Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

#Wywiad: Miguel A. Torres

Komentarze

Z Miguelem A. Torresem, prezesem i dyrektorem zarządzającym Bodegas Torres, jednej z największych firm winiarskich Hiszpanii, znanym orędownikiem walki z globalnym ociepleniem, rozmawia Sławomir Sochaj.

Miguel A. Torres. © Bodegas Torres

Jak spędził pan te ostatnie pandemiczne miesiące? O ile wiem, w tzw. normalnych czasach stale jest pan w podróży.

Najdłuższą podróżą, jaką odbyłem w ciągu ostatnich miesięcy, była ta do naszej posiadłości w Prioracie – odwiedziłem miedzy innymi winnicę Mas de la Rosa. Z mojego domu to godzina drogi, w naszym przypadku elektrycznym autem. Ze względu na COVID-19 w ogóle przestałem podróżować po świecie, właściwie najdalsze miejsca, do jakich docierałem, leżały w odległości godzinnej podróży od Vilafranca. Ale dzięki internetowi i tak byłem w kontakcie z całym światem. Powiem więcej: mój program był nawet bardziej intensywny niż do tej pory.

W świecie wina jest pan znany jako odkrywca nowych lądów. Czy podróże i globalna perspektywa są mocno zakorzenione w DNA Torresów?

Tak. Myślę, że chęć podróżowania i otwartość zawsze były w jakiś sposób obecne w naszej rodzinie. Wszystko zaczęło się od mojego pradziadka Jaimego, który wyemigrował na Kubę w 1855 roku. Tam zarobił sporo pieniędzy, dzięki czemu mógł wraz ze swoim starszym bratem Miguelem założyć winiarnię w Vilafranca. Bardzo szybko rozpoczęli eksport na Kubę, później do Puerto Rico, Argentyny i ostatecznie – na cały kontynent Ameryki Południowej. Później, podczas wojny domowej, te związki z Kubą okazały się bardzo ważne, ponieważ moi rodzice mogli tam zostać po zbombardowaniu winiarni w 1939 roku i zastanawiać się nad sposobami sfinansowania odbudowy. Kilka miesięcy po tej tragedii wybrali się w długą podróż na Kubę, do Meksyku, USA i Kanady w poszukiwaniu nowych możliwości. Udało się w roku 1942. Ojciec wysłał telegram z Hawany: „Problem ciągłości obsługi naszych win rozwiązany. Pierwsze ważne zamówienie gwarantowane. Uruchomiono prace nad odbudową winnicy”.

Jako młody człowiek dużo czasu spędził pan za granicą, głównie we Francji. Czy wpłynęło to na pana skłonność do podróżowania i ekspansji?

Tak, oczywiście. Ale Francja dała mi coś znacznie ważniejszego: poczucie wolności w każdym aspekcie życia. Trzeba zdać sobie sprawę, że dorastałem w czasach Franco, kiedy w Hiszpanii wszystko było bardzo surowo regulowane lub po prostu zabronione. A na uniwersytetach w Dijon i Montpellier było znacznie więcej dyskusji i kontaktów między studentami a profesorami. W Montpellier pomogło mi również to, że byłem starszym studentem, miałem 40 lat i trochę więcej pieniędzy niż koledzy. To pozwoliło mi zapraszać profesorów na obiady czy kolacje. I to właśnie podczas jednej z takich kolacji profesor Denis Boubals faktycznie „zasadził” w mojej głowie pomysł, by zacząć odzyskiwać zapomniane katalońskie odmiany winorośli. W pewnym sensie było to „podróżowanie”, ale konceptualne. Właściwie powrót do przeszłości.

Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!