepu. Zelandzkie Pinot Gris niegdyś były najczęściej półsłodkie, teraz wiele z nich wytrawnieje. Ale rzadko są to wina o tak pełnej strukturze jak Little Beauty Black. Fermentacja jabłkowo-mlekowa i pobyt w beczkach nadały temu winu nuty mokrej wełny, owczego sera, jogurtu, przypraw, palonego masła. Jest to wino dość trudne w odbiorze, zamknięte, mniej świeże i owocowe niż tutejsze Sauvignon (może to kwestia wieku). Złożoność i charakter bez zastrzeżeń, ale brakowało mi nieco świeżego owocu. ♥♥♥♡
Wyżej oceniam Pinot Noir Black Edition 2013. To dużej klasy wino, któremu najbardziej potrzebny jest czas. Jeszcze jest nieco dębowy i ziemiście taniczny. Struktura jest bardzo potężna, pojawiają się nuty kawy, mocne taniny. Nie jest to może szczyt możliwości zelandzkiego Pinota taki jak np. Ata Rangi czy Felton Road, ale wino z bardzo dużym potencjałem, godne burgundów premier cru. ♥♥♥♥
Ale to było nic wobec Black Edition Sauvignon 2012, niezwykłego wina dziko fermentowanego w używanych beczkach. Grzanka, palone masło, egzotyczne owoce, do tego podskórna świeżość Sauvignon. Wspaniałe wino, panoramiczne, bardzo złożone, robi ogromne wrażenie. Mamy nową gwiazdę, i to w z nośnej cenie 153,90 zł. Ale u Mielżyńskiego w Warszawie dostępnych jest tylko 5 butelek! Trzeba się więc pospieszyć. ♥♥♥♥♡
Degustowałem na zaproszenie importera.