Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Wyspiański a sprawa pét-nata

Komentarze

R. niespodziewanie zaproponował seans Wesela. Tego nakręconego przez Wajdę w 1973 roku. Mam do dramatu Stanisława Wyspiańskiego stosunek osobisty. Jako licealista, w latach 80. XX wieku, recytowałem w Piwnicy Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza rolę Pana Młodego, mieszając notorycznie oryginalne frazy z wrytym w pamięć tekstem piosenki Wesele Marka Grechuty, który mocno poszatkował w niej tekst krakowskiego dramaturga. Wesele czytane u schyłku komunistycznej Polski było dla mnie – tak jest, co gorsza, również dziś – boleśnie aktualnym obrazem narodu błąkającego się gdzieś w mgłach, po grząskich, błotnistych drogach, podzielonego.

Stanisław Wyspiański, „Autoportret z żoną”

Ale miałem też ze sztuką Wyspiańskiego skojarzenia humorystyczne, przede wszystkim za sprawą Para-męt pikczers, legendarnej audycji nadawanej w programie radiowym 60 minut na godzinę, w której Marian Kociniak i Andrzej Zaorski zdradzali „kulisy srebrnego ekranu”. W odcinku poświęconym Wajdowskiej wersji Wesela Jędrek (Andrzej Zaorski) objaśniał Mańkowi (Marian Kociniak) symboliczne znaczenie dramatu, dochodząc do wniosku, że jest to alergia („no, przenośnia taka…”) do piłki nożnej. Weselnicy to kibice Wisły Kraków, która ma grać o Puchar Polski z Ruchem Chorzów („pan się we wsi boją ruchu”). W postaci Wernyhory Zaorski dopatrzył się piłkarskiego sędziego (zagwizdał!), który dyktuje dla Wisły rzut rożny, tragicznie zmarnowany przez napastnika krakowskiej drużyny Jaśka („miałeś, chamie, złoty róg!”). Ostatecznie Wisła wygrywa z Ruchem 1:0 („raz do koła, raz do koła”) po bramce z rzutu karnego, co symbolizuje strzał do białego konia (stąd wniosek, że trzeba postawić na czarnego konia). Niestety, ani Maniek, ani Jędrek nie potrafią rozkminić postaci Chochoła, czy też, jak nazywa go Kociniak – Snopka.

Oglądając po raz n-ty Wesele z R., tym razem, jak przystało, w listopadową noc, na głębokiej polskiej prowincji, wpadłem na inną interpretację zawsze aktualnego młodopolskiego dramatu. Wyspiański wysnuł w nim profetyczny portret środowiska miłośników win naturalnych u schyłku drugiej dekady XXI stulecia. Towarzystwo Pana Młodego i on sam to bezkrytyczni wyznawcy naturalizmu. Wszak deklaruje głośno (a w filmie Wajdy dodatkowo pokazuje, odsuwając spodnie od brzucha): „pod spód więcej nic nie wdziewam, od razu się lepiej miewam!”. Od miesiąca chodzi boso, a wieśniaczkę bierze sobie za żonę po trosze z powodów ekologicznych, w dużej jednak mierze znudzony konwencją krakowskiego salonu. „Po co się pan z chłopką żeni?”, pyta Żyd, „są panny inteligentne”. „No, one mi się wydają przeciętne”, ripostuje Pan Młody, niczym hipster znudzony mainstreamowym supertoskanem czy rioją z amerykańskiej beczki, poszukujący win dzikich, nieokrzesanych, z lotną kwasowością wykręcającą gębę. Lecz choć wydaje się otwarty na wszystko, co naturalne, szokuje go widok krowy stojącej w komórce, przez ścianę z weselną izbą, bo są jednak pewne poziomy lotnej, których miastowe podniebienie nie zniesie. Żyd przyprowadza na wesele córkę Rachelę. Oczytaną i rozmarzoną. Chłopska chata wyda się jej feerią, arką, bajką. To miłośniczka win biodynamicznych, widząca w nich przede wszystkim wątek mistyczny. Krowie rogi, w których winiarze z kliki Demeter zakopują w ziemi nawóz, są jak błota, przez które szła Rachela na wesele. Są poezją. A skoro o poezji – słowo o Poecie. Atmosfera wokół win nieinterwencyjnych dość mu się podoba, jednak nie na tyle, by wyrzec się na zawsze siarczynów. Chciałby zarazem do Gruzji na bursztyny z kwewri i do Napy na beczkowego caberneta. „Mnie to tak coś gna po świecie (…) Jestem sobie pan, żurawiec”. Dziennikarz to, rzecz jasna, krytyk winiarski. Z tych, co wiedzą lepiej i lubią pouczyć winiarzy, jak robić wino, wytknąć im prowincjonalność i brak szerokich horyzontów. „Ja myślę, że na waszej parafii świat dla was aż dosyć szeroki”, mówi z ironią Czepcowi dopytującemu o nowe nasadzenia welschrieslinga w chińskiej prowincji Ningxia oraz ignorując to, że brat tego prostolinijnego producenta małopolskiego regenta przez dwa lata praktykował w winiarni w prefekturze Yamanashi w środkowej Japonii. Lubi perorować, sam łapie się czasem za pigeage i „mąci narodową kadź”, a wieczorami biada pijany nad losem polskiego wina, choć mu zwykle „rano humor się naprawi”. Krótko mówiąc: błazen.

W przeciwieństwie do Czepca, który trzyma się bezpiecznie  hybryd, wieś ogarnia biodynamiczna gorączka. Domorośli winiarze rzucają się do produkcji słynnych ziołowych herbatek, zawzięcie mieszając roztwór drewnianym kijem, „raz dokoła, raz dokoła”. Jasiek też chciałby podążać w swojej winnicy za najnowszymi trendami. Coś tam zasłyszał, ale mało wie, bo zamiast czytać, miota się na kobyłce między rzędami zamglonej winnicy obsadzonej bez sensu nebbiolo (wiadomo: nebbia). Co gorsza, marnuje najlepszy biodynamiczny nawóz i świetne krowie rogi. „Miałeś, chamie, złoty róg!”

Starzy chłopi, tak jak doświadczeni winiarze, patrzą na cały ten rejwach z wrodzonym dystansem. Weselny Ojciec to taki właśnie biodynamik z urodzenia, choć bez certyfikatu, winiarz, który stosuje kalendarz lunarny z dziada pradziada, a nie dlatego, że przyszła nań moda. „A bo lo nich to rzecz nowa, co jest lo nos rzeczą starą, inszom sie ta rzondzom wiarą, przypatrujom sie jak czarom”, mówi Gospodarzowi (to znów jeden z tych miastowych biznesmenów, artystów, dziennikarzy, który jako pionier rzucił metropolię już dekadę temu i sam robi, nawet z powodzeniem, pét-naty i wina pomarańczowe) i kwituje: „Ot, pany się nudzą sami, to się pięknie bawiom z nami”.

A snopek? To proste – chochoł idealnie nadaje się na symbol polskich win wegańskich. Widzicie już te naklejki na kontretykiecie? Wyspiański w swym geniuszu przewidział i to.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • .

  • Super artykuł, ciekawa interpretacja :)
    Złoty róg jako element z biodynamiki wpisuje się tutaj idealnie.
    My jako Winnica Marcinowice na ten moment jesteśmy chyba trochę jak Poeta, „Mnie to tak coś gna po świecie”, ciągnie nas w różne strony, ale jednak bardziej w kierunku win ekologicznych. Może wkrótce, poszukując pomysłu na wina naturalne i nieokrzesane dojdziemy do poziomu Pana Młodego:
    „Tak to czuję, tak to słyszę:
    I ten spokój, i tę ciszę,
    Sady, strzechy, łąki, gaje,
    Orki, żniwa, słoty, maje.
    Żyłem dotąd w takiej cieśni,
    pośród murów szarej pleśni:
    wszystko było szare, stare,
    a tu naraz wszystko młode,
    znalazłem żywą urodę,
    więc wdecham to życie młode; […]
    Teraz tak w powietrzu wiszę
    W tej urodzie, w tym weselu;
    Lecę, jak mnie konie niosą –
    Od miesiąca chodzę boso.„

    Konkluzja z chochołem jako bohaterem etykiety na wino wegańskie najbardziej nas porywa – wszak nasze wino jest wegańskie, a uwielbienie dla „Wesela” Wyspiańskiego wyraziliśmy właśnie na naszej premierowej, debiutującej etykiecie przez zamieszczenie cytatu:
    „Chopin gdyby jeszcze żył,
    toby pił.” :)